Długa noc czarnych imigrantów

Długa noc czarnych imigrantów

Murzyni w Libii zawsze byli traktowani z pogardą. Po rewolucji ich znienawidzono. Mówią o nich „psy Kaddafiego” Korespondencja z Trypolisu Czarni imigranci zarobkowi w Libii nigdy nie mieli łatwo. Funkcjonowali na marginesie społeczeństwa pełnego uprzedzeń do często nieproszonych gości. Po zwycięstwie rewolucji, która wybuchła 17 lutego w Bengazi, ich sytuacja wcale nie wygląda lepiej. Wręcz przeciwnie. Życie wielu Afrykańczyków zamieniło się w koszmar. – Czego się gapisz, skurwielu?! – z rozpędzonego auta krzyczy do przechodzącego Murzyna Mustafa, rebeliant z Trypolisu. – Patrzcie! Wyzwoliliśmy stolicę tydzień temu, a tych nadal wszędzie pełno. J… najemnicy Kaddafiego! Wszyscy powinni zniknąć – krewki rebeliant wyraża pogląd podzielany przez wielu jego kolegów. Ich zdaniem czarni imigranci byli zwolennikami libijskiego dyktatora. Popierali go politycznie i walczyli jako najemnicy w lojalnych wobec niego oddziałach. Mieli też się wsławić szczególną bezwzględnością. Za to powinna ich spotkać najsurowsza kara. Od rebeliantów można się nasłuchać opowieści o udziale Afrykańczyków w libijskiej wojnie. – Czarni nie mieli żadnych ideałów. Walczyli tylko dla kasy. Ponieważ nienawidzą Libijczyków, z wielką radością nas zabijali. Płacono im według specjalnego cennika. Tysiąc dinarów za donos na rebelianta, 2 tys. za przyniesienie zdobycznej broni, 5 tys. za zabicie któregoś z nas – wylicza uzbrojony w kałasznikowa Hussein. Sroga twarz z długą, kruczoczarną brodą wyraża pogardę dla „psów Kaddafiego”. Odpoczywająca w cieniu obok grupka młodzieńców, odpowiedzialna za obsługę terenowej toyoty wyposażonej w działko 23 mm, chętnie dzieli się kolejnymi uwagami. Zdaniem Abdalla, z zawodu nauczyciela mieszkającego w Marj na wschód od Bengazi, czarni najemnicy nigdy nie patrzyli w oczy. Zawsze strzelali z ukrycia, z dystansu. W obawie przed bezpośrednim starciem. – Jak parszywe tchórze – mówi. Czarnym snajperom ponoć trzeba było skuwać nogi, żeby nie uciekli ze swoich pozycji. Głęboko wierzący kolega Abdalla, Ahmad, przywołuje z kolei fantastyczne historie o magicznych praktykach ochronnych, które stosowali najemnicy. O dziwnych amuletach znajdowanych przy ciałach poległych. Choć udział grupek czarnych najemników w wojnie jest bezsporny, wielu przeciwników Kaddafiego niebezpiecznie uogólnia ten fakt. Skutki takiego podejścia są w Trypolisie widoczne. Afrykańczycy wolą nie wychodzić na ulicę. Chowają się w domach lub w doraźnych schronieniach. Kiedyś pełne gastarbeiterów ronda stolicy teraz świecą pustkami. Rebelianci zatrzymują imigrantów wyrywkowo, tylko dlatego że różnią się kolorem skóry. Ci, którzy mają szczęście, są po kilku uderzeniach i bluzgach wypuszczani. Inni trafiają do jednego z tymczasowych więzień rozsianych po Trypolisie lub po prostu znikają. Jak twierdzi Diana Eltahawy z Amnesty International, dochodzi też do aktów zemsty. Dopuszczają się ich nie tylko rebelianci, ale również zwykli mieszkańcy lub niezidentyfikowani uzbrojeni napastnicy. W tętniącym radosnymi celebracjami Trypolisie są ludzie, którzy nie mają czego świętować. Miasto z morza Opuszczony port przy bazie wojskowej Sidi Bilal w Dżanzur, nieopodal Trypolisu, służy imigrantom za doraźne schronienie. Na wygrzanym piekielnym libijskim słońcem asfalcie, pośród rybackich łodzi, tłoczą się setki Afrykańczyków. Jedni szukają cienia. Drudzy szwendają się bez celu z nieobecnym wyrazem twarzy. Inni próbują urozmaicić sobie ponurą egzystencję pogawędką, żartami czy znalezioną przypadkiem książką o pożółkłych kartkach. Szarzyzna portu kontrastuje z barwnymi strojami afrykańskich dziewcząt. Przepalone światłem przestrzenie męczą oczy. Wokół brzęczą muchy. Gdzieniegdzie walają się śmieci. Melanż barw, zapachów i dźwięków wwierca się w mózg, przyprawia o zawroty głowy. Z braku toalety ktoś sika wprost do wody, ktoś inny załatwia swoje potrzeby pod murem. Nieopodal wybucha krótka, zażarta sprzeczka. Stłoczeni tutaj ludzie pochodzą z różnych afrykańskich krajów. Mówią dziesiątkami języków, dialektów i narzeczy. Jedni są muzułmanami, drudzy to chrześcijanie bądź animiści. Zazwyczaj trzymają się w grupach, w których czynnikiem jednoczącym jest kraj pochodzenia lub przynależność plemienna. Wszyscy jednak dzielą podobny los. Uciekli z Trypolisu w czasie walk lub zaraz po nich, w obawie przed prześladowaniami. Mają puste kieszenie. Nie wiedzą, co się z nimi stanie. Nie mają już prawie nadziei. Nieopodal wjazdu do obozu odpoczywa w cieniu

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2011, 39/2011

Kategorie: Świat