Dobry bajer to podstawa pisania

Dobry bajer to podstawa pisania

Najlepsi pisarze i pisarki byli mitomanami Wioletta Grzegorzewska – poetka, pisarka, jej nominowana do Nagrody Literackiej Nike powieść „Guguły” doczekała się dalszego ciągu pt. „Stancje”. Wiolka Rogala dorosła i idzie na studia. Na ile „Stancje” są kontynuacją „Guguł”? – Myślałam, że ten temat jest już we mnie zamknięty i nie będę do niego wracać. Po kilku latach okazało się jednak, że nie potrafię o niczym innym pisać. Nic mnie tak nie pociągało jak ten temat. Postanowiłam wrócić do drugiej połowy lat 90., do dnia, w którym rozpoczynałam studia w Częstochowie. Tak powstała opowieść o biednej dziewczynie z prowincji, która stara się przetrwać w mieście, o dalszych losach Wiolki z Hektarów. Czujesz nieodpartą potrzebę powrotu do przeszłości? – Nie chodzi mi o sentymentalną podróż do czasów dzieciństwa czy młodości. Interesuje mnie bardziej temat dojrzewania dziewczyny w Polsce oraz to, jak kolejne wydarzenia i spotkania wpływały na jej tożsamość. Gdybym chciała wracać tylko do przeszłości i bawić się reminiscencjami, zajęłabym się pisaniem pamiętników. Bardzo dużo czerpiesz z własnych doświadczeń. Twoje książki są mocno autobiograficzne. – Nie ma znaczenia, z czego czerpię. Dobry bajer to podstawa pisania, a najlepsi pisarze i pisarki byli mitomanami. Gdy zaczynam pisać, tworzę najpierw coś na kształt scenografii i wymyślam ramy fabuły. Potem wypełniam powieść wspomnieniami, anegdotami i obrazkami z życia własnego lub innych. Magdalena Tulli powiedziała, że pisanie jest rodzajem kompilowania. Pracuję w podobny sposób. Przy czym bardzo mi zależy na wiernym oddaniu języka danej postaci. Do czasów studenckich, obrazów stancji nawiązałaś już w tomiku poetyckim „Orinoko”. Wracając wspomnieniami do hotelu robotniczego, pisałaś: „wieczorem nie można wejść pod prysznic, wataha śliniących się wilków pożera studentki w bawełnianych pidżamkach”. – Pisałam o tym w wierszach. W „Lokatorkach” wspominam o mieszkaniu u sióstr zakonnych, o tym, że „Siostry wyrzuciły mnie z poddasza za uciekanie w nocy przez ostrą bramę, tam gdzie świat nie wlecze się monotonnie jak obłąkany pacierz”. W powieści celę w domu zakonnym opisujesz bardzo ciepło, wręcz zmysłowo. – Ten pokoik na poddaszu w rzeczywistości nie był żadną celą. Po nocowaniu w chłodnym, ponurym i brudnym hotelu, urządzonym w baraku, gdzie nie było ogrzewania, a dziury w ścianach pozatykano gazetami, każde inne miejsce wydawało się luksusowe. Pamiętam, że kiedy mieszkałam w domu sióstr, gości mogłam przyjmować tylko w weekendy w świetlicy. Pewnej niedzieli umówiłam się tam na randkę z chłopakiem, który był liderem zespołu rockowego. Kiedy zobaczył, gdzie mieszkam, był w takim szoku, że po 15 minutach stamtąd uciekł. Potem często zapraszałam różnych adoratorów na niedzielną herbatkę do zakonnej świetlicy (śmiech). Tym bardziej trudno uwierzyć w historię, że w sylwestrową noc spotykasz na dworcu siostrę zakonną, która proponuje ci, abyś z nią zamieszkała. – Kiedy docierają do mnie wiadomości z Polski, że np. biskup w towarzystwie ministra jeździ karetą albo że odbywają się w kraju miesięcznice, też trudno mi w to uwierzyć [Wioletta Grzegorzewska mieszka za granicą – przyp. red.]. A pamiętasz taką historię o grupie urszulanek, które na czele z matką Joanną zostały opętane przez złe duchy? Ta historia jest przecież niewiarygodna, a jednak wszyscy w nią uwierzyli, gdy opisał ją Iwaszkiewicz. W „Stancjach” wspominam o Jezusie z Ohio, który ukazał się na górującym nad miastem zbiorniku oleju sojowego, i o grzybach mutantach z lasów Olesna, które po Czarnobylu skażone cezem świecą. Ludzie wychowani w katolickiej kulturze chętnie wierzą we wszelkie cuda. Lubię wplatać w moją prozę niezwykłe historie, jak to robił Cortázar, albo jak Angela Carter wykorzystywać wątki z baśni. Czy ta baśniowość to próba oswojenia przeszłości? – Te baśniowe motywy są pęknięciami w fabule. Jak napisał Auden, nawet pęknięcia na filiżance mogą być przejściem w zaświaty. W powieści na zasadzie prowokacji dyskretnie podsuwam motywy z baśni. Siostra Stanisława, jak macocha z Królewny Śnieżki, wabiąc Wiolkę do swojego domu, daje jej na dworcu jabłko. Takich aluzji w książce jest mnóstwo. Ale chyba ta cała moja baśniowość nie do końca jest literacką kalkulacją, to moja forma opowiadania i reagowania na świat. Dlatego prawdopodobnie nigdy nie będę rasową służebnicą fabuły. Uważam, że współczesna literatura nie musi mieć wcale dobrze zarysowanej historii. Dziś gładkie fabuły sprzedaje się w serialach, a od literatury możemy wymagać czegoś

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2017, 52/2017

Kategorie: Kultura