Dobrze jest pochodzić w cudzych ciuchach

Dobrze jest pochodzić w cudzych ciuchach

Lęk przed zniknięciem to jeden z największych niepokojów współczesnego człowieka

Patrick Heusinger – aktor amerykański, od 26 września możemy go oglądać w głównej roli w serialu „Absentia” emitowanym przez AXN. Światowa premiera odbyła się na Monte Carlo Television Festival.

Porwana i więziona przez sześć lat kobieta wraca do domu, gdzie nikt już na nią nie czeka. O tym opowiada serial „Absentia”.
– Seriali o traumie wywołanej utratą bliskiej osoby było już mnóstwo. Ileż razy poznawaliśmy bohatera, który musiał sobie poradzić ze stratą żony? Mój bohater przez półtora roku nie mógł odzyskać żony, która najprawdopodobniej została uprowadzona. Nikt nie mógł jej odnaleźć. Służby specjalne, policja i rząd uznały ją w końcu za zmarłą. Świat o niej zapomniał i kazał o niej zapomnieć bohaterowi, który po trzech latach spróbował ułożyć sobie życie na nowo. Udało mu się – ożenił się ponownie, zapewnił synowi dobre życie z kochającą go macochą. I kiedy już zapanował względny spokój, świat znów wywraca się do góry nogami. Kobieta uznana za zmarłą zostaje odnaleziona. Cieszyć się czy być przerażonym?

Tu dla widza zaczyna się najciekawsze: jak ocenić tę sytuację? Komu kibicować? Kobiecie, która wróciła i burzy spokój rodziny, czy rodzinie, która zdążyła się dotrzeć. Sytuacja jak w tragedii antycznej.
– Czemu zawiniła kobieta, która została porwana, i czemu zawinił mężczyzna, który ułożył sobie życie, przekonany, że żona nie żyje? W równie złym położeniu są dziecko i druga żona. Syn za matkę uznaje kobietę, która go wychowywała, pierwszej w ogóle nie zna. Żona z nikim nie musiała konkurować o uczucie mężczyzny, w którym się zakochała. Dlaczego miałaby czuć się z tym źle i kogo za to wszystko powinna winić? Na te pytania nie da się łatwo odpowiedzieć. Przecież nie jest tak, że nagle zjawia się czyjaś była żona i robi zamieszanie, bo chce odzyskać mężczyznę. Wraca kobieta, która nigdy nie przestała być żoną swojego męża, która przez sześć lat tortur żyła nadzieją na powrót do normalności. Ci bohaterowie są bohaterami tragicznymi, los pograł z nimi tak, że każde rozwiązanie jest złe.

Zna pan takie historie z życia?
– Serial nie miałby takiej mocy oddziaływania, gdyby opierał się na sytuacji wykreowanej przez scenarzystów. Oni tylko ułożyli opowieść na podstawie zdarzeń zaczerpniętych z rzeczywistości. Czytaliśmy mnóstwo historii osób porwanych i przetrzymywanych nawet przez lata. Zastanawialiśmy się, jak ludzie oddzieleni od swojego środowiska są reprezentowani w sztuce. Jeden z klasycznych utworów to „Przypadki Robinsona Cruzoe” Daniela Defoe z XVIII w. Od tamtej pory postać samotnego, wyrzuconego poza cywilizację człowieka powraca w literaturze i w kinie, ale mało który twórca przypatruje się jego bliskim.

Podczas ostatniej inwazji wojsk amerykańskich i koalicji na Bliski Wschód pojawiło się sporo opowieści o porwanych żołnierzach i dziennikarzach, które uwzględniały tę perspektywę – weźmy choćby „Cenę odwagi” Michaela Winterbottoma z Angeliną Jolie – ale ograniczoną do czasu nieobecności uprowadzonego. W serialu najważniejsze jest to, jak wygląda życie bohaterki i jej bliskich, kiedy już powraca ona do normalności.

W filmach utrzymanych w tonacji poważnej zazwyczaj oglądamy więzionych mężczyzn: jeńców wojennych albo właśnie dziennikarzy. Kobiety z reguły są ofiarami w horrorach albo thrillerach. Dlaczego?
– Chcieliśmy odpowiedzieć sobie na pytanie, jak wyglądają takie sytuacje w rzeczywistości. Media najczęściej donoszą o porwaniach, które mają na celu wymuszenie politycznej postawy albo decyzji. Tak jest przecież z porwaniami w czasie wojny. Ostatnio mieliśmy niestety wysyp takich zdarzeń, kiedy Państwo Islamskie zaczęło aktywnie działać i więziło dziennikarzy oraz cywilów, by w ten sposób wymusić na wojskach amerykańskich i koalicjantów określoną postawę. Kobiety pojawiają się rzadziej w takich okolicznościach, bo wojsko i polityka to światy silnie zmaskulinizowane. Natomiast jeśli przyjrzeć się kartotekom policyjnym, okaże się, że ofiarami długoterminowych porwań dokonywanych przez ludzi z zaburzeniami są w większości kobiety, w różnym wieku – od bardzo młodych po dojrzałe. To odkrycie pozwoliło nam skomplikować sytuację scenariuszową.

Jak można zniknąć w świecie, w którym wszystko jest monitorowane? Jesteśmy przecież poddani permanentnej inwigilacji: sygnał w telefonie i transakcje kartami płatniczymi pozwalają nas namierzyć w mgnieniu oka. Nie mówiąc o tym, że wszędzie są kamery przemysłowe. Da się tak po prostu zniknąć?
– I to jest najciekawsze! Okazuje się, że według psychologów jednym z największych niepokojów współczesnego człowieka jest lęk przed zniknięciem. W świecie nowoczesnej technologii trudno nam sobie nawet wyobrazić, że możemy trafić poza obszar kontroli. Dawniej takie przypadki były normą – ludzie jeździli na wojnę, nie było ich latami, potem wracali, a żona miała już innego męża i gromadkę dzieci. Dzisiaj na myśl o podobnym scenariuszu możemy co najwyżej się uśmiechnąć. Tymczasem tego rodzaju sytuacje wciąż mają miejsce, ale nie nagłaśnia się ich, bo są hańbą dla policji i służb porządkowych. Bo jak wytłumaczyć ludziom, że mimo zaawansowanej technologii nadal możemy przepaść bez wieści? Logika jest następująca: skoro FBI nie może odnaleźć osoby zaginionej, pozostaje tylko jedna opcja: ktoś musiał zniszczyć ciało. Nie ma innej możliwości, bo taka osoba wszędzie byłaby do namierzenia, nawet w najwymyślniejszej kryjówce. Ale to kłamstwo. Jesteśmy naiwni, myśląc, że technologia nie pozwala nam uciec przed światem. Jest na to wiele sposobów.

To jednak skrajne sytuacje, których ludzie na szczęście nie doświadczają na co dzień. Czy są przykłady bardziej dające nam odczuć, że historia przedstawiona w serialu może dotyczyć także nas?
– W liceum spotykałem się z dziewczyną, której mama miała wypadek samochodowy i leżała w śpiączce. Codziennie po szkole chodziliśmy do szpitala w odwiedziny. Opowiadaliśmy jej o tym, co się dzieje w naszym życiu, jak zmienia się świat. To trwało kilka lat, w ciągu których bardzo się zmieniliśmy, byliśmy już zupełnie innymi ludźmi. Przez cały czas mieliśmy nadzieję, że ona się obudzi i wróci do nas, choć oczywiście zakładaliśmy, że niedługo umrze. Tak też się stało, nie obudziła się nigdy. Od jej śmierci cały czas zastanawialiśmy się, jak wyglądałoby jej życie, gdyby się obudziła i zobaczyła dorosłych nas i swojego męża, który przepracował już żałobę po jej wypadku i próbował układać sobie życie na nowo. Dla niej to mogłaby być dodatkowa trauma.

W serialu sprawę komplikuje to, że uprowadzona jest policjantką, tak jak i pański bohater, co jeszcze bardziej pozbawia wiary w moc sprawczą policji.
– Bardzo ciekawa kwestia. Wydawać by się mogło, że współczesne kino i telewizja osłabiają wizerunek policji. Ale tak naprawdę on nigdy nie zostanie na tyle nadszarpnięty, byśmy nie czuli respektu wobec munduru. Przekonałem się o tym na własnej skórze. Jestem głównie aktorem teatralnym, a w teatrze to kostium w dużej mierze stwarza postać i nadaje ton emocjonalny przedstawieniu. Widownia patrzy na mnie przez pryzmat stroju, jaki noszę. W filmie i w serialu jest nieco inaczej. Strój dopełnia bohatera, podkreśla jego cechy, ewentualnie wyraża jego nastrój albo – bo to też ważne – pogodę za oknem. I tak właśnie na kostium patrzyłem. Sytuacja zmieniła się, kiedy na planie „Absentii” założyłem mundur policjanta. Nawet ludzie przyzwyczajeni do odgrywania innych postaci przed kamerą zachowywali się w stosunku do mnie odrobinę inaczej, czujniej. Pewnego dnia wyszedłem poza plan na obiad. Wszedłem do baru, a goście, którzy siedzieli w nim rozluźnieni, natychmiast się pospinali, stali się nerwowi. Wtedy zrozumiałem, jak wielką rolę odgrywa kostium, i poprosiłem o zmianę strojów mojego bohatera.

Jak ta zmiana wyglądała?
– Kostiumografowie stworzyli wiele pięknych ubrań. Ale ja zrozumiałem, że mój bohater nie może nosić koszuli od Hugo Bossa. To nie ten typ. On będzie się ubierał w luźne ciuchy z sieciówek. Natychmiast zarządziłem wyjazd do outletu, gdzie spróbowałem się wcielić w faceta, który traktuje ciuchy jak coś, co jest użyteczne: chroni przed zimnem, ale nie krępuje, nie ogranicza ruchów. Po pierwszych przymiarkach zobaczyłem w końcu mojego bohatera. Pojąłem, że jeśli ma on rozmiar L, to kupi sobie rzeczy o rozmiar większe, jego kurtka będzie odrobinę za duża, w rękaw zmieściłyby mu się obie ręce, a spodnie na pewno nie będą opinać ciała, nawet jeśli jest zgrabne. To świetnie zrobiło serialowi, bo dzięki temu jeszcze bardziej zbliżyliśmy się do widzów. W takim serialu na korzyść bohatera działa to, że się nie wyróżnia, nie troszczy się o to, czy ma właściwie zapięty guzik koszuli.

Czy zmiana kostiumu wpłynęła też na pana?
– Chodzę wyprostowany, nie garbię się, nie mam problemów z postawą. Z daleka mnie widać, bo mam głowę zawsze w górze. A po założeniu tych ciuchów jakoś naturalnie zacząłem się garbić, nosić głowę niżej. Zobaczyłem to dopiero na ekranie, już po rejestracji materiału. Kolejna rzecz, która na mnie wpłynęła, to policyjne buty. Grube podeszwy powodowały, że chodząc, stukałem obcasami. Nikt mi nie kazał tego robić, sam też nie wpadłem na taki pomysł. Spowodowały to buty – inne niż noszone na co dzień. Naprawdę bardzo dużo nauczyłem się o stroju na planie. Powinniśmy przez kilka dni pochodzić w ciuchach kogoś innego, żeby się przekonać, że strój jest bardzo ważnym komunikatem, dużo mówiącym o drugiej osobie. Szczególnie aktorzy i scenarzyści powinni się o tym więcej nauczyć.

Scenarzyści też mają z tym problem?
– Bardzo się przywiązują do słowa i czasami przegapiają to, że komunikaty niewerbalne potrafią być równoważne temu, co mówią słowa. Czytając dialogi, nie mogę niekiedy uwierzyć w to, jak bohaterowie się do siebie zwracają. Weźmy przykład: wchodzę do domu, w którym mieszkam z żoną. Jesteśmy w nim tylko ona i ja, rozmawiamy. W scenariuszu ona co trzecie zdanie zwraca się do mnie per Patrick. Przecież tak się nie mówi! Ja na pewno tak nie rozmawiam w domu z partnerką i nie sądzę, żeby ktokolwiek tak robił.

Jedyny scenarzysta, który nie naśladował w słowie rzeczywistości, to Szekspir. Jego dialogi były zmyślone, nie stanowiły odbicia tego, jak mówi dwór królewski. Przeciwnie, ludzie chcieli mówić tak, jak on napisał, wymyślił. Dziś to język sztuki ma się zbliżać do języka rzeczywistości, a nie na odwrót. A scenarzystom czasami wciąż się wydaje, że słowo mówione jest najważniejsze. Bardzo mnie ciekawi, jak będą się zmieniały dialogi w scenariuszach pisanych przez pokolenie, które dziś komunikuje się za pomocą emotikonów. Mam nadzieję, że dożyję czasów, kiedy poznam odpowiedź na to pytanie.

Wydanie: 2017, 41/2017

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy