To, co o nich wiemy, budzi przerażenie. To, czego nie wiemy, jest jeszcze gorsze Kiedy u przebywającego w swoim domu w Budzie Ruskiej Bronisława Komorowskiego stwierdzono zarażenie koronawirusem, były prezydent najpierw trafił do szpitala powiatowego w Sejnach. Jednak wkrótce Ministerstwo Zdrowia w porozumieniu z sejneńskimi lekarzami podjęło decyzję o przewiezieniu go do Wojewódzkiego Szpitala Zakaźnego w Warszawie, gdzie ordynatorem jest prof. Andrzej Horban, główny doradca premiera Mateusza Morawieckiego ds. pandemii COVID-19. Według ostatnich wiadomości stan zdrowia Bronisława Komorowskiego jest stabilny. Nie ma nic dziwnego w tym, że były prezydent ze szpitala powiatowego szybko trafił do specjalistycznej placówki. Choć przeciętny Polak nie miałby na to szans. Jego przykład powinien nam uświadomić, że te szpitale, których w Polsce działa ok. 260, to podstawa naszej obrony przed pandemią. Zapomniana, niedoinwestowana, wyeksploatowana, z przemęczonym personelem, lecz – w co głęboko wierzę – ze wszystkich sił walcząca o życie każdego pacjenta. Szpitale błagają o pomoc Szpitale powiatowe to konie robocze polskiej służby zdrowia. Od lat wdzięczny temat reportaży opisujących prowincjonalne patologie. Covid spadł na nie niczym grom z jasnego nieba. Dotychczas walczono o posady i wiecznie brakujące pieniądze. Walczono też o lekarzy i pielęgniarki, których brakowało od zawsze. W skrajnych przypadkach, jak w szpitalu w Tarnowskich Górach, walczono z pleśnią na kromkach chleba, które podawano na śniadanie i kolację pacjentom. Ale tylko do chwili, gdy mało apetyczne zdjęcia trafiły na facebookową grupę „Posiłki w szpitalach”. Musimy także wiedzieć, że grubo ponad połowa tych szpitali jest zadłużona, bez najmniejszych widoków na samodzielne wyjście z kłopotów. W marcu i kwietniu br., wbrew huraoptymistycznym zapewnieniom ministra zdrowia Łukasza Szumowskiego i głównego inspektora sanitarnego Jarosława Pinkasa, że jesteśmy gotowi do starcia z pandemią, okazało się, że w tych placówkach brakuje dosłownie wszystkiego. 30 marca dr Lech Dziedzic, p.o. zastępca dyrektora szpitala powiatowego w Sokołowie Podlaskim, apelował o „pomoc finansową, rzeczową z przeznaczeniem na środki ochrony osobistej, m.in. zakup maseczek ochronnych, fartuchów ochronnych, przyłbic, kombinezonów dla pracowników”. Pikanterii sprawie dodawał fakt, że zastępcą ordynatora oddziału chirurgicznego w tej placówce był senator PiS, sekretarz stanu w Ministerstwie Zdrowia, Waldemar Kraska. 6 listopada br. wiceminister Kraska, zapytany przez dziennikarza Programu I Polskiego Radia o możliwość skorzystania z deklarowanej niemieckiej pomocy w walce z koronawirusem, odparł z godnością: „W tej chwili mamy wystarczającą ilość łóżek i wystarczającą ilość respiratorów. Myślę, że do takiej sytuacji nie dojdzie. Budujemy szpitale tymczasowe. W tej chwili naprawdę jesteśmy samowystarczalni”, i dodał, że za każdą pomoc trzeba dziękować, ale dzisiaj takiej pomocy Polska nie potrzebuje. Tego samego dnia dyrekcja sokołowskiego szpitala wystosowała kolejny apel do mieszkańców powiatu i wszystkich ludzi dobrej woli o pomoc finansową. Pieniądze były potrzebne na wymianę windy (180 tys. zł), nową rozdzielnię napięcia elektrycznego (90 tys. zł), zakup lampy przepływowej eliminującej wirusy, m.in. SARS-CoV-2, w pomieszczeniach (ponad 75 tys. zł), pięciu kamer i rejestratorów do pomieszczeń izby przyjęć (3,3 tys. zł) oraz jak wcześniej: maseczek, kombinezonów, fartuchów, rękawic, przyłbic itp. Z identycznymi apelami o wsparcie zwracały się do społeczeństwa dyrekcje szpitali powiatowych w Gostyniu, Wolsztynie, Stalowej Woli, Ostrołęce, Brzesku, Wolicy, Sierpcu, Wodzisławiu Śląskim, Grajewie, Siedlcach, Nisku, Łukowie, Działdowie, Kozienicach, Łańcucie, Koninie, Brodnicy, Gryficach, Żywcu, Wadowicach, Jarocinie, Rypinie, Nowej Dębie, Przeworsku, Tarnobrzegu, Dębicy itd. Prawdopodobnie uczyniły to niemal wszystkie. Apele te nie zawsze spotykały się z pozytywną reakcją administracji rządowej. Na przykład wojewoda wielkopolski Łukasz Mikołajczyk nie krył zaskoczenia po zapoznaniu się z wołaniem o pomoc dyrekcji szpitala w Ostrowie Wielkopolskim. Napisał: „Poczułem nawet nie irytację, co smutek”, bo przecież – zdaniem wojewody – placówka dostała duży zastrzyk gotówki, a „dodatkowo z Agencji Rezerw Materiałowych szpital otrzymał kilkanaście respiratorów, kardiomonitorów i pulsometrów”. Gdy w marcu br. Grażyna Welter, dyrektor Wojewódzkiego Szpitala Obserwacyjno-Zakaźnego w Bydgoszczy, zaapelowała o nieodpłatne przekazywanie placówce środków ochrony bezpośredniej, wojewoda kujawsko-pomorski Mikołaj Bogdanowicz na Facebooku odpowiedział: „Na bieżąco przekazujemy środki ochrony bezpośredniej do Wojewódzkiego Szpitala Obserwacyjno-Zakaźnego w Bydgoszczy, dzięki którym zachowywana jest ciągłość przyjmowania pacjentów”. Także resort zdrowia, na czele którego stał Łukasz Szumowski, przekonywał, że sytuacja










