To, co jest zapisane w umowie ACTA, obwiązuje w Unii od wielu lat Dyskusja o ACTA, podobnie jak większość debat w polskiej polityce, przypomina happening, tyle że na dużą skalę i z mocno rozgrzanymi emocjami. Demonstranci wychodzą na ulice, ten krzyczy, tamten krzyczy, opozycja stara się wykorzystać niezadowolenie, a koalicja udaje, że nic się nie dzieje. Bardzo mało w tym rzeczowej, merytorycznej wymiany zdań. ACTA nie jest ustawą cenzurującą internet. Umowa handlowa dotycząca zwalczania obrotu towarami podrabianymi, bo tak brzmi pełna polska nazwa tego dokumentu, nawet nie skupia się na tym problemie. Tylko jedna z sekcji rozdziału 2 (10% całego tekstu) odnosi się do środowiska cyfrowego. A dotyczące go przepisy powielają to, co obowiązuje w Polsce od wielu lat Ochrona polskiej myśli ACTA to umowa negocjowana przez 37 państw, głównie wysoko rozwiniętych. Wśród pierwszych sygnatariuszy były m.in. Stany Zjednoczone, Singapur, Australia czy Japonia. Próżno szukać pod jej postanowieniami podpisów państw azjatyckich znanych z produkcji podróbek. Umowa ma ustalić międzynarodowe standardy w walce z naruszeniami własności intelektualnej. Jej sygnatariusze to w znacznej większości kraje o wysokich kosztach produkcji, które nie mogą pod tym względem konkurować np. z Bangladeszem. Dysponują one za to lepszymi technologiami i naukowcami – i właśnie tego ACTA ma bronić. Również Polska, która ma obecnie niskie jak na standardy europejskie koszty produkcji, musi brać to pod uwagę. Jesteśmy dziś źródłem siły roboczej, mamy też wiele fabryk, jednak ta sytuacja nie będzie trwać wiecznie. Specjaliści szacują, że proces przenoszenia miejsc pracy z naszego kraju do Azji może się zacząć już za trzy lata. Potem będziemy mogli konkurować jedynie wysoką jakością, innowacyjnością czy znakomitymi kadrami. Powinniśmy to chronić, aby nie mogli tego kopiować nasi wschodni konkurenci. Nic nowego Protestujący przeciwko ACTA nie zwracają jednak na to uwagi, mimo że w wielu przypadkach zapewne umowa chroni ich miejsca pracy. Oni walczą o internet. ACTA oczywiście reguluje również rozpowszechnianie dzieł prawnie chronionych poprzez internet, tyle że… powiela w tym przypadku prawo od dawna obowiązujące w Unii. Zarówno analiza prawna przeprowadzona na zamówienie Komisji Europejskiej, jak i wniosek Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego o udzielenie przez Radę Ministrów zgody na podpisanie umowy stwierdzają, że aby przyjąć założenia ACTA, niepotrzebne będą dodatkowe zmiany prawne. Umowa powtarza rozwiązania przyjęte w dyrektywach Parlamentu Europejskiego i Rady z roku 2001 i 2004 w sprawie niektórych aspektów praw autorskich i egzekwowania praw własności intelektualnej. Na to samo zwracają uwagę również organizacje reprezentujące polskich twórców, które popierają umowę. – Jeśli chodzi o opinie formułowane w Polsce na temat ACTA, moim zdaniem szaleje demagogia. Nie jest prawdą, jakoby ta umowa kneblowała usta wolności internetowej. Takie opinie świadczą, że być może ci internauci, którzy protestują, przeczytali umowę ACTA, ale nie znają prawa polskiego. Nie zdają sobie sprawy, że ACTA nie wnosi niczego nowego na grunt polskiego prawa ochrony własności intelektualnej – mówi Jacek Bromski, prezes Stowarzyszenia Filmowców Polskich. O pozytywnym wpływie na sytuację rodzimej kultury po wprowadzeniu umowy przypominają również prezes Związku Kompozytorów Polskich Jerzy Kornowicz oraz szef ZAiKS Krzysztof Lewandowski. Cel jak cel, ale metody… Oczywiście nie wszystkiego w przypadku ACTA da się bronić. Szczególnie karygodny jest sposób, w jaki próbowano ją wprowadzić – po cichu, bez odpowiednio szerokich konsultacji, zarówno na poziomie unijnym, jak i polskim. Może gdyby przeprowadzono to inaczej, protestujący zrozumieliby, że w sprawach internetu umowa niewiele zmienia. Inną kwestią są prawa autorskie, bardzo mocno osadzone w XX-wiecznych definicjach, które są może skuteczne w przypadku handlu podrobionymi ubraniami, ale w przypadku sieci raczej nie mają racji bytu. ACTA powiela te schematy, raczej nie proponuje nic nowego, jak można by sądzić po przerażeniu internautów. Kontrowersje przy jej wprowadzaniu mogły jednak rozpocząć dyskusję na ten temat w poszukiwaniu ustaleń zadowalających i korporacje, i internautów. Pytanie tylko, czy ataki na strony rządowe i protesty maszerujące z hasłami „Tusku, matole, skąd będziesz ściągał pornole?” i „ACTA Srakta”, poprzetykanymi transparentami „Smoleńsk pomścimy!”, nie zaprzepaściły tej szansy. Za kilka miesięcy rozpoczną
Tagi:
Jakub Mejer









