Ośrodek dla dzieci autystycznych w Gdańsku zadziwia sukcesami wybitnych terapeutów w Europie Rok temu Janina długo siedziała przy stole w swojej niemieckiej kuchni. Zastanawiała się nad powrotem do Polski, o którym mąż nie chciał nawet słyszeć. Wreszcie podjęła decyzję. Na tak. Od tej chwili była głucha na argumenty męża, że w Gdańsku nie dostanie, tak jak w Niemczech, 1,6 tys. marek zasiłku dla swego niepełnosprawnego dziecka. W Polsce może liczyć tylko na 180 zł… Dziś żałuje, że nie zrobiła tego wcześniej. Może Dario chodziłby teraz do normalnej szkoły. Ale i tak jest szczęśliwa, bo każdy dzień przynosi zmiany. Ostatnio Darek nawet powiedział, że chce kupić parówki. Wcześniej domagał się ulubionego przysmaku jedynie wrzaskiem. – Dla kogoś to może tylko głupie parówki, ale ja odzyskałam nadzieję – mówi. Kiedy się urodził, nic nie zapowiadało kłopotów. Był ślicznym, zdrowym dzieckiem. – Byliśmy z niego tacy dumni – opowiada. – Ale kiedy skończył dwa lata, zaczęłam się martwić. Nic nie mówił, miał ataki złości. Lekarze pocieszali, że taki rodzynek w rodzinie musi być nieznośny, bo rozpieszczany, wychowywany wśród dorosłych… Niech go pani uspokoi! Wychowała już dwoje dzieci i widziała, że Darek nie rozwija się normalnie. Zaczęły się wędrówki po gabinetach lekarskich. Dario przeszedł wszystkie możliwe badania. Wyniki były świetne. Nie dawała za wygraną. – Odwiedzałam – wspomina – kolejnych logopedów, psychologów i psychiatrów. Każdy specjalista kazał czekać. Miesiąc, rok, lata. A Darek nadal nie mówił, nie rozróżniał kolorów, obrazków, robił sobie krzywdę, gryząc do krwi rączkę, godzinami wpatrywał się w żaluzje przepuszczające słoneczne promienie. Każda wizyta u lekarza była gehenną. Nie pozwalał się dotknąć, zbadać. – Udzielano mi dobrych rad: „Niech go pani jakoś uspokoi!”. A on tylko dwa razy w życiu miał pobieraną krew… za każdym razem pod narkozą. Nowa twarz, pomieszczenie, dźwięk wywoływały napady paniki. Uciekał, krzyczał. Podróż tramwajem i autobusem była niemożliwa. Musieli wysiadać po pierwszym przystanku. Nie chciano przyjąć go do żadnego przedszkola. – Czasami – wspomina ze łzami Janina – mogłam zostawić go na dwie, trzy godziny. Jak kupiłam wór zabawek, który później zostawiałam. Odroczono mu szkolny wiek i wtedy nadarzyła się okazja wyjazdu do Niemiec. Rehabilitacyjny luksus Luksusowe szkoły z basenem, specjalistami. Rano pod dom zajeżdżał bus i zabierał Daria do szkoły. Przywożono go o 17.30. – Mogłam mieć święty spokój, ale mój syn nadal nic nie mówił! Szkołę zmieniał trzy razy, zaproponowano mi nawet ośrodek we wspaniałym starym zamku, gdzie Dario miałby trzy terapeutki. Miał tam robić to, co tylko by mu przyszło do głowy, czyli np. biegać wkoło bez sensu przez kilka godzin. Zaczęto mi wmawiać, że to ze mną jest coś nie tak, bo nie chcę zaakceptować niepełnosprawności swojego dziecka, a ja po prostu wiedziałam, że kiedy odpowiednio z nim pracuję, może się czegoś nauczyć – mówi z żarem Janina. Dario wszystko chwytał zaciśniętymi piąstkami i chodził na palcach jak baletnica. I znów terapeuci powiedzieli, że nie ma sensu go „przełamywać”. Ale Janina jest bardzo uparta. Robiła mu masaże rąk chłodną i ciepłą wodą, to samo ze stopami. Trochę pomogło. Dziś Dario wszystko chwyta normalnie, bez obrzydzenia. Chodzi też normalnie. Szukała informacji w Internecie, czytała setki książek, spotykała się z różnymi ludźmi. Już wtedy podejrzewano u chłopca autyzm, choć nikt oficjalnie nie postawił takiej diagnozy. I już wtedy słyszała o terapii metodą behawioralną, ale w Niemczech podchodzono do niej z dużą rezerwą. Profesor jest zakłopotany – W USA stosuje się tę trapię od 50 lat. W Europie znakomite osiągnięcia mają Norwegowie – mówi prof. Ivar Lovaas, profesor Uniwersytetu Kalifornijskiego UCLA w Los Angeles, inicjator programu wczesnej interwencji u dzieci autystycznych. – Jeśli terapię behawioralną zacznie się w 18.-20. miesiącu życia dziecka, efekty bywają spektakularne. 90% dzieci autystycznych może być samodzielnych, a 50% z nich trafi do masowych przedszkoli i szkół. I dadzą sobie radę – twierdzi prof. Lovaas. Przyjechał do Gdańska z wykładem i bardzo się denerwuje. – Chyba jest za prosty – tłumaczy swoje obawy. – Myślałem, że oni tu trochę jeszcze
Tagi:
Beata Czechowska-Derkacz









