Szkoła dyrektorów

Szkoła dyrektorów

 33 tys. dyrektorów kieruje pracą polskich szkół, decydując o tym, jak uczą się nasze dzieci

Nauczyciel dźgnięty nożem w gabinecie dyrektora szkoły, dręczona przez dyrektorkę nauczycielka targnęła się na życie, dyrektorka oskarżona o przywłaszczenie mienia – media piszą o tej grupie zawodowej najczęściej w atmosferze skandalu. O codziennej pracy tysięcy osób kierujących funkcjonowaniem polskich szkół, a zarazem decydujących o tym, jak się uczą nasze dzieci, wiedzą tylko uczniowie, nauczyciele i rodzice.
Według danych Systemu Informacji Oświatowej z 30 września 2010 r., dyrektorów wszystkich placówek oświatowych – szkół i przedszkoli – jest w Polsce 33.375, z czego 61% stanowią mężczyźni. – Prawdziwych dyrektorów w szkołach już nie ma – surowo ocenia prof. Hanna Świda-Ziemba, socjolog edukacji ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie. Brakuje ich autorytetu i młodzież nie ma skąd czerpać wzorców. W systemie oświaty zwyciężył interes ekonomiczny. Konieczny, ale rodzi też patologie, których skutków jeszcze nie znamy.

Władza to ja

6 maja 2011 r. prokuratura postawiła Annie A., dyrektorce Zespołu Szkół Oświatowych w Podobinie, w gminie Niedźwiedź, niedaleko Limanowej, zarzuty psychicznego znęcania się nad podwładnymi. Stało się to po tym, jak jedna z nauczycielek w styczniu 2010 r. popełniła samobójstwo. Dowodem były m.in. pożegnalne listy, w których napisała, że miała żal do dyrektorki, że ją, zasłużonego pedagoga z 26-letnim stażem, odsunęła od pracy z dziećmi w klasach 1-3 i kazała pracować w przedszkolu. Przełożona miała jej wtedy również powiedzieć, że robi sobie miejsce, bo dyrektorem wiecznie nie będzie. – Tam była sama z dwadzieściorgiem czworgiem dzieci. Nie miała chwili odpoczynku, gdy chciała iść do toalety, musiała zastąpić ją sprzątaczka. Nawet kawy nie mogła sobie zrobić. Bała się o tym mówić – zeznał w sądzie mąż nauczycielki. W piśmie do wójta grono pedagogiczne potwierdzało „złośliwe naruszanie praw pracowniczych” przez panią dyrektor, brak dialogu w sprawach szkoły, nadużywanie gróźb zwolnień i kar dyscyplinarnych. Sytuacja była znana od 12 lat i nikt na nią nie reagował. Rodzina pani dyrektor pracuje w szkole i w urzędzie gminy, a żaden z nauczycieli nie chciał stracić pracy.
Mobbing to jeden z zarzutów stawianych dyrektorom szkół. – Nauczyciele stanowią najliczniejszą grupę osób zgłaszających problem mobbingu w miejscu pracy – mówiła Elżbieta Linowska z Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Antymobbingowego. Szacuje się, że 9% polskich nauczycieli to ofiary mobbingu, stosowanego głównie przez dyrektorów.
Nie musi zresztą dochodzić do mobbingu. Dyrektor może pognębić nauczyciela, nie dając mu dodatkowo płatnych godzin nadliczbowych, układając tak plan, by miał dużo tzw. okienek itd.
– Wszędzie, gdzie pojawia się władza, zdarzają się nadużycia – Marek Pleśniar, szef Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty, tłumaczy, że w razie konfliktu prawo staje jednak za nauczycielem, a nie po stronie dyrektora. – Znam dyrektora (biegłego w prawie!), któremu zwolnienie ewidentnie źle pracującego nauczyciela zajęło trzy i pół roku. Nie jest istotne, że denerwowali się i nauczyciel, i dyrektor. Istotne jest, że przez ten okres dzieci były skazane na tego nauczyciela.

Kariera czy powołanie

Żeby zostać dyrektorem, trzeba wygrać konkurs (wymagania – patrz: ramka). Obowiązkowy. Tak wynika z Ustawy o systemie oświaty. W kwietniu ub.r. pełny nadzór nad przebiegiem postępowania konkursowego dostał organ wykonawczy, czyli samorząd, ale całkowitego wpływu na finał konkursu nie ma. Zdarza się, że zwycięzcą zostaje osoba, której samorząd nie popierał, bo przeszła głosami np. rady rodziców, kuratora czy reprezentantów związków zawodowych. Jeśli w toku wykonywania powierzonych obowiązków dyrektorowi zdarzy się nawet najbłahsze potknięcie, może ono stać się pretekstem do odwołania go przez samorządowców. Żeby tego uniknąć, część dyrektorów postuluje wzięcie przez samorządy pełni odpowiedzialności za powołanie, uznając, że dla dobra szkoły najważniejsza jest ciągłość procesu zarządzania. Inni natomiast wskazują, że to grozi upolitycznieniem szkół. Tym bardziej że stanowisko dyrektora nie należy do najgorzej opłacanych i jest łakomym kąskiem dla zaplecza zwycięskiej siły politycznej.

Atrakcyjna posada?

Wartość rynkową posady dyrektora trudno zweryfikować. – Rzadko się zdarza, by dyrektorzy szkół byli poszukiwani za pośrednictwem serwisów rekrutacyjnych. Jeśli już, są to raczej dyrektorzy szkół prywatnych, językowych itd. – informuje Elżbieta Flasińska z portalu Pracuj.pl.
Dyrektor w stopniu nauczyciela zarabia ok. 3,7 tys. zł brutto, a w stopniu nauczyciela dyplomowanego 1 tys. zł więcej. To pensja podstawowa, dochodzą do niej różnego rodzaju premie, dodatki funkcyjne i motywacyjne. Niektóre z nich balansują na krawędzi prawa i operatywnym dyrektorom może wpaść do kieszeni znacznie więcej. Uwagi co do ich zarobków dotyczą najczęściej przejęcia godzin po zlikwidowanych wakatach nauczycielskich. Dyrektorzy przypisują je sobie i w ten sposób mogą wyciągnąć kilka tysięcy więcej ponad ustawową normę. Ponadto przysługują im dodatki z tytułu wysługi lat, warunków pracy czy funkcji wychowawcy klasy, co często daje sumę równą pensji zasadniczej.
Biorąc pod uwagę średnią pensję nauczyciela – ok. 2,8 tys. zł miesięcznie brutto – stanowisko dyrektora szkoły można uznać za atrakcyjne, szczególnie w mniejszych ośrodkach, gdzie pracy jest mniej niż w miastach. Tyle że z tych zarobków trzeba odłożyć oszczędności, bo kontrakt podpisuje się zwykle na czas określony i nie wiadomo, czy będzie przedłużony. Są jeszcze kontrakty indywidualne zawierane z samorządem. Z nich najczęściej korzystają osoby niebędące pedagogami. Przepisy pozwalają na ich zatrudnianie od 2009 r.
Najwięcej mogą zarobić dyrektorzy szkół zatrudnieni nie przez samorządy, lecz przez administrację państwową, i to, paradoksalnie, jeśli nie są nauczycielami wykwalifikowanymi. Tam jedynym przepisem regulującym wysokość ich zarobków jest ustawa kominowa, która przewiduje maksymalne wynagrodzenie w wysokości trzech średnich krajowych w sektorze przedsiębiorstw – 10.248 zł brutto.
Zważywszy jednak na ilość zadań, zakres obowiązków i codzienność wyzwań, które wynikają z prawa, zarządzanie szkołą nie jest tak lukratywne. Zgodnie z Ustawą o systemie oświaty dyrektor „kieruje działalnością szkoły i reprezentuje ją na zewnątrz, sprawuje nadzór pedagogiczny, opiekę nad uczniami i stwarza (im) warunki harmonijnego rozwoju psychofizycznego”. Zarządza też budżetem, a według Karty nauczyciela, jest „odpowiedzialny za dydaktyczny i wychowawczy poziom szkoły”. Są jeszcze szczegółowe rozporządzenia i okołoszkolne uwarunkowania.
– Realny dyrektor jest od kierowania ubogą instytucją możliwie bezkonfliktowo – uważa prof. Zbigniew Nęcki, psycholog społeczny z Uniwersytetu Jagiellońskiego, który był również dyrektorem szkoły. – Dyrektor idealny wprowadza innowacje, jest kreatywny i kieruje się nie tylko kryterium zarządzania. Szkołę powinien traktować jako centrum przekazywania wartości nowym pokoleniom.
W ankiecie przeprowadzonej przez Izabelę Bednarską-Wnuk z Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Łódzkiego wśród dyrektorów i nauczycieli z 13 województw, za pożądane cechy nowoczesnego dyrektora szkoły respondenci uznali zdolność do twórczego myślenia (68%), opanowanie (60%), przestrzeganie zasad kodeksu etycznego (52%), konsekwencję w działaniu (49%) i sprawiedliwość wobec podwładnych (46%). Natomiast cechy, które utrudniają pełnienie funkcji dyrektora, to rzucająca się w oczy żądza władzy (76%), konfliktowość (66%), nieuczciwość (52%), brak konsekwencji w działaniu (33%) oraz łamanie zasad kodeksu etycznego (33%).

Ach, te układy

Od 1 stycznia 2012 r. wchodzą przepisy, które już od kilku lat budziły mieszane uczucia. Sześciolatki obowiązkowo idą do szkół, szkoły mogą przejść w ręce stowarzyszeń i fundacji, węższy będzie zakres władzy kuratoriów. Szczególnie ten ostatni punkt budzi kontrowersje. Pojawiły się one już w 2008 r., gdy rząd po raz pierwszy przymierzał się do nowelizacji ustawy o systemie oświaty. Większy wpływ samorządów na zarządzanie szkołami znalazł się w ogniu krytyki. „Jak dadzą władzę w sprawie oświaty radnym i wójtowi, to nasze dzieci czeka analfabetyzm. W tej chwili w gminie, gdzie mieszkam, mamy nową dyrektorkę wybraną przez pana wójta (przyjaciela pani dyrektor). Ta kobieta wprowadziła dyktat w szkole. Zastraszała już nauczycieli, a teraz próbuje zastraszyć radę rodziców – i takim osobom dać władzę?”, „Teraz to już w szkołach, szczególnie na wsi, będą pracowali tylko i wyłącznie znajomi i rodzina wójta i radnych, bez względu na wykształcenie. Po wyborach zmiana. Fajnie! Biedne dzieci pisać się nauczą, ale nie na pewno”, pisali na forach internetowych zaniepokojeni rodzice. Część środowiska pedagogicznego uznała te propozycje za naruszenie autonomii szkoły i za zbyt duży krok w kierunku decentralizacji systemu oświaty. Padały argumenty, że pozostawienie w rękach samorządów arbitralnej decyzji o jakości edukacji i organizacji placówki oświatowej może przynieść wiele negatywnych skutków. Zagrożeni dyrektorzy poczuli groźbę bezrobocia, a niezagrożeni – obawę przed wzrostem konkurencji. Jest niż demograficzny, uczniów coraz mniej, a przerost kadry nauczycielskiej osiągnął 20%, ponad 100 tys. niepotrzebnych etatów. Ostatecznie propozycję złagodzono, pozostawiając wolną rękę samorządom tylko w szczególnie uzasadnionych wypadkach, kiedy nie jest możliwe pełnienie przez nauczyciela funkcji kierowniczej i zachodzi konieczność zaniechania przez niego czynności ze względu na zagrożenie interesu publicznego. Samorządy zatem pochopnie dyrektora zwolnić nie mogą, ale mają wpływ na jego mianowanie i w ten sposób kształtują lokalnie system oświaty. Sławomir Broniarz, szef Związku Nauczycielstwa Polskiego, dyrektor z 10-letnim stażem, zna wiele przykładów, kiedy konflikt z samorządem oznaczał automatyczne rozstanie się z funkcją dyrektora.
Na problem inaczej patrzy Marek Pleśniar: – Rzadko się zdarza, żeby z powodu poglądów czy działalności politycznej jakiś dyrektor był narażony na szykany i wyleciał. Takich przypadków jest coraz mniej i nie dorównują skalą temu, co było przed 10 laty. Według niego, rolę i pozycję współczesnego dyrektora szkoły ukształtowało przejęcie większości publicznych placówek oświaty przez lokalne władze w wyniku reformy samorządowej z 1999 r. I szkoły dobrze na tym wyszły. Dyrektor jest silniej związany z terenem, na którym pracuje, zna lepiej potrzeby personelu, uczniów i całego przedsiębiorstwa, którym zarządza. – To jest dobre rozwiązanie sytuacji, jaką mamy w naszej oświacie. Nie zgadzam się, żeby stosować system korporacyjny, gdzie dyrektor ma zawsze rację – dodaje Pleśniar.
Winę za nieporozumienia Marek Pleśniar zrzuca na nieumiejętność prowadzenia dialogu w trójkącie władza-kuratorium-dyrektor. Tutaj najczęściej tkwi zarzewie konfliktów, bo brakuje wzajemnego poszanowania partnerów, a urzędnicy często nie mają zrozumienia dla suwerenności dyrektorskich działań. To nie układy przeszkadzają rządzić szkołą, ale ich brak. Dla dobra szkoły układać się trzeba i można, o ile układ jest czysty i dobrowolny. O to jednak niełatwo.
W małych miejscowościach, gdzie samorząd pracuje za miedzą, uciec od układów lokalnych jest bardzo trudno, a konflikty personalne splatają się ze służbowymi. Jak w gminie Sosnowica, w Lubelskiem. Pani wójt w lipcu 2009 r., na dwie godziny przed klasyfikacyjną radą pedagogiczną, podsumowującą roczną pracę szkoły, odwołała dyrektorkę Zespołu Szkół Publicznych. Kuratorium po odwołaniu przyznało rację dyrektorce, ale ta do szkoły wejść nie mogła, bo firma ochroniarska, zatrudniona przez panią wójt, broniła tam dostępu. Obie panie złożyły na siebie doniesienia do prokuratury, zerwano obrady rady gminnej, pensje szły do dwóch dyrektorów, mianowanego przez panią wójt i odwołanego. Członkom rady pedagogicznej, którzy bronili zwolnionej dyrektor, wójt groziła konsekwencjami, chociaż jej decyzje podważył już sąd. Lokalnej prasie rodzice mówili: „Uczymy dzieci, jak się rozpychać łokciami, jak walczyć o stanowiska. Dziecko przyszło z rozpoczęcia roku szkolnego. Opowiada, jak panie biegają po korytarzu, wyzywają się. To jest straszne”.
Takie sceny nie zdarzają się tylko na wsi. Radom, 220-tysięczne miasto. W maju 2010 r. decyzją jego wiceprezydenta Ryszarda Fałka został zwolniony ze stanowiska dyrektor VII LO, Leszek Szeliga. Powód: brak fachowości. Nie respektował wyroków sądu pracy, nie przywrócił zwolnionego nauczyciela, któremu samorząd musiał wypłacić wielomiesięczną odprawę. Na jego miejsce tymczasowo powołano Monikę Kasperczyk, szkolną pedagog. Tymczasowo, bo naturalna kandydatka, wicedyrektor Małgorzata Wieczorek, jak tłumaczył wiceprezydent, „była na zwolnieniu lekarskim”. Wicedyrektor Wieczorek, nie bez związku z rozwojem sytuacji, do szkoły wróciła zatem już w środę, żeby zastąpić zwolnionego dyrektora. Tak się nie stało. Wracającej do pracy wicedyrektor pani pedagog wręczyła pismo z informacją, że nie jest dopuszczona do pracy. Między paniami doszło do szarpaniny i wicedyrektor Wieczorek usłyszała, że jest dyscyplinarnie zwolniona. Ale swojego gabinetu nie opuściła aż do dnia następnego. Wraz z nią na straży prawa stanęła część nauczycieli. „Małgorzata Wieczorek pełni obowiązki dyrektora, a jej powrót do pracy określa lekarz, a nie prezydent Fałek”, powiedział lokalnym „Echom Dnia” Andrzej Stępnikowski, nauczyciel i działacz oświatowej „Solidarności”. Prezydent Fałek tymczasem potwierdzał, że dyrektorem jest Monika Kasperczyk, a powrót ze zwolnienia pani wicedyrektor nie jest argumentem prawnym. Nowym argumentem jest natomiast jego decyzja o jej odwołaniu z powodu niewykonania polecenia organu prowadzącego o niedopuszczeniu do pracy w czasie trwania zwolnienia. Dyr. Wieczorek w gabinecie pozostała do piątku. Po południu pogotowie zabrało ją do szpitala. Do szkoły już nie wróciła. I tu świadkami wydarzeń byli młodzi ludzie.

Pedagog odchodzi

Pokolenie dzisiejszych uczniów będzie dyrektorów szkół pamiętać różnie. Typ starszego nobliwego pana, niedostępnego i budzącego strach, odchodzi w niepamięć. Wraz z nim milknący korytarz, po którym obnosił swój autorytet. Współczesny dyrektor jest młody – średnia wieku w tej grupie to 42-45 lat – dynamiczny, operatywny, z żyłką do interesów. Po prostu szef. Jeśli niedostępny, to nie dlatego, że schował się za drzwiami gabinetu, ale dlatego, że ciągle jest w biegu.
– Zmieniła się jakość widzenia roli dyrektora w społeczeństwie – wyjaśnia prof. Hanna Świda-Ziemba. – Dawniej dyrektor mógł być śmieszny, mógł być nadmiernie autorytarny, ale był głównie pedagogiem. Wybitnym nauczycielem. Dziś funkcjonuje pojęcie menedżera, który dostał stołek, a uczniów traktuje jak klientów. Zasady etyczne, które przyświecały kiedyś nauczycielom, że mają prowadzić młodych przez świat, teraz odpadają, rola wychowawcza się zatarła.
Tak jak dyrektorce III LO w Radomiu. Piątek, 13 maja 2011 r., trwają matury. Pod budynek liceum podjeżdża radiowóz. Policjanci wyprowadzają panią dyrektor. Jest oskarżona o przywłaszczenie telewizora oraz pieniędzy pochodzących z funduszu ZUS. 20 tys. zł zamiast na potrzeby szkoły miało trafić do jej kieszeni. Policja potwierdza, że telewizor, który był nagrodą dla jednej z uczennic za udział w konkursie, znalazła w domu dyrektorki. W prokuraturze padły zarzuty zagrożone karą pozbawienia wolności do pięciu lat. Pani dyrektor, już jako Danuta S., prawdziwe zdumienie wywołała jednak w poniedziałek. Wróciła do pracy, rozpoczynając obowiązki od zwolnienia dwóch cenionych nauczycielek. Przy biernej postawie rady rodziców sprawy w swoje ręce wzięli uczniowie. Zorganizowali protest i próbowali wręczyć pani dyrektor petycję w obronie zwolnionych nauczycieli. Bez rezultatu. Pani dyrektor powiedziała im tylko, że to jest „plan zrzucenia jej ze stołka”. Po tygodniu została zdymisjonowana, ale nie przestała być nauczycielką i do końca roku szkolnego uczyła wychowania fizycznego. – Naruszenie autorytetu dyrektora idzie o wiele głębiej niż tylko sytuacja skandalu. Skandal i dawniej mógł się zdarzyć. Teraz jest tak, że mniej się myśli o pedagogicznych racjach. Jakich ludzi chce się wychować, jaki typ człowieka wykształcić? Nie stawia się też na różne wzorce, jest tylko jeden – interes – ocenia prof. Świda-Ziemba.
Bliski tej wizji jest prof. Nęcki: – Status dyrektora, tak jak całego stanu nauczycielskiego, uległ poważnemu osłabieniu. Pozycja dyrektora, który powinien być wzorem cnót i postępowania we wszystkich obszarach działania szkoły, jest obecnie dosyć mocno kwestionowana. Zamiast szacunku, autorytetu i uznania w szkołach dominuje codzienność.

Menedżer z wizją

– To była inna epoka – nie do końca zgadza się z tym Jolanta Skoczylas, dyrektor Zespołu Szkół Budowlanych w Radomiu, największej placówki edukacyjnej w mieście. – Stanowisko dyrektora to był autorytet sam w sobie. Przede wszystkim dydaktyka, a nie bycie menedżerem i zarabianie pieniędzy. Porządek w szkole, dyscyplina i na tym się kończyło. Dzisiaj nie ma już systemu nakazowo-rozdzielczego. Jakże dyrektor może mieć autorytet na wejściu? On musi go sobie wypracować.
– Mam stażystów i nauczycieli dyplomowanych tuż przed emeryturą, zderzenie różnych pokoleń, młodych i starych, ale konfliktów większych w naszej szkole nie ma. Raczej staram się stosować negocjacje i rozmowy niż rozliczanie w ramach przepisów. Dyrektor dzisiaj nie może być władcą – Jolanta Skoczylas, absolwentka inżynierii lądowej na Politechnice Warszawskiej, zanim została nauczycielką, 11 lat przepracowała w przedsiębiorstwie budowlanym. W 1991 r. trafiła do radomskiej budowlanki, najpierw jako dochodzący nauczyciel przedmiotów zawodowych, później kierownik warsztatów szkolnych. Czuje się fachowcem, bo szkołę poznała od strony zajęć praktycznych. Nigdy nie planowała, że zostanie dyrektorem. Namówili ją inni. W 2002 r., w trudnym okresie dla edukacji zawodowej, jej wizja zmian wygrała i od tamtej pory Jolanta Skoczylas kieruje pracą ponad 120 nauczycieli oraz 1,5 tys. uczniów. W ciągu 10 lat wyremontowała szkolne budynki, wybudowała salę gimnastyczną, przeprofilowała kierunki nauczania zgodnie z potrzebami rynku pracy, z pięciu klas pierwszych zrobiła 17, zbudowała system organizacji pracy oparty na dialogu i podziale władzy. Każdy za coś odpowiada. Mogłaby zrobić więcej, bo są jeszcze środki unijne. Niestety, żeby je dostać, dyrektorzy szkół muszą podporządkować się większym projektom, w których zaangażowanych jest kilka placówek, bo tylko takie samorządy realizują. O własnych koncepcjach nie ma mowy. Decyzję o kandydowaniu po raz trzeci Jolanta Skoczylas zostawia radzie pedagogicznej. – Imperium nie, gospodarstwo tak – podsumowuje, zastrzegając jednak, że szkoła to głównie placówka dydaktyczna, której najważniejszy element stanowią nauczyciele.

Zarządzanie to nie wszystko

Dyrektor jako pedagog to przypadek szczególny. – Dla młodzieży najważniejszą osobą w szkole jest nauczyciel, dyrektor najmniej. Ma zupełnie inne cele. Często się zapomina, że dzisiaj stał się m.in. pracodawcą – mówi Marek Pleśniar. Zakres najważniejszych obowiązków dyrektora wynika z przepisów, które regulują pracę samorządów. Zapewnienie sprawnego działania szkoły, wykonywanie remontów obiektów, zapewnienie obsługi administracyjnej, finansowej i organizacyjnej szkoły, wyposażenie jej w niezbędne pomoce dydaktyczne i sprzęt zapewniający realizację programu nauczania. – To bardzo archaiczne myślenie, że dyrektor jest takim władcą jak 100 lat temu. Otóż nie jest. Zarówno z powodów prawnych, jak i mentalnych, bo jesteśmy innym pokoleniem. A także pragmatycznych, bo nie tak się zarządza obecnie – dodaje Pleśniar, który przez siedem lat pracował jako dyrektor szkoły podstawowej.
„Kwalifikacje, w które musi być wyposażony dzisiejszy dyrektor, obejmują kilka najważniejszych dziedzin wiedzy: ekonomię, prawo, zasady marketingu i zarządzania oraz gospodarowanie zasobami ludzkimi”, pisze Izabela Bednarska-Wnuk w artykule „Pedagog i menedżer”, podkreślając, że „od kandydatów na dyrektora szkoły wymaga się nie tylko nabytych umiejętności, które należy nieustannie kształcić i rozwijać, ale także niemal idealnych cech osobowościowych”. A te są potrzebne do rozwiązywania konfliktów, pojawiających się na tle nie tylko administracyjnym, lecz również pedagogicznym czy osobistym. Dyrektor powinien rozmawiać z ludźmi, ale nie musi, ponieważ na to pozwala mu prawo.
Takiego dyrektora pokazuje współczesna kultura masowa i rozlicza go tabloidowo. Bohater serialu „M jak miłość”, Arkadiusz Nowacki (w tej roli Michał Lesień), jest młody, przystojny, nowoczesny i… podejrzewany, „że nie wpisuje Mostowiakowej w grafik letnich dyżurów, na których mogła dorobić. Chyba że pojedzie z nim do Warszawy na lampkę koniaku…” (z blogu poświęconego serialom).
 

Wydanie: 2011, 47/2011

Kategorie: Kraj

Komentarze

  1. skues
    skues 2 stycznia, 2012, 11:06

    Może piszmy po polsku 'znęcanie się’, 'szykanowanie’. Jeżeli już używa się terminów angielskojęzycznych, to może upewnić się, co one oznaczają. Mobbing oznacza znęcanie się wielu nad jednym (mob to po angielsku tłum, w rozumieniu tłuszcza; a także słowo to określa organizacje gangsterską). Znęcanie się jednej osoby nad drugą to 'harassment’.

    Odpowiedz na ten komentarz
  2. Monika
    Monika 14 grudnia, 2013, 20:41

    Po angielsku faktycznie tak jest, ale zdarza się, że zapożyczenia nieco zmieniają znaczenie… Mobbing jest zdefiniowany i usankcjonowany przez prawo – można o tym poczytać np. tutaj http://www.eporady24.pl/mobbing_w_szkole,pytania,2,71,8381.html – a harassment tłumaczy się, o ile wiem, jako molestowanie, które jest wg prawa czymś nieco innym. Pozdrawiam.

    Odpowiedz na ten komentarz
  3. Sara
    Sara 9 września, 2014, 19:13

    A ja mam pytanie, może ktoś odpowie. Pracuję w Zespole Szkół (sp i gimnazjum). Moja dyrektorka nakłada na mnie obowiązek reprezentowania szkoły na licznych akademiach z różnych okazji, domagając się przygotowania zespołów wokalnych, teatrzyków i innych. Dotąd jakoś sobie radziłam, chociaż dyrektorka nie dawała mi żadnych warunków do wykonania zadania: nie miałam się jak spotkać z wybranymi dziećmi, a nie każdy się do tego nadawał- zostawałam po godzinach, zwalniałam dzieci z różnych lekcji (szkołą dojazdowa), dodatkowo w tygodniu pracowałam po 4-5 godzin (nie licząc karcianek). W tym roku dyrektorka kazała mi przygotować apel na początek r. szk. W czasie wakacji zebrałam dzieci na świetlicy osiedlowej, zrobiłam 3 próby i coś tam przygotowałam. Teraz, w drugim tygodniu pracy wzywa mnie i mówi: „Zrobi pani dwie piosenki za dwa tygodnie”. Ja jej na to, że nie chcę już zostawać po godzinach, nie chcę zwalniać dzieciaków z lekcji, nie prowadzę w tym roku chóru ani zespołu, na „karcianki” przydzielono mi z „urzędu” przypadkowe dzieci, żeby „rozładować” przeładowany autobus. Ona: „Mnie to nie obchodzi, pani musi, to jest priorytet”. Co mam zrobić, skoro nie mogę jej wytłumaczyć, że NIE MAM JAK spełnić jej zachcianki? Jej to nie obchodzi. Mam zrobić i już. A ja już nie mogę. Pracowałam tak ze 12 lat, „obskakiwałam” największe imprezy szkolne, przeżywałam stres , zajmowałam się nagłośnieniem. Czemu w szkole pracą nie można obdzielić nauczycieli trochę sprawiedliwiej? Czemu ja mam zawsze to robić? (słyszę, że skoro uczę muzyki, to zawsze jest to mój obowiązek). Boję się, że nie dam rady, popłakuję po kątach, nie mogę spać w nocy. Normalnie dyrektorce nie mogę tego wytłumaczyć. jak się bronić…?

    Odpowiedz na ten komentarz
  4. Gjj
    Gjj 31 października, 2016, 13:05

    To co się dzieje w Zespole Szkół nr 2 w Pile to zakrawa na jakąś piny dyrektor który od momentu wybudowania szkoły został obsadzony na tym stanowisku jest nie do ruszenia lawiruje między partiami wygrywających wybory ciągle tylko się układa po to żeby każdą następną kadencję nie mieć rywali Mało tego niszczy tych rywali tworzy własne punkty w sprawie awansu zawodowego trzeba spełnić 11 punktów żeby móc przystąpić do awansu zawodowego według jego opinii następna rzecz która tutaj jest niesamowita to nagminny mobbing nagminny mobbing i molestowanie pracowników w gabinecie dyrektora to jest szczyt chamstwa żeby dopuszczać tego dyrektora po raz kolejny na tosta anolis kod do konkursu przystępuje zawsze sam ułożony z prezydentem miasta który mówi mów wręcz że A kogo ty się boisz a dyrektor pyta czy musi przystępować do konkursu Po prostu cyrk Piła to cyrk

    Odpowiedz na ten komentarz
  5. Chermes
    Chermes 1 listopada, 2016, 00:53

    Początek zagłady zaczął się za platfusów.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy