Dziedzictwo Stanisława Hadyny

Dziedzictwo Stanisława Hadyny

Jak ocalono Zespół Pieśni i Tańca „Śląsk” Wydawnictwo Naukowe „Śląsk” istnieje od 1992 r. Jego współzałożycielami są takie instytucje jak: Uniwersytet Śląski, Politechnika Śląska, Biblioteka Śląska, Akademia Ekonomiczna w Katowicach, Akademia Górniczo-Hutnicza w Krakowie. W gronie autorów znajdują się wybitni pracownicy naukowi i specjaliści różnych dziedzin wiedzy. „Śląsk” publikuje rocznie ok. 60 tytułów z zakresu nauk humanistycznych: historii literatury, pedagogiki, pracy socjalnej, socjologii, filmoznawstwa, językoznawstwa, historii, medycyny, nauk technicznych. Wszyscy sędziowie Sądu Najwyższego przeszli, przy czujnej „trosce” prof. Adama Strzembosza, proces weryfikacji w 1990 r. A o tym, że weryfikacja ta była dokładna, najlepiej niech świadczy to, że do Izby Karnej dostało się tylko czterech sędziów z poprzedniego składu. Zgodnie z moimi kwalifikacjami i doświadczeniem zawodowym dostałem przydział do Izby Karnej Sądu Najwyższego. W 2000 r. Sąd Najwyższy znalazł się w nowej, wygodnej siedzibie przy pl. Krasińskich. Po prof. Adamie Strzemboszu na stanowisko I prezesa został powołany sędzia SN prof. dr hab. Leszek Gardocki, wybitny znawca prawa karnego, a prezesem Izby Karnej został prof. dr hab. Lech Paprzycki, młodszy ode mnie o 14 lat, który przedkładając plansze z planami budynku, odezwał się do mnie: „Józek, wybierz sobie gabinet, który chcesz”. Nie patrząc, nacisnąłem palcem na jedną z kratek. Potem, już po pewnym czasie, stwierdziłem, że z okna mojego gabinetu codziennie patrzę na miejsce, w którym 18 sierpnia 1944 r. został śmiertelnie trafiony mój cioteczny brat, żołnierz Batalionu „Parasol”, Rafał Białecki ps. Krajan, pochowany w kwaterze „Parasola” na Powązkach. Taki to zbieg okoliczności. Gdy dzisiaj obserwuję proces powoływania sędziów, szczególnie do Sądu Najwyższego, to ogarnia mnie smutek i niepokój na myśl, jak bardzo zniszczyliśmy autorytet wymiaru sprawiedliwości, jak złamaliśmy i stale łamie się zasadę trójpodziału władz, jak zaniżono kryteria awansu, szczególnie w okresie po dojściu do władzy tzw. dobrej zmiany, jak nędzni politykierzy dewastują organizację i niezawisłość sędziowską, jak kopiuje się okres, gdy w 1933 r. NSDAP doszła, także przecież legalnie, do władzy. W tym jednak czasie atmosfera w SN była normalna. Prof. Adam Strzembosz pogodził się z tym, że nie wygrał kolejnej kadencji I prezesa i przeszedł w stan spoczynku, uczestniczył jednak nadal w życiu Sądu Najwyższego, przychodząc na wszystkie uroczystości czy biorąc udział w szkoleniach wyjazdowych Izby Karnej, np. w zamku w Krasiczynie, połączonych z wyjazdem do sądu we Lwowie. Sąd Najwyższy został uwolniony od atmosfery politycznej. Duża w tym zasługa I prezesa prof. Leszka Gardockiego. W tym okresie nadal udawało mi się wygospodarować czas na działalność naszego Towarzystwa Przyjaciół Śląska. Byłem częstym gościem na moim Śląsku. Niestety, 1 stycznia 1999 r. w Krakowie nagle zmarł mój przyjaciel Stanisław Hadyna. Jeszcze krótko przed świętami Bożego Narodzenia w Operze Narodowej w Warszawie prowadził koncert zespołu, przyjmowany entuzjastycznie przez publiczność. Po koncercie udałem się do jego garderoby, aby mu pogratulować. Pamiętam jego uścisk dłoni. Nie chciał mnie wypuścić. – Józek, zostań jeszcze – powtarzał wielokrotnie. – Drogi Staszku, za drzwiami ustawił się do ciebie sznur ludzi, czeka tam również Bogusław Kaczyński, zaraz po Nowym Roku się spotkamy. Niestety, w dzień Nowego Roku, w pełni świadomy odwieziony do krakowskiej kliniki, niespodziewanie zmarł. Uczestniczyłem w smutnej uroczystości pogrzebowej w kościele ewangelickim w Wiśle. Żegnał go chór Zespołu „Śląsk”, śpiewał, płacząc. A potem Staszek przewieziony został na góralskim wozie na cmentarz na Groniczku, w padającym deszczu. Wzdłuż całej drogi żegnał go szpaler grających góralskich skrzypków.  Powracałem do Katowic, a potem do Warszawy wraz z Ewą Wójcik, żoną najbliższego przyjaciela i byłego wychowanka Hadyny, Jerzego Wójcika, którego Hadyna, po powrocie do swego zespołu, sprowadził z „Mazowsza”. A potem dochodziły do mnie niepokojące wiadomości, że zespół ciągle nie ma dyrektora, że zachodzi obawa, iż najwybitniejsi artyści opuszczą Koszęcin i wyjadą za granicę. Nie mogłem pojąć, że władze wojewódzkie nie kwapią się z powołaniem kierownictwa tej placówki, wydzwoniłem do dyrektor wydziału kultury Urzędu Marszałkowskiego w Katowicach, znanej mi pani dr Lusi Ginko. – Nie powołują, bo nie ma powołanej, ale przewidzianej w statucie Rady Programowej Zespołu „Śląsk”. – No to powołajcie – odrzekłem i zaoferowałem opracowanie projektu potrzebnego regulaminu. I znów sprawa stanęła w miejscu. Wówczas, dzięki którejś z artystek zespołu, dotarła do mnie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 15/2024, 2024

Kategorie: Książki