Dżihad w azjatyckim raju

Dżihad w azjatyckim raju

Islamscy rebelianci mordują buddystów w Tajlandii Południowe prowincje Tajlandii ogarnia rebelia. Muzułmańscy bojówkarze zabijają nauczycieli, policjantów i mnichów buddyjskich. Premier Thaksin Shinawatra zamierza żelazną ręką rozprawić się z islamistami. Policjanci i żołnierze ogniem z karabinów maszynowych masakrowali powstańców uzbrojonych w siekiery, sierpy i maczety. Siły bezpieczeństwa zazwyczaj nie znają litości, co jeszcze bardziej rozwściecza wyznawców Proroka. Można się obawiać, że na południu będącej rajem dla zachodnich turystów Tajlandii, słynącej ze wspaniałego klimatu, pięknych plaż, zwrotnikowych krajobrazów, buddyjskiej tolerancji i łatwego seksu, wybuchnie niszczycielski dżihad. Islamscy separatyści z południa coraz gorliwiej szukają pomocy międzynarodowych terrorystów spod znaku Al Kaidy. Od początku bieżącego roku fala przemocy na dalekim południu Tajlandii pochłonęła ponad 500 ofiar. W przeważnie buddyjskim królestwie Tajów mieszka jakieś 6 mln muzułmanów, czyli około 9% ludności. Mahometanie stanowią większość (około 75% populacji) w czterech południowych prowincjach – Narathiwat, Pattani, Songhkla i Yala. Regiony te tworzyły niegdyś autonomiczne malajskie królestwo Pattani. Od połowy XIII w. krzewiły się tu nauki Mahometa. W 1902 r. Syjam (jak wówczas zwała się Tajlandia) zaanektował Pattani, lecz ludność dalekiego południa, znajdującego się ponad tysiąc kilometrów od tajskiej stolicy, Bangkoku, zawsze miała więcej wspólnego z sąsiednią muzułmańską Malezją niż z buddyjską północą kraju. Mieszkańcy tych czterech prowincji przeważnie nie posługują się językiem tajskim, lecz malajskim dialektem jawi, zaś wyznawców buddyzmu uważają za pogan. W latach 60. XX w. władze wojskowe w Bangkoku, obawiając się separatyzmu islamskiego, rozpoczęły forsowną politykę syjamizacji południa. Do dawnego królestwa Pattani wysyłano tajskich osadników, stawiano świątynie i posągi Buddy, mające stanowić przeciwwagę dla meczetów. Wielki złoty posąg Gautamy stanął w Narathiwat. Mułłowie na widok tego „bałwana” zgrzytali z wściekłości zębami. Tajski był jedynym językiem nauczania, a jeszcze niedawno obowiązywało prawo, zgodnie z którym posąg Buddy musiał się znajdować w każdej szkole, nawet w takiej, do której chodziły tylko dzieci muzułmańskie. Thanet Aphornsuvan, profesor historii na uniwersytecie Thammasat w Bangkoku, wyjaśnia: – Władze miały wrażenie, że populacja islamska nie jest dostatecznie „tajska”. Ten, kto pragnie być Tajem, musi mówić po tajsku w pracy i w życiu prywatnym, ubierać się po tajsku i być buddystą. W latach 50. i 60. rząd wyjął spod prawa język chiński, gdyż lękał się komunistów. Obecnie nasi politycy boją się wszystkiego, co muzułmańskie lub arabskie. Bangkok długo traktował „obce” regiony południowe po macoszemu. Państwo nie inwestowało w Pattani, dalekie południe stało się więc najuboższym rejonem kraju. Muzułmanie żalili się, że nie mają możliwości kształcenia się ani szans na karierę w administracji i w siłach zbrojnych. W latach 70. dyskryminowani wyznawcy islamu chwycili za broń. Rebelia tliła się przez ponad 10 lat. Sytuacja uspokoiła się dopiero wtedy, gdy Bangkok skierował na południe znaczne środki finansowe. Stało się to możliwe dzięki ekonomicznemu rozkwitowi kraju. W 1997 r. przyjęto konstytucję, gwarantującą muzułmanom pełną swobodę praktyk religijnych, a nawet ograniczone prawa autonomiczne w czterech prowincjach. Lecz nadszedł 11 września 2001 r. Po zamachach na Stany Zjednoczone prezydent George W. Bush ogłosił wojnę z terroryzmem, przede wszystkim islamskim. Stany Zjednoczone zdruzgotały reżim talibów w Afganistanie. Garstka tajskich muzułmanów, którzy walczyli przeciwko armii radzieckiej w Afganistanie, a potem wspierali talibów, zdołała uciec i wrócić do ojczyzny. Przyniosła ze sobą idee świętej wojny. Przypuszczalnie do zaognienia nastrojów w Pattani przyczyniły się coraz bardziej niepokojące wiadomości ze świata – zamachy terrorystyczne przypisywane Al Kaidzie, inwazja Stanów Zjednoczonych na Irak, judzące i przesycone nienawiścią przesłania bin Ladena i jego stronników. Wielu młodych islamistów z południa przypuszczalnie postanowiło naśladować mudżahedinów z innych krajów. Od dawna na pieńku z policją miały liczne bandy przemytników z południa – żyjący w nędzy wieśniacy znad rzeki Narathiwat zdobywają środki do życia, szmuglując ryż, owoce i odzież do Malezji. Przemytnicy postanowili najwidoczniej wyrównać rachunki ze stróżami prawa pod sztandarem świętej wojny. Nowa rebelia wybuchła 4 stycznia,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 48/2004

Kategorie: Świat