Modernizacja śmigłowca Mi-24 ma kosztować tyle, ile miał kosztować cały nowy Huzar! „Wojskowe Służby Informacyjne uzyskały poważną wiedzę operacyjną, ale nie zdobyły dowodów na ewidentne przekupstwo” – tak mniej więcej wyjaśniał ostatnio kulisy skandalu wokół byłego wiceministra, Romualda Szeremietiewa, jego bezpośredni szef, Bronisław Komorowski. Otoczenie ministra obrony narodowej wikła się w podobnych wypowiedziach: „Nikt nikogo za rękę nie złapał”, „Nie mamy zeznań, które ktoś chciałby powtórzyć w sądzie”. Padają tłumaczenia bezradności, z jaką ponoć od miesięcy wysocy dostojnicy MON obserwowali dziwne rzeczy, dziejące się w podległym Szeremietiewowi pionie zakupów uzbrojenia. Rezydujący głównie w warszawskim hotelu Marriott przedstawiciele wielkich, międzynarodowych firm zbrojeniowych krztuszą się ze śmiechu nad poranną kawą, przypominając sobie sformułowania Komorowskiego i jego podwładnych. Agenci WSI, jedynie podążając krok w krok za aresztowanym asystentem Szeremietiewa, Zbigniewem Farmusem, nie mogli przecież zdobyć dowodu na jakąkolwiek korupcję. Takie sprawy załatwia się zawsze w cztery oczy, w odpowiednim miejscu, zabezpieczonym przed wścibstwem zarówno przypadkowego człowieka, jak i służb specjalnych. Oto wypowiedź (oczywiście całkowicie anonimowa) jednego ze specjalistów od „przekonywania” polskich polityków do takiej a nie innej armaty, czy, dajmy na to, takiego a nie innego samolotu: „Za rękę raczej nikt nikogo w takich sprawach nie złapie. Koncerny (zbrojeniowe) nauczyły się nawet nie księgować podobnych „wydatków”. Dlatego, kiedy na świecie prowadzi się śledztwo w sprawach o korupcję, bada się po prostu dochody podejrzanej osoby. Niekiedy grzebie się w śmietniku, bo tam też można znaleźć ciekawe informacje”. Jak mówi nasz informator, jednym ze sposobów na „zasilenie” finansowe kogoś w sposób nie wzbudzający specjalnych podejrzeń jest np. indywidualna pożyczka. Często zarejestrowana w urzędzie podatkowym, przeprowadzona całkowicie lege artis. Tyle tylko, że nie określa się terminu spłaty i oczywiście spłaty takiego długu się nie oczekuje. „Czy to jedynie przypadek, że spowiadający się przed prasą z kosztów budowy domu w Zalesiu były wiceminister obrony wyjaśnia m.in., że 200 tys. zł pożyczył od znajomego (i niechętnie przyznaje, że od Zbigniewa Farmusa), ale w przekazanej urzędowi skarbowemu umowie nie ma terminu zwrotu pieniędzy?”, pyta z cynicznym uśmiechem. W dyskusjach, jakie toczą ostatnio w Warszawie osoby mniej i bardziej uwikłane w zbrojeniowe transakcje, powtarza się często określenie „fundusz rezerwowy”. Indywidualny i organizacyjny. W pierwszym przypadku pieniądze idą do kieszeni konkretnego człowieka. Pożyczka, zostawiona pod biurkiem teczka (jak w szpiegowskim filmie) albo honorarium za ekspertyzę. W sumie banał. W drugim finansowe wsparcie dociera do partii politycznych, fundacji działających na styku polityki i gospodarki itd. Przewija się w tych rozmowach także fundacja związana z osobą Romualda Szeremietiewa, która zasilała potem także jego ugrupowanie polityczne (były wiceminister obrony w AWS znalazł się jako lider Ruchu na rzecz Rzeczypospolitej). Mówi się także, że kontrakty dla wojska zawsze wywoływały emocje i podejrzenia. W tym kontekście powraca postać gen. Adama Tylusa, dziś doradcy ministra Komorowskiego, który kilka lat temu doprowadził do podpisania przez MON umowy na dostawę terenowych mercedesów dla armii. Sporo nas (podatników) ona kosztowała. Niektórzy pytają, czy to nie efekt bliskości salonu Mercedesa Sobiesława Zasady, usytuowanego przy warszawskim Krakowskim Przedmieściu, w monowskim „domu bez kantów”? Wracając do Tylusa – zasłynął on w historii MON jako oficer, który po otrzymaniu stopnia generała jeszcze tylko trzy miesiące pracował w ministerstwie, a potem odszedł na własną prośbę i pracował przez dłuższy czas w jednej z firm należących do… Sobiesława Zasady. Notabene plotkuje się też, że ostatnio, za wiedzą Bronisława Komorowskiego, MON przedłużył okres wynajmu dla salonu Mercedesa w najlepszym punkcie Warszawy za relatywnie niski czynsz, nie spotykany raczej w okolicach Traktu Królewskiego. Zostawmy jednak plotki z (raczej odległej) przeszłości. Całe zło, niewykluczone, że także o korupcyjnej barwie, wzięło się stąd – mówią znawcy tajemnych problemów MON – że po zwycięstwie AWS w wyborach w 1997 r. silne lobby Szeremietiewa przeforsowało przeniesienie odpowiedzialności za zakupy uzbrojenia dla wojska z Ministerstwa Gospodarki (jak to było wcześniej, gdy MON jedynie opiniował kwestie techniczne) do resortu obrony. Powstała dziwaczna sytuacja. W jednym miejscu skoncentrowano cały