Ósmy krzyżyk maturzysty

Ósmy krzyżyk maturzysty

Historia niektórych absolwentów II LO w Opolu ilustruje losy Ślązaków, którzy mogli, a czasem musieli, dokonać wyboru między Polską i Niemcami

 

Najśmieszniejszy był początek spotkania maturzystów rocznika 1967, z których każdy już dawno przekroczył siedemdziesiątkę. Wchodzili do restauracji o symptomatycznej nazwie Retro w podopolskiej Zawadzie (na tablicy miejscowości jest też niemiecki odpowiednik – Sowade). Trwożnie rozglądali się wokół i z reguły mówili: – Nikogo tu nie znam!

Największe powodzenie miała moja żona, warszawianka, która nigdy nie chodziła do opolskiego liceum.

– Basiu, to ty? – wołali wchodzący.

 

Twoja twarz nic mi nie mówi

 

Przyjechało nas jednak sporo na zaproszenie Basi Górnik, która po maturze studiowała polonistykę w Opolu i ma za sobą długą karierę nauczycielską oraz dyrektorską, m.in. w Technikum Elektrycznym. Z pomocą znajomych odszukała dawnych maturzystów klasy francuskojęzycznej II Liceum Ogólnokształcącego Marii Konopnickiej. Znalazła 12 osób z Opola i Opolszczyzny, Rysiek przyjechał z Leszna, Lucy z Augsburga w Niemczech, a Aida z Long Island na wschodnim wybrzeżu USA. Gdy udało się usadzić wszystkich przy jednym stole, Basia rozdała okrągłe pamiątkowe przypinki z datami egzaminu maturalnego i spotkania po 56 latach, a Teresa Jadwiga wręczyła swój tomik poezji „Mgnienie wyobraźni”, który później służył do zbierania kontaktów z koleżankami i kolegami z klasy. Gdy po czterech godzinach spotkanie dobiegało końca, Jacek stwierdził: – Kiedy tak się wpatruję w twarze dawnych kolegów i koleżanek, to wydają mi się coraz bardziej znajome.

Jacek jest potomkiem znakomitej opolskiej rodziny. Jego dziadek, Kazimierz Malczewski był powstańcem śląskim i działaczem plebiscytowym na Opolszczyźnie. Dziś w Opolu jest ulica jego imienia. Ciocia Jacka studiowała na Uniwersytecie Wrocławskim jeszcze za Trzeciej Rzeszy i została relegowana z powodu polskiego patriotyzmu. Po wojnie zajmowała się dziennikarstwem i działalnością wydawniczą. Jacek po studiach w Wyższej Szkole Inżynierskiej pracował w spółdzielczości mieszkaniowej.

Wojtek to także przykład patrioty i obywatela. Ukończył Akademię Medyczną i został cenionym kardiologiem. Niektórym kolegom szkolnym ratował życie. I dorobił się aż dziesięciorga wnuków.

Józek, najwyższy z naszego towarzystwa, po studiach rolniczych we Wrocławiu, kontynuowanych na warszawskiej SGGW, pracował w branży, został nawet prezesem rolniczej spółdzielni produkcyjnej. Uprawiał też koszykówkę i biegał po pięknej leśnej okolicy.

Rysiek również zajmował się sportem, żeglarstwem, siatkówką, a mimo niższego wzrostu dzielnie sekundował Józkowi i szkolną drużynę poprowadził do sukcesów koszykarskich. Skończył historię w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Opolu, pracował w szkole, później w policji. Ostatecznie umiłował zawód nauczyciela.

Nauczycielkami zostały także Teresa Jadwiga – polonistka, i druga Teresa – rusycystka praktykująca też nauczanie początkowe. Z kolei Renia i Lonia pracowały w bankowości i instytucjach samorządowych. Lucy, która od kilkudziesięciu lat mieszka w Niemczech, po skończeniu liceum przez 10 lat pracowała w ZETO – Zakładzie Elektronicznej Techniki Obliczeniowej w Opolu, a dopiero potem złożyła papiery na wyjazd do RFN. Jej historia ilustruje losy Ślązaków, którzy mogli, a czasem musieli, dokonać wyboru między Polską i Niemcami. Niech mottem będzie zdanie z wiersza Teresy Jadwigi: „Chcę napełnić złoty dzban pamięci wodą coraz bardziej czystą”.

 

Śląsk, a nawet Schlesien

 

Lucy wspomina: – Moi rodzice byli pochodzenia niemieckiego. Ojciec był żołnierzem u feldmarszałka Erwina Rommla, który dowodził Afrika Korps – niemieckim korpusem ekspedycyjnym w Afryce. Na początku lat 60. złożyliśmy pierwsze podanie o emigrację do NRF. Nie dostaliśmy zgody. Ponownie złożyłam papiery w 1974 r.  – już tylko ja sama, bo babcia, rodzice i brat nie chcieli wyjeżdżać. W Opolu chodziłam na kursy niemieckiego. Zgodę dostałam po trzech latach. W Niemczech wyszłam za mąż, mamy dwóch synów. Udało mi się ściągnąć do Niemiec rodzinę. Brata w 1986 r., rodziców dwa lata później. Ojciec zmarł w 2004 r., a brat nie czuł się w Niemczech dobrze, nie nauczył się języka. W Augsburgu nie pracowałam zarobkowo. Zajmowałam się domem. Pomagałam w parafialnej bibliotece, odwiedzałam pacjentów w szpitalu itp.

Inna jest historia Loni z Chróścic (niemiecki odpowiednik Chrosczütz), która też należy do mieszkańców osiadłych tu od pokoleń. Ma za sobą wiele lat pracy w bankowości i do dziś zasiada w radzie nadzorczej. Mówi ze śląskim akcentem, a jedno z jej dzieci mieszka na stałe w Niemczech. Chróścice były tzw. wsią książęcą, o której wzmiankowano już w 1268 r. Są tutaj dwie istotne pamiątki historyczne: mogiła dwóch nieznanych żołnierzy niemieckich poległych w 1945 r. oraz popiersie doktora medycyny Augustyna Kośnego, bojownika o polskość Śląska Opolskiego, zamordowanego przez hitlerowców w Berlinie w lipcu 1939 r.

 

W szponach historii

 

Klasa francuskojęzyczna z II LO wychowała zarówno Lucy, jak i Lonię oraz jeszcze parę innych osób stojących w rozkroku pomiędzy Polską i Niemcami, które niestety nie przybyły na spotkanie – Magdalenę, Janka, nieżyjącą już Anię. A był to czas historycznie dosyć brzemienny, bo przed wydarzeniami marcowymi 1968 r. i interwencją wojskową w Czechosłowacji. Maturę zdawano kilkanaście dni przed wybuchem izraelsko-arabskiej wojny sześciodniowej, a dwa lata po orędziu biskupów polskich do biskupów niemieckich, za to trzy lata przed uznaniem przez Niemcy Zachodnie granicy na Odrze i Nysie. Każde z tych wydarzeń miało pośredni, a czasem bezpośredni, wpływ na życie opolskich maturzystów.

Coś na ten temat wie Aida. – Mój tata jako oficer Wojska Polskiego był przenoszony z miejsca na miejsce, więc mieszkaliśmy i w Nowym Dworze, i w Gdańsku, i w Poznaniu, i w Gubinie. Ostatnim miejscem było Opole, gdzie przenieśliśmy się, gdy tata awansował do stopnia pułkownika i został zastępcą szefa sztabu. Tata był Żydem ze Starego Sambora. Jego rodzina została wymordowana w czasie wojny, a on jako nastolatek trafił na Syberię. Zaciągnął się do Armii Czerwonej i z nią walczył o Polskę, przechodząc szlak aż do Berlina. W 1968 r. tatę zmuszono do dymisji, a w 1974 r. do wyjazdu do Izraela. Dostał jednak wizę amerykańską. Ja  z nim nie wyjechałam, bo po pierwsze, studiowałam, a po drugie, wychowana na patriotkę nie rozumiałam, co się dzieje. Dopiero w 1980 r., po odwiedzinach u taty, złożyłam papiery na wyjazd. Osiem lat później dostałam paszport w jedną stronę. Tak znalazłam się na Long Island.

 

Coś o edukacji

 

Na tym można by zakończyć opowieść o opolskich maturzystach z 1967 r. Wszyscy dobrze wykorzystali wiedzę i zręby wychowania nabyte w tym najpewniej bardzo dobrym ogólniaku. Nie wszyscy mogli się stawić w restauracji Retro, więc przesyłam pozdrowienia tym, którym choroba lub inne względy uniemożliwiły przyjazd – Andrzejowi, Jurkowi, Jance, trzeciej Teresie, drugiej Barbarze, Halinie, Urszuli i innym, o których moja pamięć nie dała znać.

Żałowałem bardzo, że nie zobaczyłem Janka, którego organizatorzy spotkania bezskutecznie poszukiwali za zachodnią granicą. A nie przyjechał kolega, z którym w ostatniej klasie siedziałem w jednej ławce. To był miły, trochę nieśmiały chłopiec, ubierający się zwykle w drogie zachodnie ciuchy. Na jednej z przerw Janek w zaufaniu opowiedział mi o swoich idolach – asach Luftwaffe z II wojny światowej. Z całą naiwnością młodzieńczej przyjaźni i z entuzjazmem wyliczył kilka nazwisk, nie spodziewając się pewnie, jakie tym zrobi wrażenie. Miałem wciąż przed oczami jedno z najbardziej przejmujących zdjęć z Września ’39. Fotograf uchwycił na nim zrozpaczoną nastolatkę pochylającą się nad zmasakrowanym ciałem matki leżącej przy drodze. Kobieta była ofiarą jednego z podniebnych „rycerzy” Hitlera, którzy nie przepuszczali żadnej okazji, by siać śmierć ze swoich nowoczesnych maszyn, zwłaszcza wśród cywilów  uciekających z miast i wsi. Jankowi pewnie nikt nie powiedział, jak wyglądała edukacja pilotów, ani że 22 sierpnia 1939 r. Adolf Hitler na odprawie wyższych dowódców w Obersalzbergu wypowiedział znamienne słowa:

„Nie miejcie litości. Bądźcie brutalni. Słuszność jest po stronie silniejszego. Działajcie z największym okrucieństwem”. Tłumaczyłem sobie, że Jankowi pewnie o tym wcześniej nikt nie powiedział. Nie miał pojęcia, że tak rodziła się legenda asów Luftwaffe: Adolfa Gallanda (104 zestrzelone samoloty), Ericha Rudorffera (262 zestrzelenia) czy Ericha Hartmanna (352 zniszczone samoloty przeciwnika). Dziś pewnie Janek wyposażony w pełniejszą wiedzę byłby bardziej powściągliwy w akcentowaniu swoich zainteresowań. Wiele z tego, co mówimy i robimy, zależy od solidnej, obiektywnej edukacji, a nie manipulacji.

 

Fot. archiwum prywatne

Wydanie: 2023, 26/2023

Kategorie: Obserwacje

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy