Egipska partia szachów

Egipska partia szachów

Nad Nilem zmiany zachodzą powoli, a niektórzy twierdzą, że wcale. Prawdziwa batalia toczy się o prezydenturę i przyszłą konstytucję Michał Lipa Korespondencja z Kairu Proces transformacji w Egipcie przypomina rozgrywkę szachową dwóch silnych i przebiegłych graczy. Kłopoty zwiastowało już przejęcie władzy przez armię, która – pod postacią Najwyższej Rady Sił Zbrojnych – kolegialnie zastąpiła Hosniego Mubaraka na stanowisku głowy państwa, a następnie zawiesiła konstytucję, wprowadzając własną Deklarację Konstytucyjną – krótszą, choć opartą na zapisach dotychczasowej ustawy zasadniczej oraz poprawkach wynikających z wcześniejszej nowelizacji (z wiosny 2011 r.). Już wówczas stało się jasne, że Egipcjanie nie wiedzą, jakiej chcą transformacji. Liberałowie uważali, że wiosenne referendum nowelizacyjne to tylko mydlenie oczu i czym prędzej należy stworzyć nową, demokratyczną konstytucję. Większość poszła jednak za głosem Mohameda Husseina Tantawiego – przewodniczącego rady wojskowej i de facto przywódcy Egiptu po dymisji Mubaraka (najpewniej wymuszonej przez wojsko). Proces przemian politycznych przebiega więc pod dyktando armii, w związku z czym Nathan J. Brown z organizacji Carnegie Endowment for International Peace nazwał go źle zaprojektowaną transformacją. Z tych zmian zostali niemalże wyłączeni młodzi, świeccy liberałowie, którzy wzniecili „rewolucję 25 stycznia”. Fasadowy parlament W tymczasowych rozwiązaniach ustrojowych – funkcjonujących już od około roku – nie ma więc miejsca dla parlamentu. To Najwyższa Rada Sił Zbrojnych, wespół z podległym jej rządem Kamala Ganzuriego, decyduje o wewnętrznej i zagranicznej polityce państwa, co skutkuje nawracającymi falami protestów społecznych. Armia pozwoliła wprawdzie Braciom Muzułmanom – startującym jako Partia Wolności i Sprawiedliwości – wygrać wybory do parlamentu. Ba, pozwoliła nawet ultrakonserwatywnym salafitom na zdobycie drugiego miejsca. Dzięki temu islamiści, umiarkowani oraz skrajnie prawicowi, osiągnęli zdecydowaną przewagę w Zgromadzeniu Ludowym i Radzie Konsultacyjnej. Szybko jednak się zorientowali, że parlament nie ma realnej władzy. Z kolei dla liberałów elekcja okazała się zupełną porażką. Co więcej – udowodniła, że demokratyczne wybory w Egipcie mogą wygrać tylko islamiści, najlepiej zorganizowani i dysponujący szeroką bazą poparcia społecznego. O ile Bracia Muzułmanie, prezentujący umiarkowany i pragmatyczny program społeczno-gospodarczy, są dla świeckich Egipcjan do zaakceptowania (głosowali na nich nawet Koptowie), o tyle niemal 30-procentowy wynik salafitów, którzy opowiadają się za pełnym stosowaniem szarijatu, jest dużym zaskoczeniem. To woda na młyn dla oficerów egipskiej armii, którzy chcą przekonać obywateli do zaakceptowania ich uprzywilejowanej pozycji w polityce i gospodarce. Nawet liberałowie patrzą dziś na wojsko przychylniej, gdyż salafici u władzy są dla nich gorszym rozwiązaniem niż świecka dyktatura wojskowa. Ten stan nie będzie trwał wiecznie, dlatego armia dąży do zabezpieczenia swojego wyjątkowego statusu ustawą zasadniczą. Tymczasem sam wybór delegatów do Zgromadzenia Konstytucyjnego, które tylko w połowie miało się składać z parlamentarzystów, wzbudził kontrowersje wśród świeckich aktywistów. Kiedy się okazało, że środowiska islamistyczne mają mieć przeszło 70-procentową reprezentację, liberałowie wybrani do Konstytuanty – np. intelektualista Amr Hamzawy – ostentacyjnie zrezygnowali z udziału w jej pracach. Ostatecznie na początku kwietnia Sąd Administracyjny w Kairze zawiesił Zgromadzenie Konstytucyjne, bo nie reprezentuje kobiet ani mniejszości. O ile jednak salafici (reprezentowani głównie przez Partię Światła) i tak mają powody do radości, o tyle Bracia Muzułmanie są świadomi, że zwycięstwo w wyborach niewiele im dało. Gorzej – większość w parlamencie bez możliwości rządzenia może im jedynie zaszkodzić. Wiedząc, że zostali wpuszczeni w maliny, postanowili zawalczyć o wybory prezydenckie, w których mieli nie wystawiać kandydata. Parlament dla was, prezydentura dla nas, a o konstytucji porozmawiamy w międzyczasie – tak mogła wyglądać niepisana umowa między generalicją a Braćmi Muzułmanami. O tym, że sytuacja jest dynamiczna, świadczy fakt, że kierownictwo Braci – widząc, że sprawy wymykają im się z rąk – zmieniło wcześniejsze stanowisko i wystawiło pretendenta do wyścigu o fotel prezydencki. Został nim przedstawiciel konserwatywnego skrzydła organizacji – milioner i były więzień polityczny Chairat el-Szater, który miał odebrać nieco głosów niezwykle popularnemu przedstawicielowi salafitów Hazemowi Salahowi Abu Ismailowi. Następnie Bracia Muzułmanie postanowili pokazać armii, że egipska ulica stoi za nimi murem. Pod koniec kwietnia wezwali do regularnych, copiątkowych manifestacji – aż do wyboru głowy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 19/2012, 2012

Kategorie: Świat
Tagi: Michał Lipa