Ekologia i Przegląd

Środowisko bez granic

Parlamentarzyści z Europy spotykają się, by działać na rzecz zrównoważonego rozwoju

Rozmowa z Iloną Graenitz, dyrektorem organizacji Globe EU i Globe Europe

ILONA GRAENITZ jest dyrektorem Globe EU  i Globe Europe. Była  członkiem Globe EU jako socjaldemokratyczna deputowana do parlamentu Austrii. Obecnie jest emerytowanym politykiem.

– Kieruje pani aż dwiema organizacjami, związanymi z ochroną środowiska.
– Pierwsza była jednak Globe EU, powstała w 1989 roku. Globe Europe jest młodsza i obejmuje zakresem swojego działania już nie tylko kraje Unii Europejskiej, ale prawie wszystkie państwa naszego kontynentu, łącznie z bałtyckimi, bałkańskimi, Ukrainą i Białorusią.
– Słowo „Globe” oznacza po prostu Ziemię?
– Nie. To skrót od angielskiej nazwy Global Legislators Organisation for Balanced Environment (Światowa Organizacja Parlamentarzystów na rzecz Zrównoważonego Środowiska – przyp. B.G.). I Globe EU, i Globe Europe zrzeszają parlamentarzystów, którzy uważają, że dbałość o środowisko i współpraca ponad granicami w tej dziedzinie stanowią niezbędny element racjonalnej polityki. W obu organizacjach działa łącznie ponad 500 takich osób, a wspomagają ich setki ludzi bez mandatu parlamentarnego, ale głęboko zainteresowanych ekologią. Mamy taki przykład także w Polsce. Ponieważ wasi posłowie, przynajmniej w części, zmieniają się po każdej kadencji, wielką pomocą służy nam w Warszawie pracownik kancelarii Sejmu, Marian Sobolewski. To on dociera, najpierw z informacją o Globe EU, a teraz także Globe Europe, do deputowanych, ułatwia przyłączenie się do nas.
– Czy w Polsce Globe Europe ma wielu członków?
– Myślę, że naprawdę sporo. Współpracuje z nami regularnie dziewięciu posłów. Są wśród nich takie postaci jak: Radosław Gawlik, Czesław Śleziak, Jan Rzymełko, Stanisław Żelichowski. Już w najbliższym czasie zorganizujemy w Warszawie konferencję poświęconą działaniom na rzecz energii odnawialnej.
– Jaki jest wasz główny cel działania?
– Chodzi o wsparcie przedsięwzięć na rzecz zrównoważonego rozwoju naszej cywilizacji i współpracę w dziedzinie ochrony środowiska. Taka idea przyświecała nam od samego początku, czyli od powołania w 1989 roku przez kilku eurodeputowanych i dwóch członków amerykańskiego Kongresu tzw. grupy konsultacyjnej w sprawie środowiska oraz ochrony zwierząt. Szybko doszliśmy do wniosku, że konieczne jest powołanie stałego forum wymiany poglądów i informacji na temat zamierzeń w dziedzinie ekologii w skali ponadnarodowej, bo środowisko nie zna granic. Dlatego spotykamy się regularnie, organizujemy konferencje tematyczne, szukamy legislacyjnych i politycznych sposobów, by Ziemia pozostała jak najmniej dotknięta zanieczyszczeniem środowiska. Nie zawsze udaje nam się od razu zapobiec złu, ale prowokujemy dyskusje, których inni politycy nie mogą już uniknąć. Część naszych członków awansuje, np. jeden z fińskich deputowanych został ministrem ochrony środowiska, inny będzie kierował pracami specjalnej grupy ONZ, zajmującej się walką z ekologicznymi zagrożeniami w byłej Jugosławii.
– Jak zaczęła się współpraca Globe EU z deputowanymi z innych państw naszego kontynentu?
– Od kampanii pod hasłem „Europa naszym wspólnym ogrodem”, którą zorganizowaliśmy w 1992 roku. Okazało się, że w państwach dopiero budujących demokrację jest wielu parlamentarzystów świadomych potrzeby współpracy w tej dziedzinie. Od tego czasu Globe Europe zajęła się wieloma innymi sprawami. Ostatnio, w czerwcu, odbyła się w Budapeszcie duża konferencja poświęcona ochronie środowiska w krajach naddunajskich – konkretnie w dorzeczu Dunaju.
– A co wewnątrz samej Unii Europejskiej?
– Pracujemy przede wszystkim nad ostatecznym wprowadzeniem w życie tzw. konwencji z Aarhus, która zobowiązuje rządy unijne do zapewnienia obywatelom nieskrępowanego dostępu do informacji na temat stanu środowiska. Pracowaliśmy od lat, by taka konwencja została przyjęta, a teraz nasi deputowani działają na rzecz jej ratyfikacji w parlamentach narodowych. Byłoby dobrze, gdyby konwencję z Aarhus przyjęły także kraje, które na razie nie należą do Unii. Dostęp do informacji to podstawa każdego demokratycznego systemu. Od kilku lat wiele uwagi poświęcamy też zmianom klimatycznym w świecie i samej Europie, a także pracom, które mają odpowiedzieć, jakie działania trzeba podjąć w celu ograniczenia emisji zanieczyszczeń do atmosfery.
– Zajmujecie się czymś więcej niż naprawianiem już powstałych w środowisku szkód?
– Oczywiście. Dlatego myślimy nad ochroną ekologicznego rolnictwa w wielu krajach, m.in. w Polsce. Propagujemy zalety energii odnawialnej, bo w Europie – w przeciwieństwie np. do Japonii – wiele jest do zrobienia w tej dziedzinie. W najbliższym czasie chcemy zorganizować konferencję w Hadze, by dyskutować, jak zaawansowana technologia, którą dysponują kraje Unii, mogłaby być użyta dla ochrony środowiska w biednych krajach Afryki i Azji – z pożytkiem dla nas wszystkich.
– Starcza wam na to pieniędzy?
– Globe EU i Globe Europe to organizacje pozarządowe, żyjące z dotacji Unii Europejskiej i poszczególnych krajów, takich jak Holandia czy Niemcy. Stajemy też do przetargów na przygotowanie projektów w dziedzinie ochrony środowiska. Deputowani płacą niewielkie składki. Jeśli organizujemy spotkania w jakimś kraju, możemy najczęściej liczyć na bezpłatne wypożyczenie sal w gmachach parlamentów. Ale pieniędzy jest ciągle za mało, mimo że w biurze Globe EU i Globe Europe pracują na etatach zaledwie trzy osoby. Siłą naszych organizacji są więc członkowie-politycy, którzy mogą zdziałać dla środowiska naprawdę dużo. I starają się to robić na co dzień.

Rozmawiał Maciej Basiewicz

Obok Globe EU i Globe Europe działa na świecie jeszcze kilka organizacji o podobnej nazwie i podobnym profilu działania. W Rosji działa Globe Russia, istnieją Globe Japan, Globe USA, Globe Africa. Szacuje się, że w tzw. międzynarodówce parlamentarzystów-ekologów aktywnych jest ponad 800 deputowanych w 100 krajach świata.


Wystawieni do wiatru

Mądrzejszy, kto wiatraki buduje, nie ten, kto z nimi walczy. 

Jeszcze przed uroczystym przecięciem wstęgi na otwarcie, 21 czerwca br. została zamknięta pierwsza w Polsce farma wiatrowa, czyli sześć elektrowni wiatrowych o mocy 4,99 MW w Barzowicach koło Darłowa (kosztowały 25 mln zł). Energetycy – od lokalnego Zakładu Energetycznego Koszalin do ministra gospodarki i szefa Urzędu Regulacji Energetyki – nie interesują się takim przedsięwzięciem. Co z tego, że Unia Europejska zaleca produkowanie energii ze źródeł odnawialnych, a 30% środków na farmę

pochodzi z ekokonwersji

polskiego zadłużenia zagranicznego (warunkiem było przeznaczenie środków na ochronę środowiska). Nie kupimy tej energii. Nawet jeśli na tę inwestycję nasi energetycy nie wyłożyli ani grosza.
Zanosi się na wielką awanturę. Nie dość, że obszar negocjacyjny ochrona środowiska mamy „zabagniony” i ślimaczą się kandydackie uzgodnienia, to paru urzędników zajmujących się energią lekceważy najnowocześniejszą, importowaną technologię oraz środki spływające z zagranicy i „zagląda darowanemu koniowi w zęby” (doradzają np., aby polskie kredyty ekologiczne rozłożyć na 20-30 lat). Energia odnawialna jest traktowana poważnie w wielu krajach świata, na czele z europejskimi. Poparcie dla niej widnieje także w deklaracjach Rady Europy z 1986 r. i 1988 r. Ogłoszona w 1997 r. Biała Księga Unii Europejskiej „Energia przyszłości – odnawialne źródła energii” zaleca do 2010 r. osiągnięcie poziomu 12% wytwarzania energii z odnawialnych źródeł. Ponadto planowane jest utworzenie europejskiego funduszu na rzecz rozwijania takiej energii, jej promowania i wsparcia postępu technologicznego w powyższej dziedzinie.
U nas poparcie kończy się na stosie papierów, uchwał i referatów z konferencji. Wśród nich są m.in. ustawa o prawie energetycznym z 1997 r., „Założenia polityki energetycznej Polski do roku 2020” z lutego 2000 r. oraz „Strategia rozwoju energetyki odnawialnej w Polsce” z września 2000 r., którą Rada Ministrów przyjęła w tym samym miesiącu. Był to pierwszy w Polsce dokument polityczny tej rangi. W kwietniu 2001 r. sejmowa Komisja Ochrony Środowiska odrzuciła „Strategię”. Nie ma zarazem jakiejś spójnej, poselskiej czy rządowej, racjonalnej koncepcji albo polityki w tej dziedzinie. Sprawa energetyki odnawialnej została wyhamowana. Tymczasem już w 2004 r. będziemy mieli wiele unijnych zobowiązań, także w dziedzinie wykorzystania energii odnawialnej. Parę osób obudzi się wtedy z ministerialnymi zarękawkami w… W Austrii energia odnawialna ma 24,3% udziału w tamtejszym bilansie energetycznym. 10 lat temu władze zwolniły z podatków producentów energii, wykorzystujących

promieniowanie słoneczne,
wiatr i biomasę.

W Danii zaplanowano rozwój energii ze źródeł odnawialnych do 2030 r., choć mają tam ponad 4,7 tys. elektrowni wiatrowych. W Stanach Zjednoczonych już w 2010 r. przyrost energii odnawialnej ma sięgnąć 7,5% w bilansie energetycznym kraju.
Do farmy wiatrowej na wzgórzach opodal Darłowa – może wytworzyć 55% energii wszystkich obecnie zainstalowanych polskich elektrowni wiatrowych – zbudowano drogi, położono 12 km kabla przesyłowego, wykorzystano nowoczesną, duńską technologię (ponad połowa duńskiej produkcji płynie do Kalifornii). Ale Koszaliński ZE 1 czerwca br. – gdy rozesłano zaproszenia na otwarcie inwestycji – zawiadomił spółkę Elektrownie Wiatrowe SA o zerwaniu umowy zawartej w maju br. po przetargu na zakup energii. Jakby tego było mało, 13 czerwca br. ZE Koszalin nakazał zaprzestanie nielegalnej produkcji energii, i to najpóźniej do 18 czerwca, do godz. 12.00. To nie wyjątek – do sieci chce się podłączyć inna farma energetyki wiatrowej, zbudowana za 96 mln zł, wspomagana dotacjami zagranicznymi i kredytami ekologicznymi.
Urzędnicy z Urzędu Regulacji Energetyki twierdzą, że polskie

społeczeństwo jest za biedne,

by kupować drogą energię wytwarzaną z wiatru. Wiadomo skądinąd, że ten sam ZE Koszalin sprzedaje energię w Darłowie po 30 gr., a od nowej elektrowni wiatrowej chce ją kupować po 10 gr. Minister gospodarki w grudniu 2000 r. wydał rozporządzenie o zakupie energii odnawialnej ze źródeł skojarzonych w całości, a ze źródeł odnawialnych w ilości progowej – 2,4%. Ten limit już w dniu wejścia w życie rozporządzenia (1 stycznia 2001 r.) wyczerpało pięć zakładów energetycznych. Energię odnawialną mają obowiązek kupować od producentów przyłączonych do sieci elektroenergetycznej kraju przedsiębiorstwa tej branży, zajmujące się obrotem energii. Prezes URE zalecił oficjalnie, aby „koncentrować się na problemach energetyki opartej na węglu, a energetykę odnawialną rozwijać w miarę możliwości finansowych państwa”.
Podczas przecięcia zielonej wstęgi na polach w Barzowicach ktoś powiedział, że ten mądrzejszy, kto wiatraki buduje, nie ten, kto z nimi walczy. Nasza rodzima

donkiszoteria energetyczna

jest ślepa na argumenty ekologiczne i polityczne. W krajach UE dzięki energetyce wiatrowej (wytwarzanie, budowanie i eksploatacja urządzeń) ma obecnie zatrudnienie ponad 40 tys. ludzi, a dochody wynoszą 5 mld dolarów. Koszaliński ZE chce kupować energię z elektrowni na zaporze we Włocławku, a żeby było śmieszniej – zgodnie z zarządzeniem o kupowaniu energii przez firmy przesyłowe – energię z nadmorskiego wiatru chce kupować warszawski STOEN. Ale żąda… zaplanowania miesięcznej porcji z dokładnością do 10%. Planowanie wiatru to nowość w polskiej ekonomii i technice energetycznej.
Europejskie Centrum Energii Odnawialnej opracowało „Ekonomiczne i prawne aspekty wykorzystania odnawialnych źródeł energii w Polsce”. Koszt wytworzenia jednej kilowatogodziny z elektrowni wiatrowej o mocy 600 kW sięga 55 gr. Ciekawe, dlaczego bossowie tradycyjnej polskiej energetyki nie mogą dostrzec, że elektrownie wiatrowe mogą wytwarzać czystą energię. Elektrownie wiatrowe, a także dziesiątki kotłowni opalanych słomą i odpadami drewna, ewidentne korzyści ekologiczne oraz setki nowych miejsc pracy „gdzieś w Polsce” – stanowią nasz wspólny majątek. Nasi specjaliści od energetyki i gospodarki mają jednak za nic międzynarodowe zobowiązania w zakresie ochrony atmosfery, nie potrafią pojąć istoty zrównoważonego rozwoju.
Kolejny inwestor farmy wiatrowej koło Szczecina śle rozpaczliwe prośby, by ktoś kupił od niego energię. Niedługo podobne prośby popłyną ze Skrobotowa (18 wiatraków o mocy 36 MW) i Drozdowa (12 siłowni, łącznie 24 MW) w województwie zachodniopomorskim, które mają powstać do 2003 r. Takie inwestycje zapowiedział nasz minister środowiska podczas wizyty holenderskiego ministra gospodarki. Ciekawe, czy było to uzgodnione z naszym ministrem gospodarki, szefem Urzędu Regulacji Energetyki i lokalnym Zakładem Energetycznym w Szczecinie – firmą przesyłową?
Tomasz Kowalik


Kaczka, co nie kwacze

Kaczka świstun jest mniejsza od kaczki domowej. Ma stosunkowo krótki dziób, wysokie czoło i zielone lusterko. U samca głowa jest rdzawobrązowa, czoło jaśniejsze, przednia część piersi różowobrązowa, ramiona białe; samica jest brązowawa, a młode w pierwszym upierzeniu przypominają matkę. Długość ciała dorosłych osobników wynosi 44-50 cm, rozpiętość skrzydeł – 76-85 cm, waga – 500-1000 g.
Świstuny są towarzyskie, podczas przelotów gromadzą się niekiedy w wielkie stada. Latają najszybciej ze wszystkich kaczek, w locie są zwinne. Ich skrzydła wydają głośny świst, stąd nazwy: świstuń, świstuła albo świstunka.
Ptak ten zamieszkuje jeziora, stawy, bagna, koryta rzeczne i torfianki z obfitą roślinnością. Gniazda buduje w ukryciu, wśród niskiej i gęstej roślinności, czasem pod drzewami i krzewami, zawsze w sąsiedztwie wody. W drugiej połowie maja lub w czerwcu samica znosi osiem, dziewięć jaj (zdarza się, że nawet 11) i wysiaduje je przez 24-25 dni. Młode latają już po sześciu tygodniach.
Świstun jest gatunkiem północnym, do Polski dochodzi jedynie południowa granica jego zasięgu. W Polsce świstuny można zobaczyć w ogrodach zoologicznych, na wolności są bardzo nieliczne, ich populację ocenia się tylko na 20-50 par. Gniazdują głównie na Mazurach. Należą do gatunków zagrożonych, zanikają z powodu osuszania ich siedlisk.

W.M.


eko-informacje

– Przyznano nagrody Goldman Environmental Prize, ustanowione w 1990 r. przez parę filantropów, Richarda i Rhodę Goldman. Nagrodę w wysokości 750 tys. dolarów dzieli się między osoby reprezentujące Afrykę, Azję, Europę, Amerykę Północną, Amerykę Południową i Środkową oraz kraje wyspiarskie. W 2001 roku dostał ją Eugene Rutagarama z Rwandy, walczący o przetrwanie 355 goryli górskich, żyjących w górach na pograniczu Rwandy, Kongo i Ugandy. Drugim tegorocznym laureatem jest Yosepha Alomang, od dziesięcioleci działająca w Nowej Gwinei na rzecz ochrony lasu deszczowego, oczyszczenia tamtejszych rzek i zachowania miejscowej kultury. Brazylijczyk Oscar Olivera otrzymał nagrodę za staranie się o powszechny dostęp do czystej wody pitnej w swoim regionie, a Bruno Van Petegham za doprowadzenie do zamknięcia kopalni złota w rejonie raf koralowych w Nowej Kaledonii. Parę Greków – Myrsini Malakou i Giorgiosa Catsadorakisa – nagrodzono za starania o wprowadzenie strefy ochronnej nad mokradłami stanowiącymi ostoję bioróżnorodności w północno-zachodniej części kraju. Pochodzący z USA Jane Akre i Steve Wilson to dziennikarze nagrodzeni za dowiedzenie, iż rolnicy amerykańscy wciąż stosują zakazany od pewnego czasu w krajach europejskich i Kanadzie hormon wzrostu rBGH.

– Przynajmniej 40 tys. lat Białoruś pozostanie najbardziej skażonym terytorium w Europie – twierdzą naukowcy z Międzynarodowego Uniwersytetu Ekologicznego im. Sacharowa. W wyniku wybuchu reaktora w Czarnobylu do atmosfery przedostało się 300 razy więcej cząsteczek radioaktywnych niż po zrzuceniu bomby atomowej na Nagasaki. 70% zanieczyszczeń trafiło na terytorium Białorusi, co doprowadziło do trwałego skażenia niemal jednej czwartej tutejszych użytków i lasów. Standardom ekologicznym odpowiada zaledwie jeden procent wszystkich białoruskich gruntów. Na skażonym terenie żyje 1,7 mln ludzi
(w tym pół miliona dzieci), czyli 17% białoruskiego społeczeństwa.

– Nastolatki mieszkające w zanieczyszczonych dzielnicach dojrzewają płciowo później niż ich rówieśnicy – donieśli uczeni z Belgii. Badania objęły grupę 200 17-latków. Połowa z nich pochodziła z dwóch podmiejskich dzielnic Antwerpii, Hoboken i Wilrijk, należących do zanieczyszczonych centrów przemysłowych, gdzie mieszczą się spalarnie śmieci i zakład wytapiania ołowiu. Drugą grupę stanowiły dzieci z wiejskich rejonów Peer, gdzie nie ma przemysłu ciężkiego i autostrad. Badania wykazały, że młodzież żyjąca w pobliżu spalarni śmieci dojrzewa w późniejszym wieku w porównaniu z rówieśnikami – chłopcy mają mniejsze jądra, a dziewczynki mniejsze piersi. W próbkach pobranych od dzieci z rejonów uprzemysłowionych uczeni wykryli podwyższony poziom np. ołowiu i kadmu oraz dwufenyli i dioksyn.


„Survivor” płoszy zebry

Czy filmowcy z USA zostawią w kenijskim rezerwacie pas zniszczeń?

„Ci ludzie rozbili na terenie rezerwatu ponad tysiąc namiotów, sprowadzili ciężkie pojazdy, zniszczyli akacje i zarośla buszu, które rosły przez wiele lat. Dali nam za to jakieś ochłapy i jeszcze chcą, żebyśmy byli wdzięczni”, oburza się deputowany do parlamentu w
Nairobi, Guyo Mokku.
W kenijskim parku narodowym Shaba National Game Reserve rozpoczęła pracę ekipa amerykańskich filmowców telewizji CBS, licząca wraz z miejscowymi ochroniarzami niemal 300 osób. W rezerwacie ma zostać nakręcona trzecia już seria reality show „Survivor” (”Ocalony” albo ”Ten, który przeżył”). 16 bohaterów „Survivora”, podzielonych na dwa „plemiona”,

musi przeżyć w ekstremalnych warunkach dzikiej przyrody,

mając za pożywienie jedynie porcje ryżu. Uczestnicy programu sami zdobywają środki do życia, zbierając dzikie owoce, łowiąc ryby czy polując. Muszą przy tym stawiać czoła najtrudniejszym wyzwaniom – forsować wpław rwące rzeki, wspinać się na strome skały itp. Ten, który wytrwa do końca, zainkasuje milion dolarów nagrody. Nic dziwnego, że do trzeciej edycji „Survivora” zgłosiło się 60 tysięcy kandydatów. Pierwsza seria tego osobliwego reality show kręcona była w tropikalnej dżungli wyspy Borneo, druga – na australijskiej pustyni. Nie obeszło się bez zgrzytów. W Australii jeden z bohaterów programu, Michael Skupin, ścigał z przeraźliwym wrzaskiem dziką świnię, zakłuł ją nożem i wysmarował sobie twarz jej krwią. Telewizja pokazała te „łowieckie” sceny. Na początku lipca br. australijska filia Królewskiego Towarzystwa Zapobiegania Okrucieństwu wobec Zwierząt postanowiła pozwać do sądu „myśliwego” i realizatorów programu.
Producenci, pragnąc uniknąć podobnych protestów, postanowili, że bohaterowie kenijskiej serii „Survivora” będą zbierać owoce i zjadać owady, ale ssaki zostawią w spokoju.
Zdjęcia kręcone będą od połowy sierpnia w słynnym rezerwacie Shaba, około 350 km na północny wschód od Nairobi. Wśród wulkanicznych skał i niewielkich wzgórz rozciąga się wspaniała sawanna, na której wprost roi się od rozmaitych gatunków zwierząt. Są tu słonie, lwy, leopardy, gepardy, gazele, zebry, żyrafy i antylopy oraz mnóstwo tropikalnych ptaków. W rzece Uaso Nyiro pluskają się groźne hipopotamy oraz krokodyle. Dziewiczy krajobraz oraz bogata fauna rezerwatu od dawna przyciągały filmowców. Nakręcono tu „Afrykańską królową”, „Pożegnanie z Afryką”, a w ubiegłym roku „To Walk with the Lions”. Kenijscy ekolodzy skarżą się jednak, że międzynarodowe ekipy płaciły za filmowanie marne grosze,

zostawiały za to po sobie
pas zniszczeń.

„Tym razem nie będziemy spokojnie się temu przyglądać. Podamy sprawę nawet do Sądu Najwyższego. Domagamy się renegocjacji kontraktu. Producenci „Survivora” muszą zapłacić za wszystkie niesłychane szkody, które spowodowali w środowisku”, mówi Hassan Guyo Shano ze zrzeszenia ekologicznych organizacji pozarządowych, Waso Trust Land Project. Jego zdaniem, ekipa CBS i strzegący jej bezpieczeństwa kenijscy policjanci zdewastowali już 20 km kwadratowych sawanny.
Producenci „Survivora” odpierają te zarzuty. Twierdzą, że zapłacili władzom hrabstwa Isiolo, na którego terenie znajduje się rezerwat, uczciwą cenę – 18 milionów kenijskich szylingów.
Zarówno władze hrabstwa, jak i rząd w Nairobi mają nadzieję, że

sława „Survivora” przyciągnie
do Kenii wielu turystów,

podobnie jak stało się po głośnym filmie „Pożegnanie z Afryką”. Pieniądze od zagranicznych gości przeznaczone mają zostać m.in. na zwiększenie ochrony rezerwatów. Zebry zostały wypłoszone, istnieją jednak szanse, że w ostatecznym rachunku hałaśliwy program wyjdzie zwierzętom na zdrowie.

Krzysztof Kęciek


Ekologiczne miejsce w sieci

– Projekt www.agenda21.pl to program aktywnej edukacji ekologicznej. W rywalizacji w sieci wzięło udział prawie 500 zespołów ze szkół z całej Polski. Dzięki konkursowi do uczniów trafiły nagrody wartości ponad 200 tys. zł. Z początkiem nowego roku szkolnego każdy może wziąć udział w kolejnej edycji programu www.agenda21.pl. Wystarczy wejść na stronę internetową agendy, wypełnić formularz, odpowiedzieć na kilka pytań, a płytę A 21 Pak 2 otrzymamy, pokrywając tylko koszty przesyłki. Zapraszamy wszystkie szkoły do udziału w internetowej rywalizacji na stronach agendy.

– Autorzy siódmego numeru „Łowca Polskiego” biją na alarm – liczebność populacji gęsi małej osiągnęła krytycznie niski poziom. W związku z tym gęś mała została wpisana na listę gatunków zagrożonych wymarciem. Można przypuszczać, że zmiany miejsc bytowania, niepokojenie oraz intensywne polowania na zimowiskach i wzdłuż tras przelotu to główne przyczyny zmniejszania się liczebności gęsi. Niestety, coraz częściej spotykamy się z tym problemem wśród ptasich gatunków.

– Szósty numer „Wiadomości Zielarskich” jako ciekawostkę, ale i przestrogę podaje informację, iż w leczeniu otyłości stosowane są wyciągi z pomarańczy gorzkiej. Po przeprowadzeniu badań na szczurach stwierdzono, że podawanie tego wyciągu obniżało prawie o połowę przyrost masy ciała zwierząt. Niestety, zauważalna jest duża śmiertelność zwierząt (do 30%) oraz wyraźne zmiany w EKG. Sugeruje to występowanie podobnego efektu u ludzi.
ELŻ


Wkładka ”Ekologia i Przegląd” powstaje dzięki finansowemu wsparciu Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej 

Wydanie: 2001, 30/2001

Kategorie: Ekologia
Tagi: Nr 15 (34)

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy