Chcę udowodnić, że mamy język seksualny, ale został zapomniany Rozmowa z Jackiem Lewinsonem, autorem „Słownika seksualizmów polskich” – Jaki jest pana prywatny język erotyczny? – Staram się na to pytanie nie odpowiadać. Każdy z nas musi sobie stworzyć swój własny język, nazywanie anatomii i zachowań seksualnych. Zrodziły się one w trakcie trwania związku i nie należy ich ujawniać. To tak, jakby sprzedawać część swojej prywatności. Mogę tylko powiedzieć, że lubię określenie penisa – „glądzie”. Jest to spolszczenie łacińskiego „glans” – penis. Inne piękne określenia – piersi to „drażniątka”, „pieścidła”. Jest w czym wybierać. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby nasz język erotyczny był bardziej zróżnicowany, ciekawszy. – Pana „Słownik seksualizmów polskich” zawiera około 10 tys. haseł. To miła i zaskakująca wiadomość, bo byłam przekonana, że Polacy mają do dyspozycji kilkadziesiąt wyrazów, z których używają kilku. A tu 10 tys.! To chyba wystarczy? – 10 tys. słów to jest w sam raz. Polski język erotyczny szacuję na około 14 tys. haseł. Porównywałem inne słowniki – niemieckie, francuskie, kultur, o których mówi się, że mają bardzo dobrze rozwinięte słownictwo erotyczne. Wiemy też, że kraje te mają bogatą literaturę erotyczną. Okazało
Tagi:
Iwona Konarska