Negocjatorzy walczą o ostatnie ustępstwa, a hałaśliwi przeciwnicy naszego członkostwa w Unii straszą Polaków, czym popadnie Skąpstwo zamiast hojności. Na finiszu rokowań akcesyjnych właśnie to stwierdzenie zrobiło chyba największą karierę w komentarzach zarówno polityków, jak i dziennikarzy z krajów kandydujących do Unii Europejskiej. Na pewno tak stało się w Polsce, gdzie ostatnie dni przed szczytem UE w Kopenhadze upłynęły pod znakiem liczenia po raz enty, ile euro powinniśmy albo moglibyśmy (często tylko rzekomo) „wycisnąć” z krajów Piętnastki w negocjacyjnym rzucie na taśmę. Z powodzi oświadczeń związanych z akcesją do UE, sporów na temat oceny kompromisowych propozycji, jakie składali nam unijni politycy, a wreszcie narzekań, że Europa (znowu) nas nie rozumie, powstała, niestety, prawdziwa kakofonia dźwięków, w której dla wielu Polaków zagubiła się informacja najważniejsza – że jesteśmy już naprawdę o krok od członkostwa w Unii. Taki charakter – bardziej mieszający w głowach niż wyjaśniający cokolwiek – miała zwłaszcza europejska debata w Sejmie, gdzie przeciwnicy UE skoncentrowali się nie tyle na racjonalnych antyunijnych argumentach, ile na rozdzieraniu szat oraz obelżywych chwilami atakach na naszych negocjatorów. Na tym tle trochę jak bezradne nawoływanie wszystkich do rozsądnego patrzenia na perspektywę członkostwa w Unii brzmiały słowa Danuty Hübner, minister ds. europejskich, która mówiła do posłów, że „jest wiele dowodów na to, iż Polska wynegocjowała lepsze warunki od innych krajów kandydujących”. Przypominała, że Polsce udało się wynegocjować m.in. najdłuższy okres przejściowy na zakup przez cudzoziemców nieruchomości rolnych. Padały inne przykłady naszych negocjacyjnych sukcesów, także tych dosłownie z ostatnich dni i tygodni. Czy niedowiarków te słowa przekonały? Czy dotarły do eurosceptyków informacje, że w pierwszych latach naszego członkostwa w Unii Europejskiej na statystycznego Polaka przypadnie na czysto trzy razy więcej korzyści z unijnej kasy niż np. na Czecha? Po odliczeniu składek członkowskich Polska miałaby w latach 2004-2006 otrzymać – właśnie na czysto – z unijnej kasy 6,441 mld euro. Daje to 167 euro na jednego mieszkańca. Tylko dużo biedniejsze od Polski kraje bałtyckie zyskają więcej (patrz infografika). Sejm, co prawda, przyjął na zakończenie debaty – stosunkiem głosów 284 do 89, przy niestety aż 42 wstrzymujących się – uchwałę mówiącą, że „udział Polski w historycznym akcie jednoczenia się Europy jest nakazem racji stanu”, a ewentualne (postulowane przez przeciwników integracji) „pozostanie poza UE oznaczałoby samotne borykanie się naszego kraju z problemami, jakie stoją przed nami w najbliższej dekadzie”, ale trudno o szczególną z tego powodu radość. Z najnowszego badania CBOS wynika, że aż 64% Polaków uważało w październiku tego roku, że w dotychczasowych negocjacjach w sprawie członkostwa w Unii Europejskiej interesy Polski nie zostały dobrze zabezpieczone. Na pytanie, czy w negocjacjach z Unią Polska mogła osiągnąć więcej, twierdząco odpowiedziało 55% ankietowanych (20% uznało, że Polska nie mogła osiągnąć więcej). Mniejszych niż obowiązujące w Unii dopłat dla polskiego rolnictwa nie zaakceptowało 62% ankietowanych. Ich zdaniem, Polska powinna „bezwzględnie domagać się całości dopłat dla rolników od momentu uzyskania członkostwa w UE, nawet jeśli groziłoby to zablokowaniem negocjacji i pozostaniem Polski poza tą organizacją”. To pomieszanie z poplątaniem w myśleniu o Unii Europejskiej, wynikające z małej wiedzy Polaków na ten temat i ciągle słabej kampanii informacyjnej, widać nie tylko w ostatnim badaniu CBOS. Socjologowie i liczni politycy biją na alarm, że dzięki krzykliwości i bezwzględności działania ugrupowaniom chłopskim udało się cały finał negocjacji unijnych zepchnąć w stronę dyskusji wyłącznie o dopłatach rolniczych. Naprawdę sporo Polaków przestało dostrzegać bieżące i – przede wszystkim! – cywilizacyjne korzyści, jakie płyną z naszego wejścia do UE, bo przesłonił je interes jednej grupy społecznej. Interes w dodatku z długofalowej perspektywy iluzoryczny, bowiem wymuszone pod naciskiem chłopskiego lobby rozwiązania dotyczące dopłat czynią z nich w znacznej części zasiłki socjalne dla posiadaczy jednego czy dwóch hektarów ziemi, którzy na pewno – z dopłatami czy bez – nie będą w stanie i nie będą chcieli swoich gospodarstw zmodernizować. Co można zrobić w tej sytuacji? Polscy negocjatorzy i racjonalnie myślący politycy po prostu starają się robić swoje. Udział w grach o jak najlepsze warunki naszego wejścia do Unii wzięli praktycznie wszyscy, od prezydenta
Tagi:
Mirosław Głogowski









