Największe budynki mieszkalne PRL Imponują rozmiarami. Każdy może pomieścić społeczność wielkości miasteczka i każdy w momencie powstania był synonimem nowoczesności. Jednak już wtedy największe budynki budziły kontrowersje. Bo czy człowiek będzie dobrze żyć w ponadludzkiej skali? – Zniszczenia wojenne i głód mieszkaniowy sprawiły, że szukano narzędzia skutecznego i radykalnego, mogącego odmienić losy społeczeństwa – opowiada krytyk architektury Marcin Szczelina. Lata 60. i 70., kiedy stawiane były największe budynki mieszkalne, to okres wzmożonych migracji ludności do miast i gwałtownej industrializacji. Głównym wyzwaniem architektonicznym było znalezienie modelu mieszkania, na które stać każdego. I które mogło zostać zbudowane jak najszybciej. W audycji radiowej poprzedzającej oddanie do użytku wrocławskiego Mrówkowca w 1967 r. padają przytłaczające dane. Tylko w tym mieście ponad 1650 rodzin wciąż żyje w budynkach niemieszkalnych, a kolejka do mieszkania spółdzielczego liczy 52 tys. miejsc. Nic dziwnego, że wielokrotnie podkreślana przez dziennikarza obietnica skończenia ogromnego domu przed Bożym Narodzeniem miała dla wrocławian tak duże znaczenie. Słońce, przestrzeń i zieleń Środkiem do osiągnięcia celu „szybko, dużo, tanio” była prefabrykacja, czyli przemysłowe tworzenie gotowych do montażu elementów z wielkiej płyty. Jak zaznacza Marcin Szczelina, to ona pozwoliła na szybkie zaspokojenie chociaż w części potrzeb mieszkaniowych powojennej Europy. Prefabrykacja, a co za tym idzie, tworzenie dużych jednostek mieszkaniowych, to jednak rozwiązanie stosowane nie tylko w krajach bloku wschodniego. Już w 1933 r. Międzynarodowy Kongres Architektury Nowoczesnej uchwalił kartę ateńską przygotowaną pod przewodnictwem czołowego przedstawiciela modernizmu Le Corbusiera. Zespół poszukiwał formy odchodzącej od rozwiązań XIX-wiecznych kamienic, izolujących najbiedniejszych mieszkańców i mało higienicznych. Hasło zmiany to „słońce, przestrzeń i zieleń”, a środkiem do jej osiągnięcia stało się budownictwo z gotowych modułów, które pojawiło się w Europie jeszcze przed II wojną światową. Najważniejszą tego typu realizacją jest budowana od 1946 r. w Marsylii Unité d’habitation (Jednostka mieszkaniowa) zaprojektowana przez samego Le Corbusiera. Nawiązania do niej pojawiają się we wszystkich omawianych tu polskich dużych domach. Powstałe we Francji dwupoziomowe mieszkania, przeszklone ściany, pasaż handlowy na jednym z pięter, punkty usługowe, basen i otwarty taras na dachu stanowiły model idealny maszyny do mieszkania, wzór nigdy niedościgniony w Polsce. Działo się tak najczęściej nie z winy architektów. Wyzwania przy tworzeniu projektów były również ograniczeniami. Stały motyw opowieści o największych budynkach to narastające wraz z postępem budowy różnice między planem a jego realizacją. – Nieprecyzyjnie wykonane elementy, kłopoty z ich łączeniem, złe składowanie, niedostatek fachowców, a także wady gospodarki centralnie planowanej powodowały, że budynki z okresu PRL zostały wykonane niedbale, wręcz nieprofesjonalnie – wylicza Szczelina, wyjaśniając, dlaczego zachwyt architektów nad projektami tak często spotyka się z narzekaniem mieszkańców. Pytanie zaś brzmi, czy w tamtych czasach i warunkach można było wybudować coś lepszego, działać inaczej w kontekście powszechnego braku. Tym bardziej że duże budynki traktowano jako rozwiązania tymczasowe – szybką odpowiedź na najbardziej palące problemy społeczeństwa. Warszawski Pekin Nikt nie umawia się na spotkania po prostu przy Przyczółku Grochowskim. To bardzo niekonkretna lokalizacja. W końcu to osiedle-budynek połączony układem galerii ciągnących się na 1,8 km, z 22 złączeniami nadającymi całości kształt labiryntu rozłożonego między różnymi adresami, w którym w 2330 mieszkaniach żyje ponad 7 tys. osób. Nazwa warszawski Pekin nie jest przypadkowa. Przyczółki Grochowskie są właściwie dwa. Pierwszy – wyobrażony przez twórców, Zofię i Oskara Hansenów, drugi – ten, który przybrał formę materialną. Hansenowie myśleli o budynku dającym komfortowe warunki mieszkaniowe tysiącom ludzi. Chcieli, by mieszkańcy cały obiekt mogli przejść osłoniętymi od góry zewnętrznymi galeriami, tak by wychodząc na zakupy, nie musieli moknąć nawet w czasie największego deszczu. Do przenoszenia produktów miały im służyć zamontowane na galeriach wózki, a dodatkowym plusem sieci połączeń był ratunek przed nielicznymi, często psującymi się windami. Mieszkańcy bez problemu mogli dojść do kolejnego szybu. Stworzenie sieci galerii pozwalało również na budowę jasnych kuchni z oknami – rzadkości w tamtych latach. Przyczółek miał być także miejscem przyjaznym spotkaniom, w którym kontakt między sąsiadami
Tagi:
architekci, architektura, budownictwo, Danuta Olędzka, falowiec, Filip Springer, Gdańsk, historia PRL, Janusz Morek, Katowice, Kleiburg, klimat, komunizm, Le Corbusier, legendy miejskie, Leszek Zdek, Marcin Szczelina, Mieczysław Król, Mies van der Rohe, mieszkania, mikroklimat, modernizm, mrówkowiec, Oskar Hansen, polityka miejska, polityka mieszkaniowa, prefabrykaty, PRL, Przyczółek Grochowski, społeczeństwo, środowisko, Superjednostka, Tadeusz Różański, Trójmiasto, Unité d’habitation, Warszawa, wielka płyta, Wrocław, Zofia Hansen