9 tysiącom dobrze wyszkolonych żołnierzy kontraktowych odmówiono przekwalifikowania na żołnierzy zawodowych. Tylko Polskę stać na taką rozrzutność Spoty telewizyjne, kolorowe plakaty w widocznych miejscach, intensywne reklamy w mediach oraz wiele innych typowo socjotechnicznych przedsięwzięć zachęcających młodych ludzi do wstępowania w szeregi Narodowych Sił Rezerwy – to wszystko ma budzić w społeczeństwie zaufanie do wojska i całego państwowego systemu obrony. Starszym wiekiem obywatelom oraz znawcom problematyki te spoty i plakaty dziwnie coś przypominają. Niektórzy mówią, że brakuje na nich tylko hasła: „Silni! Zwarci! Gotowi!”. Szum medialny wokół Narodowych Sił Rezerwy ma zasłonić mizerotę sił zbrojnych, nieudolność ministra i liczne problemy na pograniczu hucpy, które w armii i wokół niej mają miejsce. Urzędowy optymizm generałów Rezerwy osobowe zawsze były istotnym zagadnieniem w każdych siłach zbrojnych. Zależały one od potencjału demograficznego, możliwości ekonomicznych oraz dalekowzroczności (lub jej braku) polityków. Państwem mającym zorganizowane rezerwy na bardzo wysokim poziomie jest Izrael. Praktycznie wszyscy jego obywatele powyżej 16. roku życia, niezależnie od płci i wieku, są zobowiązani do służby w siłach zbrojnych lub do powinności na ich rzecz. Ale niektóre państwa neutralne, np. Szwajcaria czy Szwecja, też odznaczają się bardzo wysokim poziomem zorganizowania i szkolenia rezerw osobowych sił zbrojnych. W czasie funkcjonowania Układu Warszawskiego polski system mobilizacyjny oceniany był niezwykle wysoko. Gorzej natomiast – ze względów ekonomicznych – wyglądało szkolenie. Już w latach 70. rezerwistów szkolono coraz mniej i niezbyt intensywnie. Transformacja systemowa wymusiła konieczność fundamentalnych zmian w systemie organizowania i szkolenia rezerw sił zbrojnych. Od lat 90. do mniej więcej 2006 r. praktycznie nie zajmowano się wciąż narastającym problemem rezerw. Co prawda, z czasów urzędowania gen. Tadeusza Wileckiego jako szefa Sztabu Generalnego pozostała koncepcja tworzenia w każdym powiecie batalionu Obrony Terytorialnej, który w około dwóch trzecich byłby uzupełniany rezerwistami w razie potrzeby, ale po analizach uznano, że rozwiązanie to nie jest w stanie sprostać nowym wymaganiom stawianym siłom zbrojnym, i odłożono je na półkę. Czas uciekał, a w sprawie rezerw osobowych nie robiono prawie nic. Oczywiście zarówno politycy, jak i wielogwiazdkowi generałowie, tryskając urzędowym optymizmem, zapewniali, że jeszcze długo będziemy mieli przeszkolonych rezerwistów, bo przecież zasadnicza służba wojskowa jeszcze jest i przez szeregi wojska przechodzą kolejne roczniki. Nie zważano na głosy realistów zwracających uwagę na fakt, że o ile część roczników, które odbywały 24-miesięczną służbę wojskową, da się wykorzystać jeszcze przez kilka lat (były solidnie przeszkolone), to już ostatnie roczniki służby zasadniczej, z 12-miesięczną lub krótszą kadencją, z powodu słabego przeszkolenia nie nadają się do wykorzystania mobilizacyjnego. Chodzi o tzw. pierwszą rezerwę, wcielaną do jednostek operacyjnych w celu uzupełnienia ich stanów na wypadek natychmiastowego użycia bojowego tych jednostek. Kontraktowym już dziękujemy Kolejnym panaceum na problemy również w ujęciu dalekosiężnym mieli być żołnierze kontraktowi zastępujący dawnych żołnierzy nadterminowych, określanych w wojsku potocznym mianem termitów. Większość tych żołnierzy podpisywała pierwsze – a potem kolejne – kontrakty z nadzieją, że po pewnym czasie (czyli po dwóch, maksymalnie trzech umowach kontraktowych) zostaną normalnymi żołnierzami zawodowymi. Bomba wybuchła u schyłku 2010 r., kiedy pierwszej, około dziewięciotysięcznej grupie kontraktowców odmówiono przekwalifikowania na żołnierzy zawodowych. Stało się to po ich łącznie 12-letniej służbie kontraktowej. Dłuższe pozostawanie na kontrakcie wykluczała ustawa. Całą tę grupę stanowią w pełni profesjonalni, dobrze wyszkoleni żołnierze, w większości po udziałach w misjach ekspedycyjnych. Tłumaczenia wojskowych urzędników (a nawet dowódców): „Chciałbym, żebyś został zawodowcem, ale nie mam etatu”, nikogo nie zadowalają. Ta grupa jest już bezpowrotnie stracona również dla rezerwy, gdyż część dała uroczyste słowo, że już nigdy nie pozwoli się wcielić w szeregi struktury, która tak ich potraktowała. Inni amatorzy żołnierskiego zawodu rozbiegli się po świecie. Niektórzy podjęli służbę w Legii Cudzoziemskiej, a część zapewne będzie w służbie najemniczej pod różnymi szerokościami geograficznymi. Dlaczego nie było dla tych ludzi etatów? Tu odpowiedź jest nad wyraz prosta: bo w 100-tysięcznej armii ponad 35 tys. (czyli więcej niż jedna trzecia całości) ludzi w mundurach zajmuje etaty typowo administracyjno-urzędnicze,









