Zamach na Śniardwy

Zamach na Śniardwy

Przyszła kolej na parcelację ostatniego kawałka Mazur  Na półwysep Szeroki Ostrów nad Śniardwami dostać się nietrudno. Od Zdor prowadzi piaszczysta droga. Nie ma przy niej żadnych szlabanów, zakazów, tablic ograniczających ruch czy informujących o tym, że wjeżdżamy na teren Mazurskiego Parku Krajobrazowego. Na skraju półwyspu, w lesie, rozłożyło się harcerskie obozowisko, tuż za nim działkowicze wkopują słupki pod ogrodzenia, rozjeżdżając kwitnące łąki ciężkim sprzętem. Koniec półwyspu zawłaszczyli dzicy turyści. Grupa młodzieży rozpala ognisko na wysokiej skarpie. Po drugiej stronie drogi, w kotlince, koczują rodziny z gromadami rozkrzyczanych dzieciaków, które na prowizorycznym boisku, w wydeptanej trawie rozgrywają mecz siatkówki. Przy namiotach zaparkowane samochody, ukryte w nadjeziornych chaszczach. Gwar rozmów miesza się z muzyką z tranzystorów. Jakiś mężczyzna w marynarskiej czapce namawia nas do pozostania. Sam biwakuje tu od tygodnia, oczywiście nielegalnie. – Ale kto by się tym przejmował – mówi, machając lekceważąco ręką – tu ludzie miesiącami siedzą i nikt nikogo nie ściga, nie legitymuje i nie płoszy. Kobieta w średnim wieku, rozwieszająca właśnie pranie, twierdzi tak samo. Przyjeżdża na Szeroki Ostrów od czterech lat. Nawet nie chce wnikać, czy to teren parku, czy nie – wcale ją to nie obchodzi. Przebywa tu jakby prawem zasiedzenia. Wokół obozowiska nie widać żadnych sanitariatów ani umywalni. Harcerze z pobliskiej bazy twierdzą, że turyści latają za potrzebą do lasu albo w nabrzeżne trzciny. W bazie harcerskiej zainstalowano przewoźne toalety, ale wodę po zmywaniu garów, jak mówi jedna z harcerek, też wylewa się w krzaki. Batalia o półwysep Właścicielem tego nadzwyczajnego pod względem przyrodniczym zakątka jest Rolnicza Spółdzielnia Produkcyjna „Śniardwy”, a właściwie jej dziewięciu członków, którzy nabyli 80-hektarowy obszar drogą uwłaszczenia podczas restrukturyzacji PRG-ów i spółdzielni produkcyjnych. Tak obdarowani przez państwo spółdzielcy zamiast sami zagospodarowywać półwysep, od początku nosili się z planem jego sprzedaży. Pomysłów było wiele. Na Szerokim Ostrowie miały już powstać lotnisko dla elity przyjeżdżającej na Mazury, hotel, pole golfowe, a nawet osiedle reprezentacyjnych bungalowów. Wszystkie te inicjatywy torpedował Mazurski Park Krajobrazowy, wspomagany przez ludzi walczących o zachowanie dzikiego charakteru Mazur. Budowie hotelu przeszkodził prof. Andrzej Strumiłło, mieszkający wówczas nieopodal, w Niedźwiedzim Rogu. W wyniku tych zabiegów batalia o półwysep zaczęła przeciągać się w nieskończoność. Dwa lata temu właściciel próbował stworzyć na Szerokim Ostrowie namiastkę bazy turystycznej, lecz przyzwyczajeni do „darmochy” turyści kręcili nosem na opłaty. Niezwłocznie więc wycofano się z tych planów. We wrześniu ubiegłego roku powstał kolejny projekt zagospodarowania półwyspu. U jego nasady, na lądzie, miał powstać obiekt gastronomiczno-hotelowy, który organizowałby turystykę na Szerokim Ostrowie. Park przystał na tę propozycję, idąc na duże ustępstwa. Kiedy jednak okazało się, że planowany obiekt ma ogromną kubaturę i formę niepasującą do krajobrazu, wycofał swoją zgodę. Prezes spółdzielni zaczął więc parcelację półwyspu. Sprzedano już 16 działek, a wydzielenie kolejnych jest tylko kwestią czasu. Podziałem zaskoczeni są wszyscy: dyrekcja parku, władze gminne i powiatowe. Jednak teoretycznie nie mogą przeszkodzić spółdzielcom w kontynuowaniu tego procederu, bo obszar Szerokiego Ostrowu to teren rolniczy i właściciel ma prawo dzielić go, jak zechce. A kto mi zabroni? – Przecież to zwyczajny rozbój, kompletna granda, żeby taki skarb zmarnować, sam przyjeżdżałem tu nieraz na polowania, na ryby, a teraz niech pani patrzy, co się dzieje. Serce boli – oburza się krzepki mężczyzna, dźwigając ciężkie bale, którymi grodzi swój pasek ziemi. Jego działka łagodnie schodzi ku wodzie. Kupa żwiru u jej wylotu ma służyć do przygotowania plaży. Jeszcze tylko trzeba wyciąć trochę trzcin, wymodelować brzeg i wszystko będzie gotowe na przyjęcie wodniaków. Chociaż serce boli – oj boli – praca wre. Płotu żelaznego, tak jak sąsiad, oczywiście nie postawi, a gdzieżby, wszystko będzie elegancko i ekologicznie: tu drzewko, tam krzaczek. No może jakąś budkę chroniącą przed deszczem gdzieś się wciśnie. – Jak to się wciśnie? Przecież nie wolno, to działka rolnicza – oponuję. – A kto mi zabroni, no kto? – wścieka się nagle działkowicz. – Trzeba wykorzystać taką okazję, mało to nabiegałem się wśród znajomych, nakombinowałem? Wszystkie działki

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2001, 33/2001

Kategorie: Kraj
Tagi: Helena Leman