Notes dyplomatyczny

Notes dyplomatyczny

Przez cały ubiegły rok dworowaliśmy sobie z pomysłu ministra, by wyposażyć pracowników MSZ w blackberry. Przypominaliśmy, że szybkość informacji to nie wszystko, że wpierw trzeba wiedzieć, co przesłać. To było jak rzucanie grochem o ścianę. Teraz MSZ idzie dalej – kupiono 2 tys. notebooków. I już wydano w tej sprawie wewnętrzne zarządzenie, liczące 19 stron, w którym wymienione są stanowiska, którym notebooki się należą. No i w ministerstwie się chwalą, że takie urządzenia zapewnią większą mobilność. Jasne. Naoglądali się reklam. Ideałem w tym preferowanym przez min. Sikorskiego modelu jest pracownik podłączony przez 24 godziny do tych urządzeń i czytający to, co spływa. Panie ministrze, po raz enty apelujemy: żyjemy w cywilizacji nadmiaru, śmieciowiska różnego typu informacji. Sztuką jest ich selekcja, a nie zapychanie się nimi. Jak pan nam nie wierzy, wystarczy zapytać żonę… Z tego przekonania, że trzeba obserwować i czuwać, zrodziła się myśl, żeby powołać w MSZ Centrum Operacyjne. To takie ciało, które czuwa nad tym, co się w świecie dzieje. Po godzinach pracy. To centrum liczy… 20 ludzi. 20 osób siedzi i czuwa. I jaki jest efekt ich pracy? Na początku stycznia centrum przekazywało depesze PAP dotyczące informacji o warunkach pogodowych „w krajach ościennych”, m.in. we Francji i Szwajcarii (sic!). Był też dzień, gdy tylko ukazały się informacje pogodowe. A np. 30 grudnia była informacja o zabójstwie w Ottawie policjanta polskiego pochodzenia. Podano to za TVN 24. Na Boga, czy to jest dyplomacja? Czy tak nisko upadliśmy? Do poziomu liceum? Jeszcze kilkanaście lat temu zamiast tego Centrum Operacyjnego mieliśmy tzw. dyżurnego MSZ, jednego człowieka. Który potrafił odróżnić rzeczy ważne od nieważnych. I na pewno z powodu zabójstwa policjanta polskiego pochodzenia nie alarmował połowy MSZ. To popkulturowe podejście do służby zagranicznej ma swoją drugą stronę. A mianowicie bezradność ministra w najważniejszych sprawach. Politykę niemiecką prowadzi np. nie MSZ, tylko Władysław Bartoszewski. Polityka rosyjska to dziś, siłą rzeczy, domena Adama Rotfelda. A amerykańska? Na początku roku minister powołał pełnomocnika ds. stosunków polsko-amerykańskich. Został nim Henryk Szlajfer, niedoszły ambasador w USA. Te nominacje, z jednej strony, mogą świadczyć, że minister abdykuje, że nie wie, jak sobie radzić w skomplikowanych sprawach. Szczerze mówiąc, to nie dziwi. Sikorski podpadł Rosjanom i Niemcom niejedną wypowiedzią, o pakcie Ribbentrop-Mołotow czy opowiadając śmieszne rzeczy o rakietach Patriot. Amerykanie nie wybaczą mu nigdy tego, co pisał o Hillasie (choć akurat miał rację) i tego, że ostentacyjnie umizgiwał się do Republikanów, ignorując Demokratów. Więc zapiszmy na plus ministrowi, że chce te bariery przełamać i szuka do tego odpowiednich ludzi (może z wyjątkiem Bartoszewskiego…) Z autorytetem i kontaktami. Powodzenia. Choć mamy wielką prośbę – panie ministrze, ma pan departamenty, one mają swoje kompetencje, naprawdę, nie trzeba do wszystkiego pełnomocników, rozwiązań ponadstandardowych. Wystarczy odrobinę porządku. Attaché Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 04/2010, 2010

Kategorie: Kraj
Tagi: Attaché