O Festiwalu Filmowym w Gdyni, renesansie polskiego kina i krytyce filmowej Michał Oleszczyk– dyrektor artystyczny Festiwalu Filmowego w Gdyni, wykładowca i krytyk filmowy Michale, jak jest dzisiaj z polskim kinem? – Sytuacja polskiego kina jest najlepsza od lat, to fakt obiektywny i niezależny od prywatnych ocen poszczególnych filmów. Oscar dla „Idy” zwrócił na nas uwagę całego świata. Sztuką będzie teraz utrzymać to zainteresowanie, zaproponować kolejne filmy światowej klasy. Sukces „Idy” nie jest przypadkiem. Agnieszka Odorowicz, była już dyrektorka Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, wspominała w wywiadzie, że o ile w 2005 r. bilety na polskie filmy kupiło jedynie 700 tys. widzów, to w 2014 r. widownia polskich filmów przekroczyła 11 mln. Mamy więc prawdziwy renesans zainteresowania polskim kinem. – Polacy znowu chcą oglądać polskie kino. Zmienił się system finansowania produkcji, pojawiło się wielu nowych, ciekawych twórców. Polskie filmy są rozpoznawalne i chętnie oglądane, regularnie pojawiają się na światowych festiwalach. To są fakty, ale nie wolno spocząć na laurach – poprzeczkę należy nieustannie podnosić, a nie obniżać. Festiwal Filmowy w Gdyni to podsumowanie całego roku w polskim kinie. Postrzegany jest jako impreza branżowa. W wielu wywiadach podkreślałeś jednak, że dla ciebie anonimowy widz jest również bardzo ważny. – To bez wątpienia najważniejsze wydarzenie w polskim środowisku filmowym. Miejsce spotkań twórców, producentów, krytyków. Współorganizatorami imprezy są m.in. Stowarzyszenie Filmowców Polskich i Polski Instytut Sztuki Filmowej, nic więc dziwnego, że w Gdyni widoczny jest aspekt branżowy. Mimo to festiwal buzuje też życiem i obecnością tzw. zwykłych widzów. Na premierowych pokazach filmów są u nas dziesiątki tysięcy ludzi. Ich głosy, jako pierwszych odbiorców, są niezwykle ważne. Po prostu staram się, aby znaczenie branżowe nie przyćmiewało wydarzenia dla widzów, a zarazem by branża czuła się na festiwalu odpowiednio ugoszczona. W tym roku specjalną nagrodę, Platynowe Lwy, otrzyma Tadeusz Chmielewski. Prywatnie jesteś entuzjastą jego filmów, co nie może dziwić, bo komedie Chmielewskiego, takie jak „Nie lubię poniedziałków” czy „Jak rozpętałem drugą wojnę światową”, zna w Polsce każdy. – Paradoksalnie Tadeusza Chmielewskiego cenię najbardziej za te filmy, które nie były jego największymi hitami. Oczywiście „Ewa chce spać” to żelazna klasyka i wspaniały film, ale tuż po tym tytule wymieniłbym stylowy kryminał „Wśród nocnej ciszy” i „Pieczone gołąbki”, piękną komedię o potrzebie uprzejmości w życiu codziennym, która w dzisiejszej Polsce jest równie aktualna jak w roku 1966. Kto jest adresatem festiwalu? – Jeżeli ktoś interesuje się polskim filmem czy polską kulturą w ogóle, nie znajdzie lepszego miejsca na rekonesans niż właśnie festiwal w Gdyni. W ciągu pięciu dni można tu zobaczyć prawdziwą panoramę polskiego kina. Obecność na festiwalu umożliwia uczestnictwo w premierowych pokazach. Poza nowościami pokazujemy też klasykę, odrestaurowane cyfrowo wersje znanych produkcji. Obok projekcji są też spotkania z twórcami. Festiwal Filmowy w Gdyni to miejsce, gdzie można się nasycić polskim kinem i o nim podyskutować. Ma zatem charakter przeglądu. Jak przebiega selekcja? – W związku z historią festiwalu, jego rolą i znaczeniem musi mieć on charakter dobrze wyselekcjonowanego przeglądu. Mój osobisty głos, z którym ktoś może się nie zgadzać, nie może być jedyną matrycą. Wtedy byłby to festiwal „Michał Oleszczyk przedstawia”. Oczywiście mój autorski wkład jest widoczny, zwłaszcza w sekcji „Inne spojrzenie”. Dzięki niej filmy, które ze względu na swoją radykalność nie miałyby prawdopodobnie szansy na laury w konkursie głównym, są w Gdyni obecne. Przykładem z zeszłego roku jest offowe „Polskie gówno”. W konkursie „Inne spojrzenie” film zgarnął nagrodę, którą jego twórcy odebrali na oczach telewidzów z całej Polski. Śmiem twierdzić, że gdyby konkurował w konkursie głównym z „Bogami” i „Miastem 44”, mógłby zniknąć w werdykcie. Czego ci brakuje w polskim kinie? – Nieustannie brakuje mi odzwierciedlenia współczesnej Polski. Sporo podróżuję, obserwuję różnorodność kraju, jego rozwarstwienie społeczne. Widzę młode pokolenie, zupełnie różne od mojego, też przecież wciąż młodego (urodziłem się w 1982 r.). Ludzie urodzeni w latach 90. i później inaczej patrzą na świat, mają inne wartości, emigrują, komunikują
Tagi:
Rafał Pikuła









