Aż do fazy półfinałów Anglicy rywalizowali z Francuzami o tytuł mistrzów paździerza
Bawią mnie niesłychanie dziury w getrach, własnoręcznie wycięte przez piłkarzy o niewymiarowych łydach – ci milionerzy, którzy za każdy kędzior, nową dziarę czy ułożenie kołnierzyka płacą fortunę stylistom, biegają w podziurawionych skarpetach. Niechybnie przypomina się Sąsiad z „Dnia świra” i jego słynna metoda na żyletkę („ciach gumki i skarpetka bezuciskowa zdrowa!”). Bożyszcza tłumów tak czynią, aby uniknąć niedokrwienia mięśni, ale jak coś robią bożyszcza, to się nazywa trendsetting – tylko czekać, jak dziurawe fuzekle będą modne niczym potargane dżinsy. A żeby się dobrze sprzedawały, nazwa towaru będzie brzmiała „getry ażurowe”. Liczę na to, bo mam szufladę pełną niezacerowanych skarpet; te niedopasowane doczekały się już swoich pięciu minut, zdaje się, że teraz modne jest noszenie dwóch różnych, o ile się ze sobą zmyślnie rymują.
Kroniki futbolowych mistrzostw to także dzieje przedwczesnych finałów – rzadko bowiem zdarza się tak, że dopiero w decydującym, ostatnim starciu turnieju mierzą się dwie drużyny faktycznie najlepsze. Historia mundiali i europejskich czempionatów pamięta ekipy, które „doczołgiwały się” do samego końca kosztem drużyn grających dużo efektowniej wyłącznie dzięki szczęśliwej drabince i fartowi w jedenastkach. Najlepsze mecze rozgrywano zwykle we wcześniejszej fazie, dopiero ostatni finał mundialu zadał kłam tej regule, bo potyczka Argentyny z Francją była meczem doskonałym, zarówno pod względem dramaturgii, jak i poziomu sportowego. Tegoroczny ćwierćfinał Niemcy-Hiszpania okrzyknięto meczem tytanów z powodu niezwykle efektownej gry obu drużyn we wcześniejszej fazie, prognozowano też, że kto wygra ten mecz, wygra potem cały turniej. Gospodarze zaczęli ostro, kosząc Hiszpanów równo z trawą, skopany Pedri musiał zejść z murawy już po sześciu minutach gry, a zdezorientowany sędzia zapomniał, gdzie ma kartki. Ostatni mecz w karierze Toni Kroos powinien zakończyć przed czasem, ale sędziemu nie wystarczyło na to odwagi, Hiszpanie też poczuli, że rozjemca ich nie ochroni przed lawiną fauli, więc zaczęli grać ostrożnie. Mógł sędzia w ten sposób zabić mecz, na szczęście siła i talent młokosów z La Furia Roja nie tkwi wyłącznie w motoryce i dryblingach. Tym razem zwyciężyły precyzja i elegancja, które definiują choćby bramkę duetu Lamine Yamal-Dani Olmo, i choć Niemcy zgodnie z odwieczną tradycją zerwali się ze stryczka tuż przed końcem meczu, w dogrywce Hiszpania postawiła na swoim. Nie bez pomocy sędziego, który uderzenie piłki dłonią Marca Cucurelli w polu karnym zignorował, powołując się na prawo do interpretacji naturalnego ułożenia górnej kończyny. Karma wróciła – gospodarze przeszli Duńczyków w jednej ósmej po karnym za ponoć dyskusyjną rękę, teraz nie dostali karnego za rękę ewidentną. Niesmak pozostał, czego dowodem wygwizdywanie przez niemiecką publiczność Cucurelli przy każdym kontakcie z piłką w kolejnych spotkaniach. Jeśli kto udawał, że rozumie, o co chodzi z tym przepisem, teraz już zgłupiał jak wszyscy – sędzia Anthony Taylor orzekł: „To nie jest ręka” niczym René Magritte na swojej słynnej „Zdradliwości obrazów”: „Ceci n’est pas une pipe”. Za taki sędziowski surrealizm dziękujemy.










