Galeria ojca dyrektora

Galeria ojca dyrektora

Dwójka zapaleńców z Lubomierza do swojego kościoła ściąga najlepszych artystów Ewa i Daniel Antosikowie są artystami. Nie chodzi jedynie o ich profesje, ale o styl życia. Są właścicielami dawnego neogotyckiego kościoła ewangelickiego. Biega po nim czasem Staś, ich pięcioletni syn, z kolegami i psem. Dorośli kontemplują muzykę i fotografie. Obiekt oddycha, zachwyca i żyje jako Galeria za Miedzą. Ma swój Ołtarz Sztuki i swoich kapłanów. – Ojcze dyrektorze! Czy ojciec znajdzie chwilę? – słychać z wnętrz strzelistego ni to kościoła, ni to obiektu cywilnego. A słychać dobrze, bo akustyka półkolistego, wysokiego wnętrza jest znakomita. Podobnie jak światło, zatapiające skromne dobra doczesne – o każdej porze dnia niepowtarzalne, piękne, wpadające przez neogotyckie kształty z resztkami witraży. To nie Toruń z „ojcem dyrektorem”, to Lubomierz na Dolnym Śląsku. Kilka lat temu ktoś dowcipnie zwrócił się do Daniela Antosika, dziennikarza, fotografika i właściciela dawnego kościoła ewangelickiego, per „ojcze dyrektorze”. Dyrektorem bywa. Szefuje letniej stolicy polskiej komedii, czyli Ogólnopolskiemu Festiwalowi Filmów Komediowych w mieście Kargula i Pawlaka, Lubomierzu właśnie. – Nawet nie zauważyłem, jak przylgnął do mnie ten nienależny tytuł. Cóż, ojcem jestem swojego syna, a festiwalu dyrektorem artystycznym, kościół swój posiadamy rodzinnie… vox populi, vox Dei – z pokerową miną objaśnia Daniel Antosik. Znany jest lokalnie i nie tylko z nietuzinkowych pomysłów, happeningów, imprez i znakomitych fotografii, „obrazków stąd”. Tylko taki niespokojny duch z drugą artystyczną duszą, żoną Ewą, świetną skrzypaczką, mogą inwestować we własny kościół, porzucić miasto na rzecz mieściny i uwierzyć. Daniel uwierzył urzędnikom, którzy za cenę każdej obietnicy chcieli pozbyć się niszczejącego obiektu, uwierzył, że obietnice sprawnie przeprowadzonych formalności zostaną spełnione. Najbardziej jednak wierzył w dobre duchy, które wypełnią życiem urzekającą świątynię. Wiara czyni cuda, ale to raczej upór i zapał sprawiły, że kościół po siedmiu latach biurokratycznych udręk jest formalnie „prawie ich”. Bez względu na „prawie”, na pewno jest zabezpieczony od strony budowlanej. – Najpierw musieliśmy odgruzować wnętrze po prawie sześciu dekadach bycia niczyim, czyli niszczenia, łupienia, okradania obiektu. Kiedy swoimi i przyjaciół rękami wynieśliśmy ostatnie gruzy, ujrzeliśmy cudowny kształt i światło zaglądające wszędzie z okien, usłyszeliśmy, jak brzmi to wnętrze – wspomina właściciel kościoła. To oczywiste, że kościół zmienił funkcję: Daniel i Ewa staraniami swoimi i przyjaciół przekształcili go w świątynię sztuki. – Nie może się nazywać inaczej niż Galeria Za Miedzą. Za miedzą, czyli po sąsiedzku, w zasięgu ręki, wzroku, krok obok. No i na dodatek właśnie w tym malowniczym Lubomierzu kręcono film „Sami swoi” i resztę tryptyku Sylwestra Chęcińskiego, gdzie Kargul i Pawlak o miedzę się spierali – tłumaczy „ojciec dyrektor”. W sumie w miasteczku powstało osiem różnych filmów. Świątynia sztuki w miejsce kościoła Nieczynny, zabytkowy obiekt sakralny jest zawsze problemem dla właściciela – nakłada obowiązki konserwatorskie, generuje koszty, zachęca złodziei i dewastatorów. Nie inaczej działo się ze zrujnowanym dawnym neogotyckim kościołem ewangelickim w Lubomierzu. Wyłupanymi strzelistymi oknami, ciężkimi drewnianymi drzwiskami i trawą rosnącą na wieży straszył obok miejscowego basenu, pobenedyktyńskich obiektów, szkoły i kina Raj. Kościół ewangelicki, plebania i szkoła w stylu neogotyckim zostały w 1852 r. ufundowane dla 150 ewangelików z Lubomierza i okolic. Świątynia służyła do końca II wojny, podobnie jak wiele innych kościołów protestanckich w Polsce. Nie co dzień zostaje się właścicielem kościoła. I to jeszcze ktoś z miasta, obcy, choć Antosik urodzony jest w sąsiednim Lwówku Śląskim. Nieufni miejscowi początkowo nie ułatwiali zarządzania obiektem, nie pomagali. Bo jak to tak, żeby mieć własny kościół, i co oni tu będą wyprawiać, pytali niektórzy. Zamieszkujący przyklejoną do murów kościoła część dawnej plebanii obawiali się wysiedleń i nieporozumień z nowymi właścicielami. Zdarzało się, że coś jeszcze ginęło z wnętrza, dotychczas dostępnego. – A ja postanowiłem na dłużej zatrzymać się w Lubomierzu. Wystarczy trafić tu na chwilę, by dostrzec niesamowitą urodę maleńkiego miasteczka i jego okolic, poczuć jego niezwykłą aurę i niebywałą energię uśpioną w naznaczonych czasem i bolesną historią uliczkach. Zatrzymałem się tu i zacząłem zapraszać przyjaciół. Mówiłem im o ulubionych zakątkach i pokazywałem

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2009, 32/2009

Kategorie: Kraj
Tagi: Beata Dżon