Gang poluje na mecenasa

Gang poluje na mecenasa

Dziekan zielonogórskiej izby adwokackiej nie ma wątpliwości. To był zamach na jego życie Zieloną Górę od Wolsztyna, gdzie mecenas Krzysztof Szymański mieszka wraz z rodziną, dzieli 60 km. Tę trasę pokonuje codziennie. W Powodowie, na ostrym łuku, zawsze zwalniał do 40-50 km. W feralny poniedziałek, 27 maja, było podobnie. Nagle usłyszał strzał. Dostrzegł krew na koszuli. Natychmiast przyśpieszył i wyprzedził jadącą przed nim ciężarówkę. Z komórki zadzwonił do prokuratury, by obstawiali drogi. Nieopodal mieszkali znajomi. Zajechał pod ich dom. Powoli odzyskiwał panowanie. Żył. Strzał padł z lasu. Pocisk przebił przednią szybę samochodu na wysokości głowy kierowcy i rozbił wsteczne lusterko. Nie sięgnąwszy celu, wyleciał na zewnątrz przez tylną szybę. Niespełna tydzień wcześniej z tego samego miejsca strzelano do innego kierowcy. Nabój odbił się wówczas od kierownicy i prowadzącemu samochód przestrzelił bark. Policjanci podejrzewają, że również wtedy celem snajpera był Krzysztof Szymański – dziekan zielonogórskiej izby adwokackiej. Blokada dróg i intensywne poszukiwania dotychczas nie odniosły skutku. Efemeryda Zaczęło się, gdy trafił do niego obywatel Belgii, który prowadził interes w Dąbiu, 20 km za Zieloną Górą. Twierdził, że został podstępnie oszukany przez właściciela agencji towarzyskich, Wiesława Łapkowskiego, i jego radcę, Bogusława Nawrockiego. Przejęli oni willę Belga w Zielonej Górze i budynki gospodarcze w Dąbiu. Szymański zgodził się poprowadzić sprawę. Kilka tygodni później ktoś wybił szyby w jego samochodzie. Potem duży kamień uszkodził karoserię. Wtedy jeszcze tych zdarzeń nie zgłaszał policji. Trzeci przypadek nie budził już żadnych wątpliwości. Szymański przyjechał na rozprawę do sądu okręgowego. Samochód zostawił na parkingu. Posiedzenie trwało zaledwie pięć minut. Po wyjściu spostrzegł, że przednia szyba w jego samochodzie jest strzaskana. Wkrótce przekazano mu, anonimowym telefonem, informację, aby „odczepił się” od tej sprawy. Zignorował groźby. Wprawdzie przegrał pierwszy proces, ale nie poddawał się. Złożył apelację. – Siedzę w domu, w pokoju na piętrze – wspomina adwokat – i słyszę, że coś wpada do jednego z pomieszczeń na parterze. Schodzę na dół i widzę, że w ścianie tkwi granat. Przyjechali saperzy. Okazało się, że granat nie był uzbrojony, dlatego nie eksplodował. Krzysztof Szymański wskazał prokuratorowi dwóch podejrzanych: Łapkowskiego i Nawrockiego. Twierdził, że ma to związek z tym, iż w sądzie był pełnomocnikiem dwóch osób, które twierdziły, że zostały oszukane przez ich gang. Ale wolsztyńska policja z braku dowodów niebawem umorzyła śledztwo. „Przekręcić” Belga Zanim obywatel Belgii trafił do Krzysztofa Szymańskiego, prowadził w Dąbiu wytwórnię gipsowych krasnali. Jeszcze kilka lat temu interes szedł całkiem pomyślnie, ale miniony rok był ciągiem niepowodzeń. Belg bywał od czasu do czasu w znanym zielonogórskim klubie nocnym Ostoja. Tam poznał gościnnych i życzliwych właścicieli tego lokalu: Wiesława Łapkowskiego i jego radcę. Obaj panowie zgodzili się wspomóc Belga pożyczką w kwocie 400 tys. zł. Zabezpieczeniem były weksle i hipoteka obiektów w Dąbiu. Wypadki potoczyły się następująco: kontrahenci przeliczyli pieniądze. Belg przedłożył weksle i pokwitowania. Nagle wpadł ktoś od Łapkowskiego i krzyknął, że Belg chce ich oszukać, że jeden z budynków obciążony jest hipoteką. Rozgniewani właściciele agencji wycofali się z transakcji i ostentacyjnie zniszczyli dokumenty zabezpieczenia pożyczki. Wkrótce informacja o hipotece okazała się fałszywa. Wyszło również na jaw, że nie wszystkie dokumenty Belga zostały zniszczone. Niektóre pozostały w posiadaniu właścicieli lokalu. W efekcie obcokrajowiec stracił część obiektów, nie zyskując w zamian ani złotówki. W Dąbiu na gruzach krasnalowego biznesu powstała agencja towarzyska. Początkowo radni tej niewielkiej gminy położonej na trasie z Zielonej Góry do Gubina i Słubic nie wyrażali zgody na istnienie takiego biznesu. Przestali jednak głośno protestować, gdy jednemu z nich spłonęła stodoła. Zanim Belg dowiedział się o oszustwie, w kolejnej transakcji z Łapkowskim i Nawrockim stracił willę w Zielonej Górze. W 2000 r. właściciele agencji zawiązali z obcokrajowcem spółkę o nazwie Probut SC z o.o. Każda ze stron miała w niej po 50 udziałów. Belg zobowiązał się, że przekaże w formie udziału swoją willę przy ul. Żytniej w Zielonej Górze. Za namową radcy Nawrockiego zgodził się na transakcję sprzedaży domu nowo powstałej spółce z o.o.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 22/2002

Kategorie: Kraj