– Na Lipinach dwa złote to majątek – mówią mieszkańcy sfilmowanej przez Kutza dzielnicy Świętochłowic Droga biegnąca środkiem Lipin dzieli je na stronę prawą i lewą – złą i dobrą, patologicznie nędzną i biedną standardowo, zaniedbaną do granic obrzydzenia i zniszczoną biegiem czasu, brakiem inwestycji oraz pieniędzy na remonty. Ale wszędzie mieszkają lipiniorze – ludzie dumni ze swego miejsca urodzenia. Na placu Słowiańskim, dawniej Armii Czerwonej, stoi pomnik powstańca śląskiego, są ławeczki i planty – pozostałość po złotych czasach. Od rana tam tłoczno. – Gdy byłem mały, w Lipinach mieszkało ponad 20 tys. ludzi, nie należeliśmy jeszcze do Świętochłowic, była praca i żyło się normalnie – opowiada pan Józef – Teraz jest nas tu 6 tys., głównie starych, schorowanych albo bezrobotnych. – Mój syn jest kucharzem i nie może znaleźć pracy – włącza się inny emeryt, pan Gienek. – Ja go utrzymuję, a on cały dzień byczy się na łóżku. – Wszystkich nas wykończą pomału. Moja córka skończyła studia i wyrwała się do Katowic, a ja tu się błąkam, bo nie mam nic do roboty – dodaje pan Janek, z wcześniejszą emeryturą górniczą – w tych Lipinach nie ma już nic. Około 14 emerytów na ławeczkach zmieniają starsze kobiety i dzieci. Czekają na chleb za złotówkę w pobliskim lokalu Świętochłowickiego Towarzystwa Samopomocy. Z opieki dostaję 12 zł Dziś będą wydawane bochenki i trochę ciasta, jakie zostało piekarzom po weekendzie. Może jeszcze dojdą zamrożone świńskie nóżki, żeberka prawie doszczętnie obrane z mięsa, warzywa i majonez. – Gdyby nie wydawki, niejedna rodzina zdechłaby z głodu – twierdzi pani Danusia, mieszkanka familoków. – Miałam ciężkie życie. Sama wychowałam troje dzieci. Wszystkie są jakoś urządzone, ale nie na tyle, żeby mi pomagać. Mimo to zawsze jakoś było, a teraz na starość powinnam kraść. Z opieki dostaję 12 zł miesięcznie. Tyle samo mój obecny chłop. Zbieramy na hałdach. Tu czasami dostanę jakieś ciuchy, chociażby te, co mam na sobie. Bywa też proszek, porcje rosołowe. – Mam dwoje dzieci, jeszcze chodzą do szkoły, mąż odszedł – mówi Halina, rencistka drugiej grupy – dostaję 420 zł i alimenty na dzieci. W myśl przepisów nie należą mi się już pieniądze z opieki społecznej. Tymczasem opłaty – czynsz, światło, woda – przewyższają moją rentę. Dlatego tu przychodzę. Pierwszy raz było trudno, bardzo się wstydziłam, przyprowadziła mnie tu znajoma. To takie upokarzające, ale gdzie dostanę pięć bochenków chleba za złotówkę? Zjadamy wszystko. – Pracowałam w centrali rybnej przez 17 lat, teraz mimo że mam odpowiednie wykształcenie, nie mogę nigdzie znaleźć roboty. Mam czwórkę dzieci, mąż robił w gazowni, ale ją zamknęli. Z opieki dostajemy 90 zł na osobę i dofinansowanie do czynszu. Jak za to wyżyć? – pyta w próżnię pani Viola. Po wydawki dojeżdża z Rudy Śląskiej. Pytam, czy opłaca się jej inwestować w bilet. – A kto tu kasuje bilety! Jak kontroler przyjdzie, a łażą głównie w dni targowe, to też im coś z tych towarów dajemy. – Teraz jest coraz mniej towarów, bo recesja – mówi Ewa Dyrszka, założycielka ŚTS – ale po okazyjne towary przychodzi tu dziennie nawet 120 osób. Ewa Dyrszka sama była bezrobotna. W poszukiwaniu pracy zahaczyła się w jednej z organizacji charytatywnych. Po jakimś czasie sama postanowiła taką stworzyć. W Świętochłowicach działa już trzy lata. Za to, co zdobędzie, ludzie płacą 1-2 zł. To opłaty za koszt paliwa do samochodu dowożącego towar. Pracujący tu wolontariusze część rzeczy biorą dla siebie. Sprawiedliwie – tyle, ile wydają innym. Zdarza się, że nie dla wszystkich wystarcza tego, co danego dnia udaje się zdobyć. Wtedy ludzie dzielą się między sobą. Bo każdy wie, co to pusty żołądek. Ale chleba, dostarczanego przez piekarza z Piekar Śląskich, nigdy nie brakuje. Jedzenie dostarcza też Śląski Bank Żywności. – Gdyby nie bank, byłoby krucho – mówi pani Ewa. – Takie instytucje jak nasza często są traktowane przez hurtownie jak miejsce utylizacji. Próbują nam wcisnąć towary przeterminowane, ochłapy dla zwierząt. A z bankiem









