Rocky istniał naprawdę i nazywał się Joe Frazier. Pracował w rzeźni, miał zabójczy lewy sierpowy, a Filadelfia wystawiła mu wreszcie pomnik Miasto, które dotąd fanom gatunku kojarzyło się z miejscem, gdzie trenował Rocky Balboa, wreszcie oddało sprawiedliwość prawdziwemu bohaterowi. 12 września w sercu Filadelfii odsłonięto pomnik Joego Fraziera, legendy, zawodowego mistrza świata wagi ciężkiej i największego rywala Muhammada Alego. – Trochę to trwało, ale wreszcie tu jest – powiedział syn Fraziera, Marvis. – Mam nadzieję, że wszyscy, którzy tłumnie fotografują się przy pomniku fikcyjnego Rocky’ego, przyjdą też tutaj, bo przy okazji dowiedzą się czegoś nie tylko o moim ojcu, ale przede wszystkim o naszym mieście. Pieniądze na pomnik pochodziły z publicznej zbiórki, ale nie obyło się bez pomocy biznesu. Dorzuciło się również środowisko bokserskie. Brązowa statua ma ponad 2,5 m wysokości. Jej autor Stephen Layne upamiętnił pięściarza w najdonioślejszym momencie kariery. 8 marca 1971 r. Przed chwilą lewy sierpowy Fraziera powalił na deski Muhammada Alego. Joe rozluźnia ciało po ciosie, który wprawił świat w zdumienie. Ręce opuszcza, ale pięści wciąż trzyma zaciśnięte. Po ostatnim gongu sędzia uniesie rękę „dumy Filadelfii” i – choć wydawało się to niemożliwe – Frazier zwycięży idola Ameryki, tego, który mówił o sobie po prostu „najwspanialszy”. Dziecko swoich czasów Droga do „pojedynku stulecia”, jak go później nazwali dziennikarze, była jednak wyboista i rozpoczęła się na podzielonym rasowo południu Stanów Zjednoczonych. Źródeł pracowitości i cichej nieustępliwości Joego Fraziera należy szukać pośród pól bawełny i dusznych bagien Karoliny Południowej. Joe urodził się w 1944 r. jako najmłodsze z trzynaściorga dzieci Rubina i Dolly Frazierów. Jak wszystkie dzieci w rodzinie od małego pracował w polu. Za dnia pomagał na farmie, a wieczorem na pobliskich bagnach razem z ojcem pędzili bimber. Frazierowie wiedli trudne życie afroamerykańskiej rodziny z południa USA. To była Ameryka sprzed ery równouprawnienia, gdzie ściśle przestrzegano podziału na białą i kolorową część społeczeństwa, a każdy aspekt życia podlegał prawom segregacji. „Póki żyłem na farmie, nie miałem pojęcia o rasizmie. Wszyscy byli tacy jak ja. Dopiero w mieście po raz pierwszy ktoś krzyknął na mnie: czarnuch”, wspominał Frazier w autobiografii „Smokin’ Joe”. Kiedy Joe zbliżał się do samodzielności, zdecydował się ruszyć w drogę. Lata 40. i 50. XX w. to czas wielkiej emigracji Afroamerykanów za pracą z południa na północ kraju. Północne stany były dla nich miejscem awansu społecznego, oferowały wybawienie od pracy na farmie, uczciwy zarobek w wielkich zakładach przemysłowych Detroit, Cleveland czy Youngstown oraz więcej wolności. W 1959 r. Frazier osiadł w Filadelfii, zatrudnił się w rzeźni, zarabiając 105 dol. tygodniowo. Tam zaczęła się jego przygoda z boksem. Joe w niczym nie przypominał diamentu, który czeka na oszlifowanie. Brakowało mu atutów ważnych dla pięściarza, był niskim 18-latkiem z nadwagą. Odznaczał się za to zdolnością do poświęcenia i pracowitością, miał również ten szczególny głód, który wyciąga na wierzch to, co najlepsze w człowieku. Trener „Yank” Durham wspominał: „Wiedziałem, że jest z innej gliny. Wystarczyło spojrzeć, jak pracował. Przychodził na trening po ośmiu godzinach pracy w rzeźni, zmęczony, z pociętymi rękami. Mimo to ciągle wracał”. Wielki rywal Kiedy Frazier stawał w szranki z zawodowcami, boks w USA przeżywał najburzliwszy okres w historii. Cassius Clay zdobył mistrzostwo świata wagi ciężkiej w 1964 r., chwilę później dołączył do Narodu Islamu – radykalnej organizacji czarnych muzułmanów – zmienił nazwisko na Muhammad Ali, po czym ogłosił, że odmawia wstąpienia do armii, bo nie chce brać udziału w „białej wojnie” w Wietnamie. Gdy w 1967 r. pozbawiono go tytułu mistrzowskiego i odebrano mu licencję bokserską, stał się politycznym męczennikiem. Dzieje boksu w Ameryce to coś więcej niż długie listy kolejnych mistrzów. Boks, jako dyscyplina kolonizowana przez grupy znajdujące się na niższych szczeblach drabiny społecznej jak emigranci czy Afroamerykanie, jest niezwykle wyczulony na nastroje społeczne. Dodatkowo pozycja mistrza świata wagi ciężkiej – być może najbardziej prestiżowe sportowe trofeum – umożliwia upominanie się o sprawy ważne. Stąd fenomen pięściarzy
Tagi:
Tomasz Targański









