Do grania bluesa wystarczy tylko talent. A do jazzu trzeba mieć i talent, i umiejętności Tadeusz Nalepa – Od lat słyszę, że rynek muzyki jazzowej i bluesowej jest w dołku, że muzycy grający te gatunki z trudem wiążą koniec z końcem. Tymczasem pan ma wielką posiadłość pod Warszawą, której końca nie widać, dom, studio muzyczne, basen, nawet domek dla gości… – Po pierwsze, lada dzień skończę 60 lat, co ma swoje znaczenie. Jestem muzykiem już 40 lat, więc mam satysfakcję, że czegoś się dorobiłem. Nie przehulałem tego, chociaż nie jestem też szczególnie oszczędny. Zarabiam dobrze, zawsze zarabiałem dobrze. Muzykom różnie się wiedzie. Faktem jest, że takich osób jak ja, dobrze sytuowanych, w branży muzycznej jest kilka. – Ale zgodzi się pan, że od wielu lat jazz i blues nie są w modzie, że płyty z jazzem i bluesem źle się sprzedają? Tak przynajmniej twierdzą analitycy rynku fonograficznego. – To prawda. Płyty źle się sprzedają, mamy od lat problem z piractwem, zwłaszcza odkąd można ściągać nagrania przez Internet. Działka płytowa się kurczy, oczywiście można się wstrzelić, ale w jakiś muzyczny pop. Blues, jazz, teraz także rock zostają w tyle. Jednak są koncerty i wyjazdy zagraniczne. Ja daję rocznie około 20-25 koncertów (właśnie wróciłem z Kanady), poza tym także komponuję. Jakoś trzeba sobie radzić. W najgorszej sytuacji są początkujący muzycy. – Pan miał szczęście stawiać pierwsze kroki w czasach, kiedy wyławiano młode talenty i ułatwiano im start. Stał się pan sławny wkrótce po tym, jak dostał pan nagrodę na II Festiwalu Młodych Talentów w Szczecinie w 1963 r. – Byłem już wtedy zawodowym muzykiem. Myślę, że dałbym sobie radę i bez takiej imprezy nagłośnionej przez telewizję, bo byłem uparty. Natomiast obecnie jest znacznie większe parcie na szukanie młodych talentów, ciągle są jakieś konkursy. Jest ich nadmiar i wcale mi się to nie podoba. – Czy gdyby dzisiaj był pan młodym początkującym, byłoby panu łatwiej się przebić? – Nie, wcale tak nie myślę. Ale trzeba wierzyć w siebie, ja zawsze wierzyłem. W końcu zaczynałem jako amator, tak jak wszyscy dokoła. I w pewnym momencie wiedziałem, że zostanę muzykiem – nie, że zrobię karierę, ale że będę z tego żył. Tak się stało, nigdy nie zdradziłem tego zawodu, nic innego w życiu nie robiłem. – Powiedział pan: zaczynałem jako amator. Nie ma pan wykształcenia muzycznego? Jest pan samoukiem? – Nie mam. Trochę się uczyłem muzyki, ale w zasadzie jestem samoukiem. Jako mały chłopak chodziłem do szkoły muzycznej, jednak naukę gry na skrzypcach przerwałem po roku. – Nie szło panu czy skrzypce pana nudziły? – Szło! Za to mojego ojca nudziły skrzypce, bo sam pochodził z muzycznej rodziny, gdzie wszyscy grali na tym instrumencie, począwszy od moich pradziadków. Byłem, jak mi mówiono, wyjątkowo zdolny. Uczył mnie w szkole muzycznej profesor, który był uczniem mojego dziadka, więc jak bym mógł nie być zdolny! (śmiech). Ale jakoś straciłem zainteresowanie skrzypcami, a potem straciłem skrzypce, bo przyłożyłem nimi koledze, który strzelał do mnie z procy, i się rozleciały. Nie straciłem jednak zainteresowania muzyką. Gdy byłem starszy, poszedłem do szkoły na klarnet, potem grałem na kontrabasie. W końcu trafiłem na gitarę i zakochałem się w niej. Wtedy nie było jeszcze w szkole muzycznej klasy gitary. Kupiłem podręczniki gry i sam się uczyłem. – Dlaczego wolał pan gitarę od skrzypiec i klarnetu? – Gdy byłem chłopcem, to był bardzo modny instrument. Parkowy taki. Można było wszędzie chodzić z gitarą, a np. ze skrzypcami nie. I bardzo szybki, bo wystarczy nauczyć się paru akordów i można coś tam zagrać. Spotykaliśmy się na ławce w parku, śpiewaliśmy piosenki, a ja, z gitarą, byłem wtedy szalenie atrakcyjny. – Pana syn, Piotr, też został gitarzystą, zresztą gra razem z panem. To pan go namawiał na gitarę? – Bardzo chciałem, żeby syn grał, jak tylko się urodził. Zresztą był moim wymarzonym synem – jeszcze jak byłem gówniarzem, marzyłem, żeby mieć syna. I pierwsze zdjęcia, jakie mu zrobiłem, były z instrumentami: z klarnetem, z gitarą basową itd. Później dostawał w prezencie zabawki gitary, nawet mu z zagranicy przywiozłem fantastyczną perkusję, ale nie zdradzał
Tagi:
Ewa Likowska









