Dan Brown koduje świat…

Dan Brown koduje świat…

Film na podstawie Kodu Leonarda da Vinci ma przyciągnąć miliard widzów Korespondencja z Nowego Jorku Moje ulubione nowojorskie kino przyciąga reklamą przedsprzedaży biletów na „Kod da Vinci”, który trafi do niego 19 maja br. – Daj mi, Sharon, dwa na sobotę, 20 wieczorem – mówię do znajomej bileterki. Śmieje się. Weekendy wyprzedane do 4 czerwca. – Nawet „Titanic” tak się nie sprzedawał – słyszę. W całych Stanach na tydzień przed premierą rozeszło się już więcej biletów, niż Polska liczy mieszkańców. Tytuły gazetowe zapowiadają podbój nie tylko Ameryki, ale i świata. Film ma obejrzeć 1 mld ludzi na całym świecie… Veni, vidi, da Vinci… Dan Brown nazywany jest powszechnie Cezarem. Kiedy mówię koledze dziennikarzowi, że nawet Cezarowi może się przydarzyć Brutus, słyszę ripostę: –Don’t be a Polish catholic extremist! – i rechot. Co ciekawe, autor tych słów jest porządnym irlandzkim katolikiem. Wierzy jednak autorowi „Kodu”, nie zaś watykańskiemu kardynałowi z Nigerii, Francisowi Arinzemu, prefektowi Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, który ostrzega wszystkich katolików o herezji nadciągającego z Hollywood filmu, dodatkowo nazywając go „marksistowską fałszywką”. Nie z moim kolegą jednak takie numery. Nic jego wiary nie zmąci. – MM is cool… – dorzuca na odchodne wyznanie „sakralizmu kobiecego”, bo „MM” to Maria Magdalena. Postmoderna i New Age wirują w powietrzu. Kod matki Role model to amerykańskie określenie kogoś, kto jest wzorem wszelkich ról życiowych. W podziękowaniach do książki „Kod Leonarda da Vinci” Dan Brown definiuje taką postać. Uznaje, że skoro powieść obficie posiłkuje się koncepcją sakralności kobiecej – której boskość bierze się od Marii Magdaleny: żony Jezusa Chrystusa, matki jego dzieci i przewodniczki Kościoła w jednym (sic!) – to „zgrzeszyłby zaniedbaniem”, gdyby na pierwszym miejscu nie wymienił swojej matki, Connie Brown, opiekunki, pisarki, muzyka i role model. Wielu z tych, którzy znali Dana Browna z dzieciństwa spędzonego w miasteczku Exeter (New Hampshire), wspomina jego fascynację matką, kompozytorką i wykonawczynią sakralnej muzyki organowej. Jej wykonań w kościele syn słuchał od małego z niezwykłą fascynacją. Była osobą wprowadzającą ład nie tylko w poznawaniu przez Dana świata zewnętrznego, ale też w jego edukacji muzycznej i formacji duchowej. O ćwiczenie umysłu dbał ojciec Richard, profesor matematyki w lokalnej szkole średniej. Matka była postacią absolutnie pierwszoplanową. Psycholog bez trudu może sformułować hipotezę, że korzenie wprowadzenia kobiety na boski piedestał tkwią w dzieciństwie Browna, a boskim desygnatem była matka. Constance (Connie) Brown uważała, że syn odziedziczył po niej muzyczny talent i powinien edukować się w tym kierunku. Po skończeniu Amherst College Dan udał się więc do National Academy of Songwriters w Los Angeles, by zgodnie z nazwą uczyć się tworzenia piosenek. Tam poznał 12 lat starszą Blythe Newlon, dyrektorkę szkoły ds. rozwoju artystycznego. Zajmowała się organizowaniem karier studentom i absolwentom poprzez promowanie ich i kontaktowanie z potencjalnymi pracodawcami. Dan był jej ulubionym podopiecznym, otoczyła go matczyną opieką. W 1993 r. Brown wrócił do domu. Pani dyrektor podążyła za nim… Kod żony Podczas wakacji na Tahiti w 1994 r. zdarzył się epizod, który nadał nową dynamikę poszukiwaniom pomysłu na życie 30-latka. Na plaży znalazł kieszonkowe wydanie sensacyjnej powieści Sidneya Sheldona „Doomsday Conspiracy” („Konspiracja sądnego dnia”). Przeczytał pierwszą stronę, drugą i nie oderwał się, nim nie skończył. Był zafascynowany. – Napiszę coś takiego, a nawet lepszego! – zawołał. Jak powiedział, tak zrobił. W 1998 r. ukazała się „Cyfrowa twierdza”, powieść o kulisach funkcjonowania tajnych służb i cienkiej linii dzielącej prawo obywateli do prywatności od wymogów narodowego bezpieczeństwa. Osią akcji jest rywalizacja w łamaniu kodów. Książka znalazła się na listach bestsellerów. Promocję „Twierdzy” skutecznie poprowadziła Blythe, od 1997 r. już żona Dana. Nie brakuje opinii, że miała ona znakomity wpływ na proces czyniący Browna pisarzem. Kolejna książka „Zwodniczy punkt” koncentrowała się na podobnych problemach bezpieczeństwa narodowego i moralności w polityce, umacniając pozycję Browna na rynku. Trzeci thriller miał już charakter naukowo-religijny i powołał do życia postać

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 20/2006, 2006

Kategorie: Kultura