W Heimacie czekają złodzieje

W Heimacie czekają złodzieje

Olsztyńska policja walczyze złodziejami samochodowymi wyposażona w jeden telefon

Maria, rodowita Niemka, przyjeżdżała do Polski od początku lat 80. Głównie dlatego że pobyt tu był tani. Wybrała gospodarstwo agroturystyczne, w którym gospodarze mówią po niemiecku – u państwa Pieczkowskich pod Olsztynem. Zachwyciła się ciszą, lasami i przestrzenią. Co roku jadła słynną polską kiełbasę i węgorza.
Jej pierwsze wczasy przypadły na okres stanu wojennego. Dzieci gospodarzy były wtedy małe. Maria przywoziła dla nich słodycze, jedzenie, ubrania. Zżyli się prawie jak rodzina. Zaczęła mówić po polsku.
– Przyjadę do „moich dzieci” na wesele – zapowiadała wiele razy.
Dzięki niej pierwsze wesele młodych Pieczkowskich było wystawne. Maria przywiozła ze sobą chyba setkę świec, zapaliła je o północy i zaśpiewała angielską pieśń weselną. Wszyscy oczekiwali jej też na drugim weselu, w Szczecinie. Niemka nie zawiodła. Na parking w centrum miasta zajechała wyładowanym po brzegi busem. Po chwili samochodu już nie było. Prawdopodobnie obserwowano ją od granicy.
– Na komendzie policji postraszyli naszego gościa, że ją zamkną, bo opowiada niestworzone rzeczy – Bruno Pieczkowski do dziś nie może ukryć oburzenia. – Nikt nie mówił po niemiecku, więc wzięła tłumacza. Zapłaciła mu 80 marek. Chciała, żeby policja ścigała złodziei, ale i tak nie wiadomo, co tłumacz powiedział mundurowym.
– Mam dosyć Polski – powiedziała Maria po tym przesłuchaniu i wyjechała, najszybciej jak mogła. Samochodu nie odzyskała. Od tej pory nie pojawiła się w Polsce ani razu.

Robaczywe jabłko
W trochę lepszej sytuacji było dwoje starszych ludzi, którzy też przyjechali do Pieczkowskich. Pochodzą z okolic Olsztyna, tutaj się urodzili i wychowali. Wyjechali do Niemiec w 1946 r.
Na starość ciągnie do rodzinnych stron. Wzruszeni szukali śladów gospodarstw, w których kiedyś mieszkali. Okazało się, że zostały po nich tylko puste siedliska. Jedynym znakiem, że kiedyś tu mieszkali ludzie, były drzewa owocowe, krzaki bzu, kilka cegieł. Zabrali robaczywe jabłko z drzewa przy rodzinnym domu i kwiatek, który posadziła babcia. Odwiedzili jeszcze groby bliskich i zamierzali wyjechać.
Dzień przed wyjazdem ich samochód zniknął.
– Wezwaliśmy policję i usłyszeliśmy, że byliśmy w zmowie ze złodziejami – opowiada Pieczkowski. – Potem powiedziano nam, że wiedzą, kto to zrobił, ale jeszcze zbierają dowody.
Goście byli bardzo zmartwieni. Spieszyli się do domu. Zaraz potem zamierzali pojechać do Hiszpanii, mieli już wykupione bilety na samolot. Bali się wracać pociągiem, nie znali polskiego. Syn gospodarzy, na stałe pracujący w Niemczech, pożyczył im swój samochód.
Skradziony wóz znalazł się po dwóch tygodniach na parkingu w Olsztynie. Był lekko rozbity. Złodzieje zdążyli zmienić tablice rejestracyjne, ale woleli go porzucić.
– Nasi goście powiedzieli, że już nigdy tu nie przyjadą.

Chce odpocząć
Pojezierze Mazurskie upodobali sobie młodzi Holendrzy. Tutejszy pagórkowaty krajobraz stanowi dla nich miłą odmianę po holenderskich płaskich depresjach.
Jeden z Holendrów przyjechał na ryby do Ługwałdu, do gospodarstwa Marii Dudko. Jego samochód terenowy po kilku dniach zwabił złodziei. Wyłamali bramę pensjonatu, siłą otworzyli jeepa. Coś ich prawdopodobnie spłoszyło i nie zabrali auta.
– Niech pan uważa, ktoś prawdopodobnie namierzył ten samochód. Teraz trzeba go pilnować, bo może zniknąć w każdej chwili – ostrzegł gościa policjant.
Holender po krótkim namyśle spakował się i wyjechał. Chciał odpoczywać, nie miał zamiaru ciągle pilnować samochodu.
– Gościłam ostatnio 80-letnich staruszków – opowiada Maria Dudko. – Odwiedzali rodzinną ziemię. Przyjechali do Polski pociągiem, bo obawiali się straty samochodu. Sama ich wszędzie woziłam. Miałam nadzieję, że będę jeszcze ich gościć, ale niedługo po wyjeździe dostałam list.
Starsi państwo opisywali swoją powrotną podróż do Niemiec. W pociągu zasnęli, prawdopodobnie z czyjąś pomocą. Obudzili się przed granicą, bez pieniędzy i paszportów. Celnicy wysadzili ich z pociągu. Goście z Niemiec przesiedzieli dobę na stacji, czekając na potwierdzenie swojej tożsamości przez ambasadę. – Jesteśmy starzy, do Polski więcej nie przyjedziemy – napisali mi w liście.

Samochód zostaw w domu
Niemcy wiedzą, że przyjeżdżając do Polski, trzeba uważać. Ostrzegała ich o tym Renate Marsch w niemieckiej prasie. Zapewniała, że w zadbanych pensjonatach, z równo przystrzyżoną trawą i pelargoniami na balkonach Niemcy mogą czuć się naprawdę swojsko. Ale równocześnie, tłumaczyła, w podróż do Polski należy zabrać gorszy wóz.
– Doszło do tego, że nasi zagraniczni goście w obawie o samochody wynajmują w kilka osób busa lub przyjeżdżają autokarem – przyznaje Maria Dudko.
Olsztyńska policja twierdzi, że robi, co może. Ostatnio rozpracowano kilka gangów kradnących samochody, także międzynarodowych. Ale w środku lipca z powodu oszczędności w Komendzie Miejskiej zabrano policjantom telefony. Kilkunastu policjantów korzysta tylko z jednego aparatu. Czy tak wyposażona policja może być przeciwnikiem dla coraz lepiej wyposażonych przestępców?


Na Warmię i Mazury w zeszłym roku przyjechało 850 tys. cudzoziemców. Są wśród nich Mazurzy, którzy po wojnie wyjechali do Niemiec, ich dzieci i wnuki. Są też młodzi Niemcy i Holendrzy, przyjeżdżający na spływy kajakowe po dzikich rzekach i wypady rowerowe.  W ślad za turystami podążyli złodzieje samochodów.

Wydanie: 2001, 36/2001

Kategorie: Kraj
Tagi: Barbara Duda

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy