Mieszkańcy Katowic uważają, że przychodnię doprowadzono do upadku, by ją sprzedać Sześć tysięcy mieszkańców osiedla Tysiąclecia podpisało się pod petycją o zaniechanie sprzedaży przychodni. Niestety, radni i prezydent miasta nie reagują na nasz głos, unikają rozmów. Zadajemy sobie pytanie, co nimi kieruje – brak rozsądku i niewiedza gospodarcza czy może korupcja albo lewe interesy? Na wszystko mam dokumenty – mówi Cecylia Kępka, reprezentująca Stowarzyszenie Obrony Publicznej Przychodni nr 5 w Katowicach i przewodnicząca Międzyzakładowego Związku Zawodowego Pracowników Ochrony Zdrowia w Publicznych i Niepublicznych Zakładach Opieki Zdrowotnej w Katowicach. Placówka o wdzięcznej nazwie Moja Przychodnia przy ul. Zawiszy Czarnego w Katowicach jest duża, w większości wyremontowana, ma mnóstwo korytarzy, które zapełniają pacjenci. 12 tys. mieszkańców osiedla, liczącego w sumie 36 tys. osób, złożyło deklarację o chęci leczenia się w tej właśnie publicznej przychodni. Teraz obawiają się, że jakość świadczonych usług spadnie, a nowy prywatny właściciel ograniczy dostęp do usług bezpłatnych i zamknie niektóre, nieekonomiczne dla niego poradnie. A jest ich aż 36, do tego protezownia, szkoła rodzenia i poradnia zdrowia psychicznego, zajmująca się m.in. orzecznictwem sądowym. – Sprzedaż przychodni nie jest decyzją nagłą, ale w naszej ocenie to kilkuletnie, planowe doprowadzenie jej do upadku, który tłumaczy konieczność jej sprzedaży – uważa pani Cecylia. Wszystko zaczęło się w 2000 r. Samodzielny Publiczny Zakład Lecznictwa Ambulatoryjnego miał wówczas 21 placówek. Miasto postanowiło rozpocząć proces prywatyzacji. Kolejno przekształcano placówki, w różny sposób – na spółki pracownicze, prywatne lub zupełnie je likwidowano. W ten sposób pozbyto się 19 przychodni. Rentowna przychodnia Moja Przychodnia na osiedlu Tysiąclecia ostała się jako zakład budżetowy. Pierwszym krokiem do jej upadku było złe skonstruowanie umów pracowniczych, w wyniku czego nie wypłacono pracownikom 13. pensji. Ponieważ dotyczyło to 1,2 tys. osób i 2 mln zł, które sąd nakazał wypłacić, powstał olbrzymi dług. Jednak gmina nie zainteresowała się tym błędem i pozwoliła na dalsze marnotrawienie majątku. Pracownicy i związkowcy postanowili interweniować i w efekcie miasto zleciło Głównemu Instytutowi Górnictwa opracowanie analizy sytuacji, za które zapłacono ponoć ok. 200 tys. zł. – To bardzo ciekawy dokument – demonstruje go pani Cecylia – ale chyba tylko ja i kilku związkowców go przeczytało, bo gdy pytałam prezydenta Piotra Uszoka, czy zna to opracowanie, okazało się, że w ogóle nie wie o jego istnieniu. W dokumencie wskazano wiele nieprawidłowości, pokazano też, jak można zwiększyć rentowność przychodni. W końcowych wnioskach wyraźnie napisano: „Strata została wygenerowana przez koszty zarządu”. Trzeba dodać, że połowa pracowników przychodni to była administracja. W końcu prezydent mianował nowego dyrektora, nie organizując konkursu. Stanisław Wawrzyniak, mikrobiolog z zawodu, mimo że wiedział o istniejącej ekspertyzie, wykonał swoją. Postanowił ograniczyć koszty, np. wynajmując do sprzątania firmę, zamiast zatrudniać swoje sprzątaczki. – Po czasie pomysł okazał się kolejnym gwoździem do trumny. Ponieważ nie płacono w terminie firmie sprzątającej, która notabene korzystała z naszej wody i energii – a tego nikt nie wliczał do kosztów – firma wypowiedziała umowę i zwolniła sprzątaczki, a w zasadzie przychodnia je odziedziczyła i decyzją sądu z naszego budżetu trzeba było im wypłacić półroczne pensje i odprawy, łącznie 400 tys. zł – mówi Cecylia Kępka. Kolejnym pomysłem, który pochłonął 1 mln zł, było stworzenie kliniki jednego dnia. Podobne istniały już w Katowicach, a ta nowo powstała przez półtora roku nie dostała kontraktu z NFZ i nie przyjmowała pacjentów. Zlikwidowano też pralnie i laboratorium, co w efekcie nie przyniosło żadnych oszczędności, tylko chaos organizacyjny. Jedynym dobrym pomysłem było skomputeryzowanie bazy danych. Dzięki temu polepszono kontrolę i przepływ informacji z NFZ. Mieszkańcy bronią się Wszystkie błędne działania doprowadziły do 28-milionowego zadłużenia. Wówczas miasto postanowiło przygotować procedurę sprzedaży. Od tego momentu zaczęła się społeczna batalia obrony przychodni, która w czerwcu ub.r. zaowocowała zarejestrowaniem Stowarzyszenia Obrony Publicznej Przychodni nr 5 w Katowicach. Liczy ono 68 osób, a społecznymi przedstawicielami są: Cecylia Kępka, Jakub Maciaszek, pacjent Mojej Przychodni, i Małgorzata Kozłowska, kierownik rehabilitacji. Jakub Maciaszek od 34 lat korzysta