Himalaje wiolinistyki – rozmowa z Piotrem Pławnerem

Himalaje wiolinistyki – rozmowa z Piotrem Pławnerem

Mam w repertuarze już 50 koncertów skrzypcowych, ale myślę też o innych gatunkach muzycznych, może pojawi się jazz – Dziś jest pan u szczytu swoich możliwości artystycznych, koncertuje na całym świecie, nagrywa płyty, które są nagradzane, zaznaje różnych oznak podziwu dla odniesionego sukcesu. Ale zaczynał pan naukę jako sześciolatek. Czy tak musiało być? Czy nauka w późniejszym wieku nie gwarantowałaby pełnego sukcesu? – Myślę, że to coś nienaturalnego rozpoczynać naukę gry na jakimkolwiek instrumencie tak wcześnie. Jeśli już się taką decyzję podejmuje, to powinno się mieć pewność, że to się w przyszłości w jakiś sposób zwróci, że dziecko wyrośnie na prawdziwego wspaniałego artystę i że jego życie będzie prostsze i ciekawsze. Tylko wtedy „zagnanie” sześciolatka do pracy ma sens. Jeżeli jednak takiej pewności nie ma, a w większości przypadków nie ma, to według kryteriów natury taka decyzja wydaje się przedwczesna. Ponadto w czasach dla kultury niełatwych może to być decyzja ryzykowna. – Ma pan pretensje do rodziców? – Absolutnie nie. Wręcz przeciwnie, jestem im wdzięczny, moje życie jest idealne. Nie mogę mieć pretensji, bo wszystko poszło zgodnie z planem, ale mówię to już jako człowiek dojrzały, który ma świadomość, że poświęcił część swojego dzieciństwa grze na instrumencie. Wołanie o normalność – Więc o co chodzi? – W moim przypadku rozpoczęcie gry na skrzypcach było uwarunkowane genetycznie, bo rodzice też są muzykami. Zresztą kiedyś muzykę trochę inaczej się traktowało, jako coś wyjątkowo wspaniałego, a i zawód muzyka dawał większe możliwości niż teraz. Po prostu rodzice kupili skrzypce i tak się zaczęło. Już nie pamiętam, czy bardzo się broniłem i protestowałem, czy rozpoczynałem naukę z chęcią, czy bez większej ochoty, ale to zostało już z góry postanowione. Decyzję podjęto za mnie i gra na skrzypcach była niejako czymś dziwnym, bo w tym wieku robi się inne rzeczy. – Dziecko chce się bawić? – Właśnie. Mam ochotę wyjść na dwór i pograć z kolegami w piłkę. Koledzy na mnie czekają, a ja ćwiczę np. koncert Maksa Brucha. Więc z podwórka lecą różne komentarze. O grających dziewczynkach mówiono „tekla”. O chłopcach mniej ciekawie, z podtekstami i złośliwościami. Takie dziecko czuje, że nie jest w pełni normalne i akceptowane i muzyka też jakaś dziwna, tak bardzo różna od dyskotekowej. – Czy to źle, że muzyka inna, lepsza? Przecież kontakt z nią rozwija, kształtuje gust i charakter. – Na etapie dzieciństwa te sprawy nie istnieją. Takich wniosków się nie wyciąga, to się pojmuje dopiero później. Na szczęście jako małe dziecko nie ćwiczyłem bardzo dużo. Mniej więcej godzinę dziennie, ale rodzice pilnowali, by to było systematycznie, każdego dnia. Tylko w wakacje robiono trzy-cztery tygodnie przerwy. Dziś łatwo powiedzieć, że to była dobra decyzja, bo osiągnąłem to, co osiągnąłem, bo taka była w moim domu tradycja rodzinna. Ale przecież tą drogą podąża wiele dzieci, które nie dają sobie rady i w końcu doznają zawodu. – Co radzi pan współczesnym rodzicom? – Wielu ludzi decyduje się na posłanie dziecka do szkoły muzycznej, zakładając, że to będzie w przyszłości jego zawód. Czasy, w których uzyskanie wykształcenia muzycznego gwarantowało sukces artystyczny, jednak się już skończyły. Jeszcze w latach 60. i 70. wystarczyło, że człowiek się nauczył bardzo dobrze grać, by uzyskać wysoką pozycję. Jeśli nie zostawał solistą, to był muzykiem orkiestrowym, a gdy miał więcej szczęścia, to zdawał egzamin do orkiestry zagranicznej. Dziś to wszystko też jest możliwe, tylko sto razy trudniejsze. Dramatem jest uzyskanie w wieku np. 25 lat dyplomu muzyka i stwierdzenie, że konieczne jest przekwalifikowanie się, zdobycie innego zawodu. Kilkanaście lat ciężkiej pracy idzie na marne. Takie niepokojące zjawisko obserwuję coraz częściej. Absolutnie błędne z założenia jest nastawienie się rodzica bądź pedagoga, że dziecko zostanie wybitnym solistą i zrobi oszałamiającą karierę. W ten sposób narażamy je na ekstremalny wysiłek. – Na jakimś etapie edukacji trzeba umieć powiedzieć „stop”. – W praktyce okazuje się to bardzo trudne. W przypadku miernych osiągnięć większość rodziców i ich dzieci brnie dalej. – Co trzeba zmienić w systemie edukacji muzycznej? – Lepiej się przyglądać młodzieży. W Europie funkcjonują dwa systemy. Im bardziej na wschód – Polska, Czechy, Słowacja, Białoruś, Ukraina,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2009, 23/2009

Kategorie: Kultura, Wywiady