Program dofinansowania zakupów książek powinien przetrwać ponad koalicjami i podziałami Czy inicjatywa ministra Waldemara Dąbrowskiego przetrwa? Tworzenie nowego rządu po wyborach może rodzić pokusę wprowadzania nowych rozwiązań i pomysłów w każdej dziedzinie funkcjonowania państwa. Nie ujmując nic dążeniu do postępu i doskonalenia struktur, warto jednak zachować te programy i systemy, które służyły społeczeństwu przez dłuższy czas. Szczególnie w dziedzinie dorobku kulturalnego, który tworzy się przez pokolenia, warto ochronić niektóre inicjatywy. Przykładem takiego programu, który przetrwał niejako ponad podziałami, jest stworzona w 2004 r. Narodowa Strategia Rozwoju Kultury na lata 2004-2013, a zwłaszcza przyjęty w jej ramach Program Operacyjny „Promocja Czytelnictwa”. Minister kultury w rządzie SLD, Waldemar Dąbrowski, w lutym 2005 r. wprowadził zasady finansowania programu i jego koordynacji przez odpowiedni zespół sterujący, a jego następca z PiS, Kazimierz Michał Ujazdowski, zachował w całości wtedy przyjęte ustalenia przez okres swojej skróconej kadencji. Oby to było wystarczającym wskazaniem dla kolejnego szefa resortu. Abyś więcej czytał Mówiąc w największym skrócie, „promocja czytelnictwa” oznaczała od 2005 r. ogromny zastrzyk finansowy na zakup nowości książkowych płynący z resortu do bibliotek w całym kraju. Kwoty kierowane do bibliotek każdego roku sięgały 30 mln zł. Celem programu nie było jednak tylko proste dofinansowanie i możliwość ułożenia nowych książek na bibliotecznych półkach, ale rzeczywiste pobudzenie czytelnictwa w kraju, a także zwiększenie aktywności samorządów lokalnych w kształtowaniu obrazu kulturalnego społeczności na danym terenie. Kryteria przydzielania dotacji zakładały wspieranie zwłaszcza tych środowisk, w których czytelnictwo osiągnęło wysoki wskaźnik i gdzie mieszka więcej ludzi o niskich dochodach niepozwalających na częste kupowanie książek lub całkowicie pozbawionych takiej możliwości. Ponieważ korzystanie z bibliotek publicznych jest w dalszym ciągu bezpłatne, zakupy wielu nowych, ciekawych, atrakcyjnie wydanych książek podnoszą poziom tych placówek i jakość świadczonych usług. Taki impuls kierujący zainteresowanie w stronę bibliotek wyrównuje dysproporcje kulturowe i utrwala tradycję częstszego odwiedzania tych instytucji. Osobnym efektem dofinansowywania zakupu przez państwo jest mobilizacja samorządów lokalnych do przeznaczania analogicznych kwot na ten cel ze swojego budżetu. W ten sposób uruchamia się mechanizm stałego napływu pieniędzy na nowe książki i przekonania, że jest to w wydatkach samorządu priorytet, cel wcale nie mniej istotny niż drogi czy wodociągi. Droga książka Ewenementem w programie „Promocja Czytelnictwa” jest przełamanie kryzysu organizacyjnego i finansowego w bibliotekach publicznych, który miał swoje dno w 2003 r., kiedy placówki te zakupiły średnio pięć książek na 100 mieszkańców. W porównaniu z rokiem 1988, ostatnim z półwiecza PRL, kiedy kupowano dla bibliotek średnio 18,6 książek na 100 mieszkańców, był to już alarm zapowiadający rychłą śmierć uspołecznionego czytelnictwa w III Rzeczypospolitej. Wdrożenie programu sprawiło, że wskaźnik zakupów zaczął rosnąć, bo w 2006 r. przekroczył dziewięć książek na 100 mieszkańców, ale choć zanotowano wzrost o 80%, jest to wciąż tylko połowa wskaźnika z 1988 r., nie mówiąc już o bogatych krajach europejskich, gdzie średnia biblioteka kupuje dla swych czytelników 25-30 książek na 100 mieszkańców w roku. Wskaźnik liczby kupowanych książek teraz i w przeszłości oddaje również przemiany, jakie wprowadziła gospodarka rynkowa. W PRL książki były dużo tańsze, można było kupić więcej za tę samą kwotę, ale ich jakość, merytoryczna i edytorska, była też znacznie niższa. Dzisiaj przy zbiorowych zakupach można uzyskać pewne upusty cen w hurtowniach, ale i tak średnia cena jednej książki oscyluje wokół 20 zł. Dlatego wyłożone przez państwo na ten cel miliony złotych były absolutną koniecznością i nie można ich traktować jako rozrzutność. Napływ nowych książek do małych bibliotek wiejskich i tych w niewielkich miejscowościach spowodował gdzieniegdzie pewne problemy – półki zaczęły puchnąć, co z jednej strony było sygnałem, że trzeba zainwestować w kubaturę, z drugiej, że przydałoby się przeprowadzić selekcję wśród starszych woluminów, albo kompletnie zaczytanych i rozpadających się, albo przestarzałych merytorycznie. Wyraźnie widać jedno – nawet w najmniejszych, najbardziej peryferyjnych bibliotekach pojawia się dziś coraz więcej ślicznie wydanych nowiutkich tomów znakomitych autorów, są albumy, poradniki, encyklopedie, beletrystyka, klasyka, historia, sensacja itd., itp.
Tagi:
Bronisław Tumiłowicz









