Hybrydy reaktywacja

Hybrydy reaktywacja

Czy przy Mokotowskiej 48 znów będzie można posłuchać jazzu, pośmiać się z kabaretem i wypić lampkę czerwonej gellali? Hybryda to mieszaniec powstały z połączenia dwóch odmian bądź gatunków. Również warszawski klub Hybrydy powstał ze skrzyżowania dziesiątków talentów, które przeszły do legendy polskiego życia kulturalnego. Z teatrem występował Miron Białoszewski, o spektaklach pisał Stanisław Grochowiak, o koncertach – Leopold Tyrmand, grali jazzmani: Jerzy „Duduś” Matuszkiewicz, Krzysztof Komeda i Zbigniew Namysłowski. Wiersze czytał Edward Stachura, pierwsze piosenki układali studenci Jonasz Kofta z ASP i Wojciech Młynarski z polonistyki UW, a w DKF-ie spotykali się Krzysztof Zanussi, Roman Polański i Zbigniew Cybulski. Zza uchylonych okien płynął jazz, na chodniku przed wejściem ustawiały się rzędy trabantów i krążowników szos. Nawet zastawa 750, ówczesny samochód marzeń. Z trzech pierwszych warszawskich skuterów dwa parkowały co weekend pod Hybrydami. Dostać się do klubu przy Mokotowskiej 48 to było wyróżnienie towarzyskie. Tak było do 1973 r., kiedy ostatecznie klub zamknięto. Od tego czasu Mokotowska przysnęła. Czy po kilkudziesięciu latach uda się odtworzyć tamten klimat? Studenci z ZSP mają już plan – Hybrydy reaktywacja. Buntownicy i kolorowe ptaki W pałacyku, który kiedyś należał do Józefa Kraszewskiego, na przełomie lat 50. i 60. schronienie znaleźli piękni dwudziestoletni – buntownicy i kolorowe ptaki. Leopold Tyrmand, pierwszy warszawski bitnik, królował w klubie niczym ojciec chrzestny. Animował życie towarzyskie, ale przede wszystkim zajmował się jazzem. Za ladą barman Irek serwował grzane wino z ziołami. Byli jeszcze nieprzekupny pan Stefan, który rządził ochroną, księgowa Zosia i „Pekin” – student Politechniki, perkusista. „Pekin” dlatego, że miał skośne oczy. Na parterze w tygodniu odbywały się potańcówki. Pod sufitem napis „Dobry wieczór”, na ścianie – jakaś abstrakcja. Tam bawiło się najbardziej rozrywkowe towarzystwo. Między innymi „Henio Meloman”, król rock and rolla. Jak nikt potrafił zakręcić dziewczyną nad głową. Na piętrze była kawiarnia i zejście do ogródka. W nim zawsze urzędowała grupa piwoszy. Zamawiali sto butelek piwa i zakładali się, kto więcej wytrzyma. Leopold Tyrmand lubił stawać na tarasie i mówić: „To wszystko moja młodzież”. Ale w środku piło się tylko wino, słynną czerwoną gellalę i gamzę. – Naprzeciwko był bar Przechodni i jak ktoś chciał strzelić sobie setkę, to szedł na drugą stronę ulicy – mówi Bronisław Modrzejewski, pierwszy scenograf Hybryd. Najtańszą obowiązkową zakąską była zaś rybia głowa. Kto wpadł na pomysł stworzenia klubu studenckiego, dziś nie wiadomo. Władze nie były skore iść na rękę postrzeleńcom, którzy wymyślili coś nowego, co na dodatek zapowiadało kłopoty. W końcu uległy i przydzieliły zabytkowy budynek przy Mokotowskiej 48. – W 1955 r. skończyłem studia. Rada Okręgowa ZSP zaproponowała mi stworzenie klubu dla studentów. Zobowiązałem się w ciągu roku doprowadzić ten pałacyk do stanu używalności – wspomina Józef Waczków, który razem z Andrzejem Pniewskim podjął się zorganizowania klubu. Władza postawiła jeden warunek. W nazwie klubu trzeba było uwzględnić mieszkającego i tworzącego tu niegdyś Kraszewskiego. – Nie chcieliśmy „Starej Baśni” czy „Chaty za wsią”, tylko czegoś nowoczesnego. Przeszukaliśmy dziesiątki utworów Kraszewskiego. W końcu ktoś dogrzebał się do opowiadania z hybrydami w tytule. I stanęło na Hybrydach – opowiada z nostalgią Waczków. Bronisław Modrzejewski wspomina, że jego przygoda z Hybrydami zaczęła się jesienią 1956 r. To wtedy został oficjalnym scenografem klubu. – Na początek zająłem się budową sceny. Jak na owe czasy wyszła awangardowo. Pochyła. Wszystkie krzesła musiały mieć tylne nogi przycięte o 8 cm, żeby na scenie dało się prosto siedzieć. Dlatego potem w całych Hybrydach brakowało normalnych krzeseł – wspomina. – Gdy Hybryd nie było stać na obrazy, malowałem bezpośrednio na ścianach. Ramy też były namalowane. Winko dla cenzora Na początku najważniejszy był jazz, grany w ramach Hot-Clubu Hybrydy przez Krzysztofa Komedę, Urszulę Dudziak i Michała Urbaniaka. Zbigniew Namysłowski i Jerzy „Duduś” Matuszkiewicz zadowolili się statusem gwiazd na skalę krajową. Z czasem ich koncerty przekształciły się

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 17/2004, 2004

Kategorie: Kultura