Jestem z Jurka bardzo dumna. Że był porządnym człowiekiem, że tyle zrobił, że był tak zaangażowany… Mija pięć lat od katastrofy w Smoleńsku. Szybko minęło? – Nie czuję, że to pięć lat. Czuję, jakby to było rok temu. Tak szybko to minęło… Takie mamy tempo życia. Sama pani je wybrała. Angażując się w politykę. – Nie żałuję tego. Już nie chcę powtarzać, jak to było, że mocno namawiali mnie do tego koledzy, aż w końcu się zdecydowałam… Ale to nie był skok w ciemno. Wcześniej przez rok byłam radną warszawską, a żyłkę osoby zainteresowanej sprawami publicznymi miałam zawsze. Wyniesioną z harcerstwa, z ruchu studenckiego… To wtedy poznała pani męża? – Moja przyjaciółka Jola pracowała we Wrocławiu w ZSMP. I kiedyś ją odwiedziłam. Właśnie u niej, w jej pokoju, poznałam Jurka. Ale od momentu, kiedy się poznaliśmy, minęło kilka lat, zanim staliśmy się parą. Czy nie jest tak, że wchodząc w politykę, idzie pani śladami swojego męża? Na nowo go odkrywa? – I tak, i nie. To było wyraźne na początku, w pierwszych dwóch latach.Teraz dzieje się to coraz rzadziej. Ludzie, tu w Sejmie, w okręgu, kojarzą mnie z moją pracą. Wcześniej kojarzyli z mężem? – O tak! Zaczepiali mnie nawet tacy, po których nigdy bym się tego nie spodziewała. Co tu dużo mówić, nawet posłowie PiS go komplementowali, mówili, jakim był przyzwoitym człowiekiem. Choćby wtedy, kiedy prowadził obrady, że zawsze dał się wszystkim wypowiedzieć. Wiele miłych i ciepłych słów słyszałam. Było to wtedy dla mnie ważne. To nie był łatwy czas. Wie pan, jak funkcjonowało odium wdowy smoleńskiej… Nie jestem wdową smoleńską Nie podoba się pani określenie wdowa smoleńska? – Nie. Bo jest negatywne, deprecjonujące. Ale mam do tego dystans, szczególnie dzisiaj. Dwa razy byłam nominowana w rankingach dziennikarzy pracujących w Sejmie do dziesiątki najlepszych posłów. Więc jeśli nawet zostałam wybrana jako wdowa smoleńska, dzisiaj już nią nie jestem. Pracuję na własny rachunek. Idę swoją drogą. Choć mam związki z obroną narodową. Jakie? – Jestem matką chrzestną mojego ukochanego okrętu podwodnego „Sęp”, matkuję również sztandarowi Oficerskiej Szkoły Wojsk Lądowych we Wrocławiu. Angażuję się w prace Parlamentarnego Zespołu ds. Wojska Polskiego oraz w fundację imienia mojego męża. Przewodniczącym Rady Fundacji jest Aleksander Kwaśniewski. Prowadzimy ciekawą działalność, np. fundujemy stypendia dla autorów najlepszych prac magisterskich z dziedziny obronności i bezpieczeństwa państwa. To są moje związki z wojskiem. Natomiast na co dzień zajmuję się szeroko rozumianym wymiarem sprawiedliwości, pracuję w Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka i Komisji Kodyfikacyjnej. W podkomisjach piszemy prawo. To ciężka praca. Mało efektowna, tu nie ma posłów, którzy brylują w mediach, pouczają, wypowiadają się na wszystkie możliwe tematy. No i jestem wiceprzewodniczącą Parlamentarnej Grupy Kobiet. Feminizuje pani? – To nie jest takie proste. Bo tak jak mężczyźni nie są jednolici, tak nie są jednolite kobiety. My też się różnimy, mamy różne interesy, potrzeby, oceny. Nie jestem wojującą feministką, nigdy tak o sobie nie myślałam. Może to wynika z faktu, że zawsze byłam silną osobą i właściwie rządziłam od najmłodszych lat? Mężczyzn raczej sobie podporządkowywałam. Wyniosłam to z domu, mój tata nie miał problemów z prasowaniem, gotowaniem, a był dyrektorem przedsiębiorstwa. Silni mężczyźni, silne kobiety – to było dla mnie naturalne, normalne. Dlatego pani się przebiła… – Tak. Ale dostrzegam szklany sufit. W Sejmie, w życiu politycznym. O! Zaraz wszyscy będą mówić o pani premier Kopacz, ja to pomijam, spójrzmy szerzej na gremia decyzyjne, polityczne, biznesowe. Ich członkami są mężczyźni, a to jest inny sposób życia, inny sposób funkcjonowania. Mężczyźni boją się większego udziału kobiet w polityce. Słyszę przecież od niektórych posłów – o rany, co to będzie, jak wejdzie suwak! Skąd mamy wziąć te kobiety, żeby zechciały przyjść, kandydować? Bez przerwy to słyszę. Z różnych środowisk. Więc odpowiadam – dajcie najpierw szansę, a potem samo się ureguluje. A jak się pani pracuje w okręgu? – I łatwo, i trudno. Łatwo – bo jest sporo dobrych samorządowców, przyjaciół Jurka, nie jestem anonimowa. Trudno – dlatego że czas, kiedy rządził SLD, decydował o różnych sprawach, również na poziomie regionalnym, minął. Dziś jest inaczej niż 10-15 lat temu.
Tagi:
Robert Walenciak









