Idziemy ku samozagładzie

Idziemy ku samozagładzie

Współczesne czasy są dla mnie straszne. Wszyscy się modlą do złotego cielca Szymon Szurmiej (urodził się 18.06.1923 r., w Łucku), wojenna zawierucha wygnała go do Ałma-Aty, gdzie ukończył studia aktorskie; do Polski powrócił w 1951 r. Pracował w teatrach Opola i Wrocławia, od 1969 r. jest aktorem, reżyserem i dyrektorem Państwowego Teatru Żydowskiego w Warszawie (najdłużej urzędującym dyrektorem teatru w Polsce). Znany z wielu kreacji w klasycznym repertuarze jidysz (m.in. Menachem Mendł w „Tewje Mleczarzu”, Ziamke Gingold w „Spadkobiercach” Alojchema) i światowym (np. Mendel Krzyk w 'Zmierzchu” Babla, Chagall w 'Zaczarowanym świecie”). Działa w krajowych i międzynarodowych organizacjach żydowskich. Jest mężem aktorki Gołdy Tencer, ojcem reżyserów Leny i Jana Szurmiejów. – Panie Szymonie, spotykamy się w przeddzień pana 80. urodzin. Jak to jest, mieć tyle lat? Odczuwa pan brzemię wieku? – Przyznam szczerze, że nie pamiętam o tym. Przypominają mi od czasu do czasu albo ludzie, albo zdarzenia. W ferworze pracy, w ferworze pomysłów, marzeń, nie odczuwam w ogóle brzemienia wieku. Tak samo bym żył i działał, gdybym miał 40 czy 50 lat. Może tylko sił miałbym więcej. – Sprawia pan wrażenie człowieka, któremu sił nie brakuje. – Nie wiem, skąd mi się one biorą. Śpię niedużo, najwyżej pięć godzin na dobę – ostatnio już nie potrafię zasypiać bez pomocy jakiegoś środka. Za to bardzo intensywnie pracuję. Może to się wydaje dla medycyny nieistotne, ale potrzeba marzeń, obmyślanie różnych pomysłów i ich realizacji dodaje sił, człowiek czuje się młodo. Naprawdę! Powiem szczerze, podobają mi się młode dziewczyny. Nie młodsze, ale młode. Zawsze patrzę na piękne nogi, piękne ciało, nawet pożądliwie od czasu do czasu. I nieraz marzę o pięknych dziewczynach. Gdybym teraz nawet miał 40 lat, a nie miałbym tyle pomysłów, pracy, marzeń, to byłbym staruszkiem. – Wiele razy słyszałam od starszych ludzi, że z marzeń się wyrasta. – To nie mój przypadek. Mój syn, który ma teraz 17 lat, powiedział niedawno mojej żonie: „Ten nasz ojciec to jest jak małe dziecko”. Traktuję te słowa jako komplement. – O czym najbardziej pan marzy? – Wymyśliłem sobie – i będę to realizował – że zbuduję dziecięcą republikę, kierowaną przez same dzieci, na podstawie korczakowskiej nauki. Grałem Korczaka kilka razy, była to jedna z moich najlepszych ról. Poznałem wszystko o Korczaku, jego wartości są dla mnie najważniejszymi wartościami XXI w. Założyłem fundację Odrodzenie, która ma pomóc zbudować tę republikę dla dzieciaków. Przystąpiło do niej mnóstwo ludzi dobrej woli, zainteresowałem nią także europejski parlament. Niedawno dostałem 30 ha ziemi w Świnoujściu (po bazie rakietowej) i tam planuję stworzenie mojej Republiki Marzeń. Chciałbym, żeby zjechały się tam sieroty z całego świata, żeby wzrastały pod okiem wybitnych pedagogów i mogły realizować swoje marzenia. – Skąd u pana ta miłość do dzieci? Zawsze je pan kochał, czy to przyszło z wiekiem? – Zawsze przepadałem za dzieciakami. Sam mam czworo dzieci, troje wnuków, piątkę prawnuków, a moja prawnuczka jest starsza od mojego syna o dwa lata. I wszyscy są cały czas przy mnie. W Wigilię, jak przychodzą wszyscy, jest nas spora gromadka. – Obchodzicie Wigilię? – Tak, a dlaczegóż by nie? Obchodzimy też wszystkie żydowskie święta. Ja jestem taki kundelek. – Obchodzi pan święta ze względu na tradycję, czy jest pan wierzący? – Ateistą nie jestem. Nie chodzę do synagogi, nie chodzę też do kościoła, ale od czasu do czasu rozmawiam sobie z Bogiem. Może to jest rozmowa z absolutem? Nie wiem, jak to określić, ale w końcu to nie jest istotne. – Kiedy ostatnio dowiedział się pan czegoś ważnego o sobie? – Ja już chyba wszystko wiem o sobie. Człowiek dowiaduje się o sobie z każdym dniem, w działaniu, ale po tylu latach każdy zna już siebie jak zły szeląg. Życie mi biegnie szybciuteńko. Jestem pochłonięty wieloma różnymi sprawami, zajęty codziennością. Nie miałem czasu zastanawiać się nad sobą. – Czy kiedy był pan młody, tak pan sobie wyobrażał starość? – Wcale sobie nie wyobrażałem. Młodzi nie myślą o starości. Pani myśli? – Tak. Wydaje mi się, że dopiero na starość człowiek czuje się naprawdę wolny. Nic już nie musi, niczego nie udaje, na nic już

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 25/2003

Kategorie: Kultura
Tagi: Ewa Likowska