Kobiety pamiętały przyjazd do Auschwitz, tatuowanie numerów i tatuażystę, który powtarzał: przepraszam, przepraszam, przepraszam Heather Morris – autorka książki „Tatuażysta z Auschwitz” „Kto ratuje jedno życie, ratuje cały świat” – bohater pani książki bardzo często cytuje tę myśl pochodzącą z Talmudu. Sądzi pani, że warto ratować świat, w którym od zakończenia II wojny wciąż gdzieś wybuchają konflikty zbrojne, gdzie funkcjonują rozmaite obozy, a zysk koncernów zbrojeniowych jest o wiele ważniejszy niż ludzkie życie, gdzie obojętnie przyglądamy się tonięciu uchodźców na pontonach, niszczymy przyrodę itd.? Czyżbyśmy nie umieli ratować ani pojedynczego życia, ani świata? – Przyznam szczerze, że często, kiedy wstaję rano i oglądam wiadomości, to myślę, że nie warto. Nie ma sensu ratować takiego świata. Rzeczywiście, nie uczymy się na błędach, nie analizujemy historii. Co z nami jest? W pełni poddajemy się politykom, którzy nami rządzą. Pamiętam, jak Lale, ile razy z nim rozmawiałam, powtarzał: nigdy nie ufaj politykom, ufaj tylko osobom wokół siebie, bo one ci pomogą w potrzebie. Na świecie jest wielu ludzi czyniących dobro, wielu filantropów. Tyle że rzadko są to politycy. Od razu powiem, że w Australii, skąd pochodzę, nie jest dużo lepiej. Ale mam czwórkę wnucząt, więc chcę i muszę wierzyć, że jeśli ich życie nie będzie lepsze od mojego, niech przynajmniej będzie takie samo. Od polityki nie uciekniemy, to przecież ona kształtuje świat, który nas otacza. – Prawda, nie da się uciec od polityki – skończyłam nauki polityczne, więc temat nie jest mi obcy – uważam jednak, że powinniśmy wiedzieć, co się dzieje wokół, nie wolno nam przymykać oka na zło, ale przede wszystkim musimy działać na rzecz poprawy. Angażować się np. w prace organizacji charytatywnych. Sama działam w organizacji starającej się poprawić życie ludzi w Timorze Wschodnim – chodzi zwłaszcza o zorganizowanie tamtejszej służby zdrowia. I namawiam, dość skutecznie, swoje dzieci, żeby podejmowały podobne działania. Czy Lale Sokołow wywarł jakiś wpływ na pani życie? – Jak już mówiłam, byłam i jestem zaangażowana w różne akcje społeczne, charytatywne, spotkanie Lalego jeszcze bardziej uświadomiło mi ich wartość. Lale zawsze powtarzał: jeżeli budzisz się, to już znaczy, że jest dobry dzień. On miał przekonanie, że codziennie trzeba zrobić coś dobrego, nawet jeśli to mały akcent. Żeby było lepiej. Swego czasu miałam możliwość i wielki zaszczyt pracować w szpitalu, gdzie prawie codziennie mogłam poprawić czyjeś samopoczucie – a ludzie przeżywali tam traumatyczne sytuacje. Proszę przybliżyć postać Sokołowa. Z książki wiemy, że niedługo po przywiezieniu do Auschwitz-Birkenau zachorował na tyfus. Uratowali go współmieszkańcy baraku, a potem francuski więzień, tatuażysta, chcąc go ochronić, skoro już poświęcili się dla niego koledzy, załatwił mu funkcję swojego asystenta (Lale znał pięć języków i to zadziałało na jego korzyść). Niebawem Pepan zniknął i Lale stał się Tätowierer. – Żyjąc w Australii, Lale angażował się w życie lokalnej społeczności, był filantropem. A przy okazji był charyzmatycznym mężczyzną, który roztaczał wokół siebie pozytywną aurę. Ciekawe, na ile chęć czynienia dobra wynikała z jego charakteru – od pierwszych stron książki, od opisu podróży w bydlęcym wagonie, widzimy go jako spokojnego, pełnego dobroci optymistę – a na ile z poczucia niezawinionej winy: że zadawał więźniom ból, niejako w imieniu hitlerowskiej potęgi, że miał lepiej niż inni. – Lale powtarzał, że ukształtowała go matka. Ona wpoiła mu poczucie odpowiedzialności za innych. Potem, w obozie, szybko dostosował się do tych zasad, przypominając sobie jeszcze jedną jej naukę: żeby móc dbać o innych, musi zadbać o siebie, bo inaczej nie będzie miał sił do pomocy. Opowiem pani historię, której nie przytoczyłam w książce, ponieważ nie zdołałam jej zweryfikować. Lale opowiadał, że wiele razy zmieniał więźniom numery – to pomagało w różnych sytuacjach – ale być może działał też bardziej bezpośrednio. Kilka miesięcy temu spotkałam w Australii kobietę, która twierdziła, że jej ojciec przeżył dzięki Lalemu tatuażyście (nie wiedziała, jak się nazywał). Otóż przyszedł kiedyś do Sokołowa chory, wycieńczony więzień, który wiedział, że niebawem pójdzie do gazu. Zaproponował siebie na wymianę. Lale skontaktował go z 17-letnim