Ile jest warte miejsce na liście leków refundowanych?

Ile jest warte miejsce na liście leków refundowanych?

Po ujawnieniu osób tworzących listę leków refundowanych rozpoczęły się namowy, naciski, tłumaczenia, a nawet pogróżki ze strony firm farmaceutycznych

Samochodowy wypadek wiceministra zdrowia Aleksandra Naumana (niedawno jechał na otwarcie oddziału ratunkowego) okazał się niegroźny, ale kiedy wiadomość o nim dotarła do Warszawy, kilka osób z zespołu przygotowującego nową listę leków refundowanych przez chwilę podejrzewało, że – jak to określono – „w sprawie ktoś maczał palce”. Bowiem z relacji osób pracujących w zespole wynika, iż po opublikowaniu listy zaangażowanych w sporządzenie nowego zestawu leków rozpoczęły się prośby, monity, tłumaczenia, ale także pogróżki ze strony firm, które obawiały się wypadnięcia ich produktów z listy.
Jeden z profesorów zmienił numer swojej komórki, inny tłumaczył, że nie może, bo skomplikowałoby to jego życie zawodowe. Jednak starał się jak najbardziej skrócić rozmowy. Nigdy nie dowiedział się, za ile chciano kupić jego przychylność. Namowy były bez wdzięku, jego zdaniem, prostackie. Tyle że dzwoniący wykazywali się dużą orientacją. Wiedzieli, jakie środki są zagrożone.
Jest o co walczyć. Całkowite wydatki na ochronę zdrowia obejmują 23,5 mld zł. Rynek leków to 10,5 mld zł. Połowa tej sumy wydawana jest na lekarstwa refundowane.
Jest o co walczyć. Przecież lek refundowany jest częściej zapisywany, a firma ma z niego pewne pieniądze. Pewne, bo wypłacane z państwowej kasy.

Oburzeni astmatycy i cukrzycy

Opublikowany projekt listy wywołał oczywiste emocje. Wykreślono z niej 370 preparatów, pozostało 2080. Zmiany mają dać około miliarda oszczędności. Na refundacje kasy chorych wydadzą około 5,2 mld zł. Gdyby nie owe zmiany, kasy wydałyby w tym roku ponad 6 mld. Dziś za lek, który jest na liście refundacyjnej, kasa płaci około 69% jego ceny.
Jak zmienią się wydatki chorych? Dziś nie wiadomo, bo resort zdrowia nie przedstawił jeszcze limitów refundacyjnych, czyli maksymalnych kwot, które kasy chorych będą płacić za leki. Najbardziej prawdopodobna jest następująca wersja: lekarstwa będą refundowane tylko do poziomu najtańszego polskiego odpowiednika. Na zmianach stracą firmy farmaceutyczne, szczególnie zagraniczne koncerny produkujące środki najdroższe. Zyskają polskie firmy, bo lista preferuje generyki, czyli leki odtwórcze.
Jednak już dziś wiadomo, że za niektóre lekarstwa pacjenci muszą zapłacić więcej. Oburzeni są astmatycy. Do części leków, dotąd refundowanych w 50%, kasy w ogóle nie będą dopłacać. Inne, za które płacono ryczałt, czyli 2,5 zł, teraz są w grupie środków refundowanych tylko w 30%. Oznacza to, że na przykład lek kosztujący 2,5 zł teraz będzie kosztował 40 zł. Prawda, ale jak twierdzą specjaliści, z listy skreślono wyłącznie leki o przedłużonym działaniu, które nie leczą, ale poprawiają komfort życia. Proporcje ceny są następujące: zwykły środek to 8 zł za opakowanie, o przedłużonym działaniu – 130 zł. Budżetu nie stać na dofinansowanie tego drugiego. Poza tym Międzynarodowa Unia do Walki z Gruźlicą zaleca, by państwa mniej zamożne leczyły swoich obywateli preparatami skutecznymi, choć mniej komfortowymi.
Oburzeni są chorzy na cukrzycę, czyli około 4 mln osób. Wielu z nich używało pasków do glukometrów. W ten sposób dowiadywali się precyzyjnie, ile insuliny powinni sobie wstrzyknąć. Do tej pory paczka pasków kosztowała 2,5 zł. Ministerstwo chce, by pacjent płacił za nią ponad 30 zł. Polskie Stowarzyszenie Diabetyków natychmiast wysłało list protestacyjny. – W zależności od zaawansowania choroby zużywa się od jednego do nawet sześciu opakowań miesięcznie – tłumaczy Henryk Ochniak, dyrektor biura stowarzyszenia. – Starsze osoby po prostu przestaną kupować paski, będą leczyć się w ciemno. Oznacza to produkcję inwalidów, bo źle leczona cukrzyca powoduje wiele powikłań, na przykład ślepotę. Chorzy częściej będą trafiać do szpitali, a ich leczenie okaże się o wiele droższe niż koszt pasków. Reforma zdrowia już raz nas pokrzywdziła, bo chory nie może pójść sam do specjalisty, musi mieć skierowanie od lekarza rodzinnego. Ten często podejmuje się leczenia, a skutki bywają opłakane.
– Chorzy na cukrzycę nie powinni leczyć się źle, bo będą trafiać do szpitali i w efekcie ich leczenie będzie nas wszystkich więcej kosztować – potwierdza prof. Jan Tatoń z warszawskiej Akademii Medycznej. – Pasek do glukometru to nie lek, ale stwarza podstawy do dobrego leczenia. Poza tym współczesne leczenie chorób przewlekłych przewiduje duży udział pacjentów, którzy w domu powinni mieć swego rodzaju laboratorium.
Specjaliści z komisji opracowującej listę leków refundowanych odpowiadają, że państwo płaci bardzo wiele za leczenie cukrzycy (jeden z członków komisji podkreśla: – Nie ruszyliśmy insuliny!), a z wyliczeń wynika, że paski – tanie i wykupywane na zapas – zwyczajnie marnowały się. Pada słowo „nadużycie”.

Antykoncepcja ciągle droga

Oburzeni są onkolodzy. Niektóre leki stosowane przy raku prostaty lub nowotworach krwi w ogóle zostały skreślone z listy refundacyjnej. Uzasadnienie: powinny być stosowane wyłącznie w leczeniu szpitalnym. Wtedy zapłaci kasa chorych. Jednak by tak się stało, kasy muszą podpisać ze szpitalami nowe umowy, które uwzględnią tę nową hospitalizację. Przesunięcie niektórych leków onkologicznych tylko do leczenia szpitalnego związane jest z ogromnymi nadużyciami w ich wydawaniu na bezpłatne recepty. Ujawniono kilka mafii lekarsko-aptekarskich, które na recepty martwych dusz wyprowadziły z aptek wiele kosztownych środków. Nowa lista ma ukrócić ten proceder.
Na liście niezadowolonych znajdą się chorzy z osteoporozą i rodzice dzieci z alergią pokarmową. Członkowie zespołu układającego listę uważają skuteczność preparatów „na osteoporozę” za dyskusyjną. Podobnie jest z usuniętym z listy żelazem. Nie wiadomo, na ile jest wchłaniane – twierdzą jedni. Brak żelaza związany jest często z niedożywieniem – oponują drudzy.
Uporządkowano odżywki. Z refundacji skorzystają tylko dzieci z chorobami przewlekłymi, np. celiakią. – Zapisywano niezliczone ilości odżywek – wyjaśnia jeden z członków komisji. – Wiele dzieci po prostu otrzymywało jedzenie za darmo.
Rozczarowane są organizacje kobiece. Miały nadzieję, że na listę leków refundowanych trafią nowoczesne tabletki antykoncepcyjne. Tymczasem nic się nie zmieniło, są na niej nadal tylko trzy preparaty, które mają leczyć, działanie antykoncepcyjne jest swego rodzaju skutkiem ubocznym. – Nikt nam nie obiecywał, że będzie lepiej. O liście leków refundowanych decyduje ekonomia, a więc możemy się cieszyć, że nie jest gorzej – komentuje Robert Jarecki z Scheringa, którego tabletki antykoncepcyjne pozostały w grupie pełnopłatnej.
Ostrzej wypowiada się senator Marek Balicki, przewodniczący senackiej Komisji Zdrowia: – Tysiące młodych ludzi są bez pracy, ich życie jest beznadziejne. I w tej sytuacji, z jednej strony, tworzy się program Absolwent, który ma zmienić ich sytuację ekonomiczną, ale z drugiej, nie refundując środków anytykoncepcyjnych, pogarsza się ich sytuację życiową. Kolejny argument – hasłem zmian było wprowadzenie nowocześniejszych leków, więc dlaczego na liście pozostały tabletki starszej generacji? I jeszcze jedno – refundacja tabletek antykoncepcyjnych nie byłaby dla budżetu wielkim obciążeniem. Używa ich jedna płeć i to raz dziennie. Tych tabletek nie da się nadużyć.
Groźnie wygląda skrócenie listy chorób przewlekłych. Jednak w przypadku siedmiu kategorii chorób nowotworowych oznacza to tylko zebranie ich do jednej, również padaczka zamiast dwóch rubryk zajmuje jedną. Na liście nie będzie też choroby niedokrwiennej serca i stanu po zawale. Wbrew pozorom dla wielu osób jest to dobra wiadomość. Dotychczas za te lekarstwa ktoś uznany za przewlekle chorego płacił 30%, inny chory musiał zapłacić 100%. Teraz przejdą na zwykłą listę refundacyjną dostępną i dla przewlekłych, i dla zwykłych.
Więcej zapłacimy za antybiotyki. Odpłatność ma wzrosnąć z 30% do 50%. Tu działania zespołu miały charakter edukacyjny. Polacy zużywają pięć razy więcej antybiotyków niż mieszkańcy USA. To także w Stanach coraz częściej zapisuje się leki generyczne.
O tym, jak wielki jest wpływ refundacji na zażywanie, świadczy przykład silimarolu, ziołowego preparatu osłaniającego wątrobę. W latach 80., gdy był tani dla pacjenta, Polacy masowo dbali o wątrobę. Gdy stał się pełnopłatny, zainteresowanie nim zmalało. Pewnie dlatego dziś z listy wypadł np. preparat wspomagający apetyt.
Oburzone są zachodnie firmy farmaceutyczne, ale na razie nie występują publicznie. Za to zrzeszający krajowy przemysł farmaceutyczny Polfarmed uważa, że lista porządkuje rynek. Z wyliczeń Ministerstwa Zdrowia wynika, iż zachodnie firmy stracą około 700 mln zł, polskie – 200 mln. Na minusie będą też apteki.
Najwięcej mówi się o tym, co znikło, nie o tym, co dopisano. A miedzy innymi jest to nowoczesny lek zwalczający chorobę wrzodową i inny, pomagający przy nadciśnieniu.

Jak liczą Anglicy

Nie mówi się też o tym, że istnieje lista środków, których zastosowanie zaleca się krajom o niskim dochodzie, a do takich na pewno się zaliczamy. W czasie prac komisji często wracał przykład Wielkiej Brytanii, gdzie refundacja ciągle jest porównywana ze skutecznością leku i możliwościami finansowymi państwa. Ten kraj może być znakomitym przykładem farmakoekonomiki. To tam stosuje się antybiotyki, które u nas pogardliwie uważa się za przestarzałe. To, że są tańsze, polskich lekarzy nie interesowało.
W czasie prac komisji należało odwoływać się także do przykładów trudnych i bolesnych. Przedłużenie życia o rok przy pewnej chorobie nowotworowej kosztuje państwo 300 tys. dol. Czy nas na to stać? – Nie ma budżetu, który byłoby stać na nieograniczoną refundację. Naszą trzeba na pewno uszczelnić – twierdzi jeden z członków komisji. – Lista leków refundowanych ma służyć pacjentowi – dodaje prof. Jan Zieliński onkolog, chirurg. – Jednak nie buduje się pałaców, gdy kasa jest pusta. Poza tym nie chodzi o to, żeby było za darmo, ale żeby było skutecznie.
– Piłka jest w grze – mówi Renata Furman, rzecznik prasowy Ministerstwa Zdrowia. – Po uzgodnieniach międzyresortowych z kasami chorych i izbami aptekarskimi projekt wraca do resortu. Ostateczna lista leków refundowanych zostanie opublikowana 8 kwietnia.
Kolejna zmiana nastąpi jesienią. Wtedy dopisane zostaną nowe preparaty. Listy mają być nowelizowane co pół roku, a nie jak dotychczas od przypadku do przypadku. Przecież lista refundacyjna nie była zmieniana od trzech lat. Za to rozrastała się, bo dopisywano do niej nowe pozycje. Nic nie ubywało. Jej uporządkowanie minister Łapiński uznał za jedną z najważniejszych dla siebie spraw. Szczególnie że nowa jest walką z mechanizmami wprowadzania leków drogich, nie zawsze najskuteczniejszych. Oto mechanizm najlepszy, z pozorami szlachetności – firma ofiarowuje szpitalowi znaczącą ilość lekarstw, powiedzmy za 100 tys. Przyzwyczaja lekarza, a co najważniejsze – pacjenta do drogiego leku, który na razie, w leczeniu zamkniętym jest bezpłatny. Po wyjściu ze szpitala pacjent nadal chce zażywać „ten najlepszy lek”. Jeśli jest on na liście refundacyjnej, większość kosztów pokryje państwo. Pacjent wymusza zapisanie leku, a lekarz związany z firmą farmaceutyczną chętnie to robi. W przypadku pewnego preparatu onkologicznego dar za 100 tys. zł dał firmie zysk 2,6 mln. – Dar dla szpitala był szczeliną, którą produkt wdzierał się na rynek – wyjaśnia jeden z członków komisji.
Ale tak naprawdę nowa lista leków refundowanych będzie funkcjonować na korzyść pacjenta, gdy lekarz zaproponuje mu najskuteczniejsze i najtańsze leczenie. W tym celu lekarz musi wyrwać się spod wpływu firm farmaceutycznych. A z tym będzie najtrudniej.
Na razie pacjenci nadal nie wykupują leków, a nową listą są przerażeni. Nie wierzą, że nie obróci się przeciwko nim.

 

Wydanie: 10/2002, 2002

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy