Ile zapłacimy za (przegraną) Niceę?

Ile zapłacimy za (przegraną) Niceę?

Afera z francuskimi Rolandami i polskie zapowiedzi, że „nie oddamy ani guzika” zirytowały Europejczyków Słoń w składzie porcelany? Pierwsze dziesięć dni europejskiej konferencji międzyrządowej, otwartej hucznie w rzymskiej dzielnicy EUR 4 października, mogłoby wskazywać, że Polacy poruszają się po unijnych salonach z wdziękiem tego właśnie zwierzęcia. Wielkie spotkanie przedstawicieli 25 państw przyszłej zjednoczonej Europy, podczas którego ma zostać zatwierdzona konstytucja europejska, miało być, z jednej strony, manifestacją jedności poszerzonej od 1 maja 2004 r. Unii, z drugiej jednak, miejscem przeciągania liny pomiędzy zwolennikami projektu konstytucji przygotowanej przez Konwent kierowany przez Valéry’ego Giscarda d’Estaing, a politykami i krajami, w tym Polską, chcącymi zakwestionować wypracowane w minionym roku w Konwencie konstytucyjne zapisy. Polacy, przypomnijmy, mieli w grupie państw „niezadowolonych” grać pierwsze skrzypce. Choć w skład Konwentu wchodzili także nasi reprezentanci, m.in. Marta Fogler, Danuta Hübner i Józef Oleksy, ostatnie wersje przyszłej europejskiej konstytucji, co przyznał nawet sam Valéry Giscard d’Estaing, pisane były głównie pod dyktando krajów największych i tych, które rozpoczęły budowę wspólnej Europy w 1957 r. od stworzenia zalążków przyszłej EWG i potem UE. Ostatecznie w projekcie ustawy zasadniczej dla nowej Europy nie znalazły się nie tylko zapisy o „chrześcijańskich korzeniach” naszego kontynentu (to w preambule), ale też wprowadzono do paragrafów opisujących sposoby i zasady podejmowania decyzji w przyszłej Unii inne zapisy niż wynegocjowane przed dwoma laty na szczycie UE w Nicei (szczegóły – ramka „O co toczy się gra”). Debata publiczna w Polsce na ten temat już przetoczyła się kilkakrotnie, ale warto zwrócić uwagę na rzadziej prezentowane aspekty „zdrady Konwentu”, jak czasami określają propozycje Valéry’ego Giscarda d’Estaing co bardziej zacietrzewieni polscy politycy, m.in. liderzy Prawa i Sprawiedliwości, ale także np. Jan Maria Rokita z Platformy Obywatelskiej, autor osławionego hasła „Nicea albo śmierć”. Po pierwsze więc, rząd Leszka Millera przed konferencją w Rzymie znalazł się w sytuacji politycznego przymusu. Wszystkie analizy wskazują bowiem, że może nie udać się znalezienie w polskim Sejmie wystarczającej większości dla ratyfikowania konstytucji europejskiej bez zapisów o „chrześcijańskich korzeniach”, wątpliwe byłoby też, czy Polacy przegłosowaliby taką wersję w referendum. Brzmi to nieco kuriozalnie, zwłaszcza w odniesieniu do uzyskania większości sejmowej (w końcu w czerwcu br. Leszek Miller łatwo uzyskał w parlamencie wotum zaufania), ale rząd, wystraszony ryzykiem kolejnej politycznej porażki, postanowił podjąć w sprawie „chrześcijańskich zapisów” wojnę przeciwko dominującym w Unii krajom, takim jak Francja (która w ogóle nie widzi tu pola do kompromisu) czy Niemcy. Znamienne, że także drugi punkt sporu Polski z Konwentem, czyli tzw. nicejski lub nowy sposób liczenia głosów w UE, zderza nas z tymi samymi krajami, tj. Francją i Niemcami. Co prawda, udało nam się znaleźć tutaj sojusznika w postaci Hiszpanii (która też traci na nowym sposobie liczenia głosów), ale odpadli nawet tacy – bardzo chwiejni! – sojusznicy w sprawie „chrześcijańskich zapisów” jak Włosi. W efekcie kiedy jeszcze przed Rzymem przychodziło do liczenia szabel, jakie możemy mieć w garści na konferencji międzyrządowej, trudno było o przesadny optymizm. Oprócz Polski za odwołaniem do tradycji chrześcijańskich opowiadały się Grecja, Włochy i Hiszpania, a mniej stanowczo wspominali o tym politycy Austrii, Holandii, Irlandii, Malty, Portugalii i Słowacji, natomiast w wypadku „Nicei” wiadomo było, że poza Hiszpanią nie poprze nas… nikt! Czy polscy politycy mieli w związku z tym jakiś wariant kompromisu przed spotkaniem w dzielnicy EUR? Przygnieceni przez szantaże polityczne prawicy publicznie zapowiadali, że w żadnym przypadku, że „nie widzimy pola do kompromisu”. Nawet Danuta Hübner powiedziała dziennikarzom, że nie mamy planu „B” na wypadek, gdybyśmy naszych postulatów jednak nie przeforsowali. Jeśli nawet były to tylko puste słowa, obliczone po części na zneutralizowanie wrzawy ze strony polskiej opozycji, a częściowo na wypracowanie sobie korzystnej pozycji przetargowej w trakcie negocjacji nad nową konstytucją europejską, na razie rozgrywamy tę kartę fatalnie. Znamienna jest tutaj wypowiedź Andrzeja Celińskiego, wiceprzewodniczącego SLD, który kilka dni temu słusznie oświadczył, że „Europa się porozumiewa, Europa uciera stanowiska, prowadzi nieustanny dialog ze sobą, Europa szuka rozwiązań, które są wartością dla wszystkich uczestników tych rozwiązań. (Innymi

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 42/2003

Kategorie: Świat