Polacy nie umieją korzystać ze swoich praw demokratycznych Prof. Stanisław Zapaśnik – filozof, antropolog kultury, etyk z Wydziału Stosowanych Nauk Społecznych UW, Katedra Socjologii Obyczajów i Prawa. – Czy Polska wybrała właściwy model demokracji? – Walczę z poglądem, iż można mieć właściwy lub niewłaściwy model demokracji. Instytucja dziejów wiąże się z ideą postępu, ale tego nie da się zapisać na jednej skali. Rozwój poszczególnych społeczeństw odbywa się w sytuacji na tyle kulturowo odmiennej, że nie można przenieść, zaimportować jednego modelu, np. amerykańskiego, do warunków innego kraju. Co najwyżej taki model stanie się fasadą polityczną lub ideologiczną. – A prawdziwa demokracja wygląda tam całkiem inaczej? – Inaczej albo wcale. Moim zdaniem, nie ma demokracji w europejskim rozumieniu np. w Japonii czy Indiach, choć o tym ostatnim przypadku mówi się, że to „największa demokracja świata”, bo obejmuje miliard ludzi. Jeśli już nazwiemy indyjski ustrój demokracją, to bardzo swoistą. Jak zapewniają mnie specjaliści, Indie kupiły pewien model i zaadaptowały go do miejscowych warunków. Jest to system trwały, bo w istocie dobrze harmonizuje stosunki pomiędzy kastami. Fasada pozwoliła zachować stary system niezmieniony. Badania prowadzone w Japonii pokazują natomiast, że tamtejsze społeczeństwo dlatego popiera demokrację, gdyż służy ona dobremu wizerunkowi kraju, a to pozwala na korzystną wymianę handlową z całym światem, przyczynia się do wzrostu eksportu itd. – Jaka jest kondycja demokracji w Polsce? – Sprawa jest złożona, bo demokracja należy do wytworów społeczeństw, w których powstała kategoria myślenia o jednostce ludzkiej. Historia demokracji to losy indywidualizmu. Polskie społeczeństwo jest w myśleniu indywidualistycznym więcej niż dojrzałe, właściwie przejrzałe. Mamy więc w dziejach Polski przedrozbiorowej specyficzną formę feudalizmu i demokracji, gdyż indywidualizm był głęboko osadzony w tradycji szlacheckiej. Demokracja dla szlachty nie była złą formą, ale szlachta nie stanowiła przecież całego społeczeństwa. W XIX-wiecznej Wielkiej Brytanii, gdzie tworzył się pewien model demokracji europejskiej, prawa wyborcze miało z początku zaledwie 7% obywateli. W Polsce szlacheckiej liczba takich uprawnionych była relatywnie dużo większa, sięgała nawet 14%. Można więc powiedzieć, że w tym okresie społeczeństwo polskie było bardziej zdemokratyzowane niż brytyjskie. W XX w. społeczeństwo polskie kontynuowało jeszcze tradycje szlacheckie. One przetrwały do czasów najnowszych np. wśród ludności Podhala, gdzie bardzo silnie wszczepiły się takie wzorce. Jednak po II wojnie światowej i perypetiach związanych z losami PRL historia wyeliminowała nosicieli tradycji szlachecko-inteligenckiej. – Więc demokracja typu zachodniego mogła się u nas rozwinąć bez przeszkód i naleciałości niejako od nowa? – Tak, ale z przeszkodami. Od czterech lat zajmuję się kryzysem demokracji zachodniej. Porównuję demokrację amerykańską i europejską. Kryzys dotyczy jednej i drugiej. Literatura socjologiczna pokazuje, jakie nowe mechanizmy pojawiły się w życiu politycznym państw i jak zmieniły się mechanizmy sprawowania władzy. Jaki ukształtował się model partii politycznej i rządów w państwie. Z analizy wynika, że w warunkach europejskich pewne tendencje dojrzewają wolniej niż w Ameryce. Czynnikiem hamującym w Europie jest tradycja. Europa jest bardziej skostniała, USA zaś składają się z obywateli, którzy nawet tradycje rodowe zostawili na kontynencie. Okazuje się, że np. prezydent Ronald Reagan, choć był potomkiem irlandzkiego rodu królewskiego, całkowicie odrzucił tradycję, wraz z literką O’ przed nazwiskiem. Nowe społeczeństwo amerykańskie dostosowuje się do nowych warunków, kierując się wspólnotą celów. W Polsce tego nie widać. – Czy u nas demokracja też przechodzi kryzys? Niska frekwencja wyborcza może o tym świadczyć. – Udział w wyborach i życiu politycznym nie zawsze jest na Zachodzie liczniejszy niż w Polsce. Np. w wyborach do Kongresu USA bierze udział ok. 35% uprawnionych do głosowania. Aktywność polityczna ogólnie spada, bo zmienił się model partii. Dawniej udział w wyborach potwierdzał miejsce i prestiż społeczny warstwy, do której się należało. Popierało się tradycyjnie tę samą partię co ojcowie i dziadkowie. Obecnie nawet ci, którzy potwierdzają swoją przynależność do elektoratu jednej partii, zmieniają preferencje w trakcie wyborów. To dlatego że pojawił się model partii – kartelu. Partie przestają być organizacjami masowymi, utrzymują się z subsydiów otrzymywanych
Tagi:
Bronisław Tumiłowicz









