Z nikim się nie liczył, choć wielu mu schlebiało. Teraz stracił wszystko, do czego dochodził latami Andrzej Jagiełło na razie uniknął aresztu. Ale prokuratura odebrała mu paszport, nie może opuszczać kraju i musiał wpłacić 10 tys. zł kaucji. To właściwie oznacza koniec jego kariery. Złożył rezygnację z funkcji szefa powiatowego SLD, zrzekł się immunitetu. Jeśli zostanie skazany, może także stracić mandat posła. Zawsze ostrożny i przewidujący – tym razem zrobił jeden fałszywy krok. 26 marca br. zadzwonił z telefonu komórkowego do swego partyjnego kolegi, starosty starachowickiego, Mieczysława S. Zapytał go, co narozrabiał, że interesuje się nim policja i grozi mu areszt. Powołał się przy tym na wiceministra spraw wewnętrznych i administracji, Zbigniewa Sobotkę. Nie spodziewał się, że telefon jest na podsłuchu. Zachowanie posła zastępca prokuratora generalnego, Kazimierz Olejnik, określił jako zdradę. Zagrożone zostało życie policjantów, którzy rozpracowaniem gangu zajmowali się od blisko dwóch lat. Ostrzegawczy telefon nie uchronił przed aresztowaniem dwóch samorządowców, starosty i wiceprzewodniczącego rady powiatu, Marka B. Osobą posła zainteresowały się rząd i parlament. Premier Leszek Miller nazwał jego postępowanie haniebnym i skandalicznym. Całkowity abstynent Postać Andrzeja Jagiełły jest dość zagadkowa i kontrowersyjna. Nawet po wykryciu afery sympatycy posła trzymają jego stronę. Jeremiasz Stefanik, obecnie dyrektor Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Starachowicach, pamięta Andrzeja Jagiełłę z czasów szkoły średniej: – Już wtedy cechował go upór, ale w sensie pozytywnym, nie po trupach. Zawsze miał poglądy lewicowe. Ich drogi zeszły się ponownie w momencie powstawania w Starachowicach SLD. Obaj byli pełnomocnikami nowej partii, Jagiełło został przewodniczącym, Stefanik wiceprzewodniczącym. – Teraz pomyje wylewają na niego tylko sfrustrowani miejscowi politycy – twierdzi Stefanik. – Koledzy oceniają go bardzo pozytywnie jako dobrego menedżera. Oni także nie potępiają go za przekazanie staroście informacji o planowanej akcji policji, wręcz przeciwnie, starają się go bronić. Chciał od kolegi wyciągnąć prawdę, nie miał zamiaru utrudniać śledztwa czy ostrzegać przestępców – twierdzą. Ich zdaniem, wynika to jasno z zapisu rozmowy telefonicznej. Koledzy Jagiełły zaprzeczają, by miał cokolwiek wspólnego ze światem przestępczym. Nie słyszeli, by uczestniczył we wspólnych balangach członków SLD i półświatka. Bawili się, owszem, jego ludzie, ale nie on sam. – Skąd poseł miał wiedzieć, że starosta znał szefa grupy przestępczej, Leszka S., i kontaktował się z nim? – pyta dyrektor Biura Poselskiego Andrzeja Jagiełły, Izabela Kumek. – Nie uczestniczył w żadnych spotkaniach na pływalni czy w domku myśliwskim. Nie miał na to czasu, pochłonięty był pracą w dwóch komisjach sejmowych, Zdrowia oraz Polityki Społecznej i Rodziny. Poza tym jest całkowitym abstynentem i nie dla niego takie towarzystwo. Ciemiężony przez czerwoną burżuazję 59-letni poseł Andrzej Jagiełło pochodzi z pobliskich Krynek w gminie Brody. Mieszka tutaj ze swoją drugą żoną, która z kierownika ośrodka zdrowia w Brodach awansowała na sekretarza Starostwa Powiatowego w Starachowicach. Gdy niektórzy zaczęli mu wytykać szybką karierę małżonki, irytował się: – Mam się z nią rozwieść, żeby mogła się realizować zawodowo? Swoją karierę partyjną Andrzej Jagiełło zaczynał w latach 80., od sekretarza PZPR w Zakładach Górniczo-Metalowych „Zębiec”. W Wyższej Szkole Nauk Społecznych przy KC PZPR, gdzie studiował, poznał Waldemara Maksalona z Komisji Kontroli Partyjnej w Starachowicach. – Początkowo Jagiełło zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie, ale potem zmieniłem zdanie – nie ukrywa Maksalon. – Najbardziej zbulwersował mnie jego list, który napisał do żony w RFN. Skarżył się w nim, że jest ciemiężony, nie może wytrzymać w kraju. A przecież wtedy dobrze mu się powodziło, miał niezłe zarobki. Działał w partii i jednocześnie kalał swoje gniazdo. List przechwyciła Służba Bezpieczeństwa, przekazała Komitetowi Wojewódzkiemu i Jagiełło został wyrzucony z partii. Użył swoich wpływów i po trzech, czterech miesiącach centrala go przywróciła. W powrocie do łask partii pomogła mu mieszkanka Starachowic, która w tym czasie pracowała w szkole w Jasieńcu, znanym z partyzanckich tradycji Armii Ludowej. Poprosiła gen. Wiślicza, by wstawił się za Jagiełłą w Komitecie Centralnym. – Chciałam, by zrobił magisterium, bo wiedziałam, że później nie dałby rady –
Tagi:
Andrzej Arczewski









