Koniec dziadocenu

Koniec dziadocenu

Reakcje na tekst Marcina Kąckiego i konsekwencje tej publikacji pokazują, że na przemoc i pobłażanie jej sprawcom nie ma już miejsca Kiedy 5 stycznia br. w internetowym serwisie „Gazety Wyborczej” ukazało się „Moje dziennikarstwo – alkohol, nieudane terapie, kobiety źle kochane, zaniedbane córki i strach przed świtem” autorstwa cenionego reportera, autora książek i wykładowcy Polskiej Szkoły Reportażu Marcina Kąckiego, w komentarzach początkowo dominował zachwyt. Tekst miał być – i tak był reklamowany – „spowiedzią” autora i jego rozliczeniem z przeszłością oraz kosztami, jakie poniósł jako dziennikarz opisujący sprawy przemocy seksualnej i inne głośne w ostatnich latach w Polsce. Wielu kolegów i koleżanek po piórze gratulowało go Kąckiemu, łącznie z wicenaczelną „GW” Aleksandrą Sobczak, która polecała tekst w newsletterze. Podkreślała, że czytając go kilkakrotnie, płakała, a poza tym żałuje, że nie jest on książką. Doceniano szczerość i odwagę autora, który napisał, że jego „dziennikarstwo nie było bezkarne”. Były w nim bowiem rozbite związki, porzucone córki, morze alkoholu oraz „kobiety źle kochane”. I „strach przed świtem”. Wkrótce jednak pojawiły się głosy krytyczne, głównie kobiece; przeważały wśród nich opinie aktywistek, dziennikarek i naukowczyń, traktujących ten tekst jako nie tyle rozliczenie się z trudną przeszłością i przyznanie do błędów, ile pełną dezynwoltury opowieść o przemocy, której Kącki miał być sprawcą, i o krzywdzie, którą miał wyrządzać zarówno bliskim (partnerkom, matkom jego dzieci, tym dzieciom), jak i dziesiątkom kobiet po drodze. To te „źle kochane”. Piszące i piszący zwracali uwagę, że jeśli Kącki chciał „Moim dziennikarstwem” rozliczyć się z przeszłością, poprosić o wybaczenie i ruszyć naprzód, plan zupełnie się nie powiódł. Artykułem tym naruszył prywatność nie tylko swoich dzieci i byłych partnerek, ale także innych kobiet. W dodatku było to przyznanie się do co najmniej molestowania. Utrzymane w tonie przechwałek historie, jak to kobiety mówiły mu „nie” i zamykały się w łazience, a on i tak dopinał swego, np. wspinając się po rynnach, były nie romantyczną opowieścią, ale właśnie zapisem naruszania granic i molestowania. Męczy mnie manipulacja i usprawiedliwianie się Kiedy głos zabrała dziennikarka Karolina Rogaska, stało się jasne, że sprawa ma drugie, a może i trzecie oraz kolejne dno, i nie chodzi jedynie o naruszenie granic dobrego smaku i kolejną inbę w internecie, która za chwilę przycichnie. „Dla mnie, a JESTEM JEDNĄ Z OFIAR, NIE JEST WSZYSTKO W PORZĄDKU. Męczy mnie ta manipulacja, usprawiedliwianie swoich złych zachowań swoimi przeżyciami: robiłem źle, ale życie mnie źle potraktowało”, napisała w mediach społecznościowych Rogaska. W długim wpisie zaznaczyła, że „nie może już milczeć, choć wie, że może się to wiązać z linczem”, bo wiadomo, „jak się traktuje ofiary”. „Bijącym Kąckiemu brawo” wytknęła, że nie zastanawiają się, co z tymi dziesiątkami ofiar, które autor wymienia, a jemu samemu hipokryzję: „Marcin, skoro byłeś tak szczery w swoim tekście, dlaczego nie napisałeś wprost, co zrobiłeś mi i innym dziewczynom? Czemu nie napisałeś, że moje wielokrotne NIE potraktowałeś jak niebyłe, czemu nie padło, jak rzuciłeś do mnie, że »teraz odmawiasz, a po trzydziestce nie będziesz już tak wybrzydzać i będziesz ruchać się jak popadnie«? Jak za stosowne uznałeś rozebranie się i masturbację mimo mojego ewidentnego przerażenia? Obrzydliwe zachowanie. OBRZYDLIWE. Przepraszam za dosłowność, ale już nie mam siły na półsłówka”. Wówczas okazało się, że Polska Szkoła Reportażu, której Rogaska jest absolwentką, już kilka tygodni wcześniej powzięła wiedzę o tym, że dziennikarka została skrzywdzona przez Kąckiego, co spowodowało odsunięcie go od pracy ze studentami i studentkami oraz podjęcie innych czynności mających na celu wyjaśnienie sprawy. „GW” poinformowała, że zawiesiła dziennikarza, później ukazały się przeprosiny za publikację, a ostatecznie tekst usunięto z sieci. Głównie dlatego, że potraktowano go jako to, czym prawdopodobnie był – ruch uprzedzający ze strony Kąckiego, który musiał wiedzieć, że ktoś gdzieś zgłosił jego zachowanie. To nie jest odosobniony przypadek. Jak wynika z raportu Instytutu Zamenhofa, aż 82% przypadków molestowania seksualnego dziennikarek pozostaje nieujawnionych i nie jest zgłaszanych przełożonym/pracodawcy. Z molestowaniem w pracy zetknęło się zaś 59% dziennikarek. #MeToo, czyli #JaTeż Ruch #MeToo rozpoczął się w 2017 r. w Hollywood; początkowo był to hashtag, którego użyła aktorka Alyssa Milano po publikacji w „New York Timesie” opisującej przypadki molestowania, którego przez wiele lat dopuszczał się producent filmowy Harvey Weinstein.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 03/2024, 2024

Kategorie: Kraj