Rankingi szkół wyższych miały być poradnikami dla rodziców i uczniów – stały się polem bezwzględnej walki o każdy punkt – Chodzi o to, żeby wykończyć najsłabszych – szepcą dwaj szanowani profesorowie wyższej uczelni. Przed chwilą wznosili toast za prof. Ziejkę, rektora zwycięskiego UJ, teraz w kącie wylewają żale, bo ich szkoła znalazła się na końcu tegorocznego rankingu „Perspektyw” i „Rzeczpospolitej”. Bowiem rankingi opanowały edukację, już nawet nią współrządzą. Najwięcej jest kierujących się różnorodnymi kryteriami list szkół wyższych. Są rankingi szkół średnich, przygotowywane także przez „Perspektywy” i „Rzeczpospolitą”, gdzie ocen dokonuje się na podstawie proporcji finalistów i zwycięzców olimpiad przedmiotowych w stosunku do liczby uczniów. Są też rankingi podstawówek i gimnazjów układane tylko na poziomie jednej miejscowości i według bardzo prostej zasady – punktacji uzyskanej na testowym egzaminie zewnętrznym. Na swoje uszeregowania czekają już chyba tylko żłobki. Zdaniem socjologów, to naturalna tendencja. Chcemy, żeby w najważniejszych sprawach ktoś za nas dokonał ciężkiej selekcji. Punktowanie prestiżu Najwięcej nieporozumień jest wokół rankingów szkół wyższych, które miały być poradnikami dla rodziców i uczniów, ale w kraju, gdzie czuje się niż demograficzny, stały się także polem bezwzględnej walki o każdy punkt. Bowiem wysokie miejsce jest najwygodniejszą formą reklamy. I wcale nie jest tak, że emocje uderzają do głowy tylko uczelniom niepublicznym, dla których wypadnięcie z listy może oznaczać bankructwo. Ambicje szarpią również uczelniami państwowymi. Rektor UW, którego placówka o 0,11 pkt przegrała z UJ, w ogóle nie przyszedł na uroczystość ogłoszenia wyników, zaś władze Akademii Pedagogiki Specjalnej, gdy dwa lata temu nie znalazła się ona na liście uczelni pedagogicznych (w 2004 r. sklasyfikowana przez „Perspektywy” na siódmym miejscu), wysyłały protesty. Z kolei profesorowie z bydgoskiej akademii medycznej (z 11 uczelni tego typu znowu na ostatnim miejscu) absolutnie nie zgadzają się z taką oceną. Pogrążyły ich preferencje pracodawców (nikt nie chciałby w pierwszej kolejności zatrudnić ich absolwenta) i ocena kadry profesorskiej, czyli to, co składa się na prestiż. Jego brak od lat szkodzi AM w Bydgoszczy, uczelni działającej kilkanaście lat, bez przedwojennej tradycji. Jeszcze gorszy wynik w kategorii prestiżu osiągają tylko wspomniana Akademia Pedagogiki Specjalnej i Akademia Morska w Gdyni. Z kolei najwięcej pochwał pracodawców i profesorów zebrał w tym roku Uniwersytet Warszawski, co dało mu drugie miejsce. Zasada jest zrozumiała – im gorsze miejsce w rankingu, tym krytyczniejsza ocena samej rywalizacji. Uniwersytet Łódzki jest 20. na liście „Perspektyw”, więc jego rektor, prof. Wiesław Puś, twierdzi, że ranking to swego rodzaju towarzystwo wzajemnej adoracji. Zachwalają się nawzajem profesorowie z największych ośrodków. I dlatego tak trudno dostać się do elity. Z kolei prof. Lech Chyczewski z białostockiej AM (też marny wynik) zapewnia, że dla niego liczą się tylko oceny Komitetu Badań Naukowych. Rektor Politechniki Białostockiej uważa, że wszelkie rankingi trzeba traktować z przymrużeniem oka. Zarzuty odpiera dr Grzegorz Wójtowicz, przewodniczący kapituły, który twierdzi, że ranking ma charakter konsumencki. Najważniejsze jest to, jak uczelnię oceniają odbiorcy. A że prestiż jest czymś, co trudno zmierzyć, to już inna sprawa. – Jeszcze długo najwięksi będą najlepsi – dodaje prof. Marek Rocki, rektor SGH, członek kapituły rankingu „Perspektyw” i „Rzeczpospolitej”. – A sam ranking przypomina zawody sportowe. Przegrani często bywają sfrustrowani. Tymczasem są po prostu gorsi. Jaka jest przyszłość tego typu rywalizacji? – Czołówka rankingów nie będzie się zmieniać zbyt szybko – twierdzi prof. Marek Rocki. – Zawsze wysoko punktowana jest kadra naukowa, a tej będzie przybywać powoli. Poza tym szkołom niepublicznym trudno uzyskać prawo do nadawania tytułu doktora, więc w tej dziedzinie jeszcze długo będą ustępować państwowym. Przykładem może być warszawski „Koźmiński”. Od czasu, gdy jako jedyna prywatna uczelnia ma prawo do habilitacji, pewnie trzyma się na pierwszym miejscu. Podobnie druga w tegorocznym rankingu niepublicznych Wyższa Szkoła Humanistyczna w Pułtusku, która ma prawo do studiów doktoranckich na dwóch kierunkach. Za to znakomicie oceniana przez pracodawców Wyższa Szkoła Biznesu w Nowym Sączu z braku doktorantów obsunęła się na szóste miejsce na liście uczelni niepublicznych. Cenni olimpijczycy
Tagi:
Iwona Konarska









