Lwów, Sambor, Stryj, Drohobycz, Stanisławów reporterka Przeglądu u rodaków na Ukrainie Przed gmachem opery we Lwowie tłum. Przeważają siwe głowy i niemodne, choć odświętne ubrania. Ktoś komuś rzuca się w ramiona, wszędzie słychać polską mowę. Afisz na gmachu opery tłumaczy wszystko trwają Dni Kultury Polskiej na Ukrainie. Za kilka minut wystąpią zespoły amatorskie ze Lwowa, Sambora, Drohobycza, Stryja i innych miejscowości. Piękne głosy, dobrze ustawione. Trudno będzie się powstrzymać od ukradkowego ocierania łez, gdy chłopięcy chór zaśpiewa na dwa głosy refren pieśni do matki: Tobie winienem miłość, a ojczyźnie życie. Prawie wszyscy występujący zaprezentują się w tym tonie: Być Ojczyźnie wiernym, a kochance stałym, (…) a gdy przyjdzie zginąć w ojczystej potrzebie, nie rozpaczaj dziewczę, zobaczym się w niebie. Oklaski, bisy, biało-czerwony bukiet na scenie. W kulisach pospieszne przebieranie się pociąg nie poczeka. Nazajutrz polski Lwów plotkuje, kogo ze znanych osób nie było. To oznaczałoby, że ten ktoś nie dostał lub nie przyjął zaproszenia od Emila Legowicza, prezesa Towarzystwa Kultury Polskiej Ziemi Lwowskiej; mówi się, że wielu zasłużonych Polaków jest źle traktowanych przez zawiadującego towarzystwem. Nie pojawiła się Bożena Rafalska, redaktor naczelna Lwowskich Spotkań, miesięcznika polskiego środowiska artystycznego we Lwowie, a wcześniej, przez 10 lat naczelna reaktywowanej przez nią Gazety Lwowskiej. (Pismo ukazywało się od 1811 r., w 1944 r. zostało zamknięte na ponad pół wieku). Nie było państwa Cydzików, bardzo zasłużonych dla cmentarza Orląt, ks. Andrzeja Kurka, proboszcza z Sambora, nie udało mi się znaleźć Tatiany Bojko ze Stryja, Adama Chłopka z Drohobycza. I wielu innych. Postanawiam odwiedzić tych legendarnych już konserwatorów polskości w miejscu ich zamieszkania. Ostali się mandoliniści W 1991 r. Adam Chłopek, obecnie dyrektor sobotniej szkoły polskiej w Drohobyczu i członek rady parafialnej, zaapelował do wiernych w parafiach III RP: Kochani bracia Rodacy. Z woli Bożej przyszło nam żyć poza krajem. Należymy do rzymskokatolickiej parafii św. Bartłomieja. Nasz kościół ufundował w 1392 r. Władysław Jagiełło. Wnętrze gotyckiej świątyni zdobiły freski, witraże wykonane przez Matejkę, Wyspiańskiego i Mehoffera. Były liczne obrazy, barokowe ołtarze, organy, bogata biblioteka. Wszystko to przepadło po przymusowym zamknięciu świątyni w 1949 r. przez KGB. Książki z biblioteki służyły do podpalania w piecyku Urzędu Ochrony Zdrowia mieszczącego się w zakrystii. Jako opału używano ławek, konfesjonałów, ołtarzy. Organy zostały sprzedane do konserwatorium w Tbilisi. Od 1979 r. było tu muzeum ateizmu. (…) Za Gorbaczowa rozpoczęliśmy starania o odzyskanie kościoła. Po dwóch latach obijania progów w Moskwie, Lwowie i Drohobyczu w Wigilię 1989 r. znów odbyła się msza. Ale stan kościoła jest straszny (…) Prosimy o pomoc. Rada parafialna (…). Z Senatu dostali trochę pieniędzy na remont dachu. I to, niestety, wszystko. 13 lat później stoję przed tą warowną gotycką farą. Zaraz przyniesie klucze kościelny, Stanisław Winiarz, lat 74, opowie, co tu przeżył, gdy przyszli Niemcy, potem banderowcy. Dlaczego nie wyjechał wtedy z rodziną do Polski? Bo czekali na ojca, którego bolszewicy wywieźli na Sybir. Wrócił w 1954 r., rodzina mogła się pakować, ale wtedy on, najstarszy syn, dostał powołanie do wojska. I tak zostali. Po ostatnim spisku pan Stanisław troszkę kaleczy polską mowę nasza parafia ma 422 dusze. Jeszcze w latach 70. palili tu w kościele ognisko…. Idę za jego wzrokiem ku gotyckim sklepieniom czarnym od sadzy. Tylko gdzieniegdzie widać cień kolorowych polichromii. Ciężko chwalić Pana wzdycha kościelny gdy ani jednego świętego na ścianach. Gdyby na renesansowym, nietypowym dla tego rodzaju świątyń krużganku zachowały się gromadzone tam książki (widać tylko gołe półki), mogłaby tam dziś leżeć Atlantyda Andrzeja Chciuka, wydana w 1969 r. przez Polską Fundację Kulturalną w Londynie. Autor, drohobyczanin, mieszka w Australii. Atlantyda jest jasnym jak beztroskie dzieciństwo wspomnieniem przedwojennego Drohobycza. Znajduję tam rozdział i o Jagiełłowej katedrze. Wypiękniała szczególnie, gdy jej dziekanem był ks. dr Kazimierz Kotula. Chodząc z tacą w czasie mszy wspomina go Chciuk napierał potężnym brzuchem na ociągających się przed otwarciem portfela. A gdy przystanął koło
Tagi:
Helena Kowalik









