My z Jedwabnego

My z Jedwabnego

Radni nie wybaczyli burmistrzowi i przewodniczącemu Rady Miasta kajania się przed Żydami Krzysztof Godlewski mieszka w Jedwabnem od kilkudziesięciu lat. Przyjechał tu z rodzicami jako dziecko. Burmistrzem miasta jest już trzecią kadencję. – Pamiętam, że kiedyś rodzice podczas rozmowy z sąsiadką wyprosili mnie z pokoju. Miałem wtedy chyba 12 lat, a w tym wieku wszystkie tajemnice dorosłych budzą ogromne zainteresowanie. Dziś wiem, że rozmawiali o losie Żydów z Jedwabnego. Z tego, co zdołałem usłyszeć, dowiedziałem się, że wszyscy zginęli spaleni przez Niemców w stodole, a Polacy w tym pomagali. Największe wrażenie zrobiło na mnie to, że ich spalili – nie wyobrażałem sobie, jak można żywcem spalić ludzi. To, kim byli ci Polacy, nie zainteresowało mnie szczególnie – byłem w miasteczku nowy i nic nie mówiły mi nazwiska, które tam padały. Stanisław Michałowski jest urodzonym jedwabianinem. Przewodniczy Radzie Miasta już drugą kadencję. – Ja z tą historią żyłem od bardzo dawna. Miałem może osiem lat, jak byłem świadkiem kłótni sąsiadów, którzy posprzeczawszy się o coś, zaczęli sobie nawzajem wypominać, co który z nich robił w lipcu 1941 r. z Żydami i ile na tym skorzystał. Potem słyszałem rozmowy na temat tamtych wydarzeń we własnym domu i w domach kolegów. Matka jednego z nich wspominała, jak obwiązywała mężowi głowę bandażem i kładła go do łóżka, żeby nie musiał iść „na Żydów” razem z tymi, którzy po niego przyszli. Każdy, kto tu mieszkał, wiedział o tym. Mówiło się, że Niemcy wszystko zorganizowali, ale bezpośredniego udziału nie brali. – W szkole tylko raz o tym usłyszałem – wspomina Krzysztof Godlewski – i to wcale nie na lekcji historii. Była u nas polonistka, starsza pani, nauczycielka jeszcze z przedwojennym stażem. Ona jedna miała odwagę powiedzieć przy okazji omawiania tematów z literatury wojennej, że w mordzie dokonanym na miejscowych Żydach brała też udział część polskich mieszkańców miasta. Inni nauczyciele nawet na lekcjach historii nie mówili, a nikt z uczniów nie pytał, bo każdy wiedział, jak było. Chodziliśmy razem na orzechy rosnące na starym kirkucie żydowskim i czasem rozmawiało się, co spotkało Żydów leżących obok w zbiorowej mogile. Ale to było takie nierzeczywiste – zdarzyło się dawno, dotyczyło Żydów, których żaden z nas nigdy nie widział. – Jedną z historii, którą z młodości zapamiętałem, było zdarzenie mające podobno miejsce na naszej ulicy – mówi Stanisław Michałowski. – Opowiadano o kilku mężczyznach, którzy w czasie tamtych wydarzeń przyszli do mieszkania żydowskiej rodziny. Jeden uderzył pięcioletnie dziecko czymś ciężkim w głowę. Nie potrafiłem w to uwierzyć. Oczywiście, z podobnymi tematami nie wychodziło się poza grono rodziny i znajomych – dla obcych istniała wersja oficjalna, zapisana na pomniku, gdzie jednoznacznie stwierdzono, że sprawcami zbrodni byli Niemcy. Esther pisze list Krzysztof Godlewski wrócił po studiach do Jedwabnego na posadę nauczyciela. Był początek lat 80. Oficjalnie nadal obowiązywała „wersja pomnikowa” z lat 60. Potem Godlewski pracował w Urzędzie Miasta. Burmistrzem Jedwabnego został w 1992 r. – Wtedy sądziłem, że sprawa wymordowania Żydów została definitywnie zakończona. Upłynęło już tyle lat, po wojnie odbył się proces uczestników wydarzeń, zapadły wyroki kary śmierci i więzienia. Na miejscu kaźni stał pomnik z napisem, którego treści nikt przez lata nie kwestionował, nawet przyjeżdżający tu Żydzi. A z drugiej strony, cały czas w miasteczku żywa była pamięć o tym, że Żydzi kolaborowali z Rosjanami podczas okupacji i pomagali w wywózce Polaków. Na początku lat 90. miasto dokonało znaczącego retuszu w symbolach swojej zbiorowej pamięci. Wyrzucono z niej radzieckich wyzwolicieli, których upamiętniał pomnik na rynku, a oficjalnie przywrócono ofiary UB i radzieckiej okupacji, stawiając nowy pomnik koło cmentarza. Umieszczona na nim tablica głosi, że poświęcony jest „pamięci około 180 osób, w tym dwóch księży, zamordowanych na terenie gminy w okresie 1939-56 przez NKWD, hitlerowców i UB”. I podpis: „Społeczeństwo”. Tylko kilkaset metrów dzieli pomnik od miejsca, gdzie stała stodoła, w której spalono Żydów – w większości też obywateli Jedwabnego. Jeszcze przed ukazaniem się książki Grossa Krzysztof Godlewski otrzymał list (pisownia oryginalna): „Panie burmiszcze Ja Esther Migdal, urodzona w Jewdabnie, powiat Łomża, woj.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2001, 42/2001

Kategorie: Reportaż