Jeden onkolog i 70 pacjentów dziennie

Jeden onkolog i 70 pacjentów dziennie

Wesola 11.12.2020 r. Prof. dr hab. n. med. Cezary Szczylik - onkolog. fot.Krzysztof Zuczkowski

Chciałem, żeby 2 mld zł trafiły do chorych. Niestety, trafiły do chorej telewizji Prof. Cezary Szczylik – wybitny onkolog, specjalizujący się także w hematologii i chorobach wewnętrznych Przychodzi do pana w grudniu roku pandemicznego 2020 pacjent NFZ z prawie pewnym rozpoznaniem guza wątroby lub nerki. I co się dzieje? – Przede wszystkim nie przychodzi. Mamy prawie rok pandemii. Zmniejszyła się liczba chorych, u których lekarze rodzinni rozpoznawali nowotwory i którym wystawiali zieloną kartę DiLO, teoretycznie gwarantującą szybkie przyjęcie. W rzeczywistości szybka terapia nie działa: mimo posiadania karty onkologicznej są kolejki do badań, do 30 dni oczekuje się na tomografię, potem długo na wynik badania. W niektórych województwach liczba kart zmniejszyła się o 30-40%. W niektórych powiatach przez kilka miesięcy w ogóle nie było zgłoszeń na mammografię. Jeśli więc jutro zgłosi się do mnie chory z guzem wątroby czy rakiem nerki, będzie to inne zaawansowanie niż to, z którym mógł się pojawić osiem miesięcy wcześniej. Może czas nie jest tak istotny dla chorych z rakiem nerki, bo u większości pacjentów może on mieć mniej agresywny przebieg, ale jeśli mówimy o chorych z rakiem płuca, piersi czy trzustki lub z wysokimi stopniami złośliwości raka prostaty, który ostatnio jest zabójcą numer jeden Polaków – zajął miejsce raka płuca – to dla nich może być za późno na ratunek. W jednym z wywiadów powiedział pan: „Powstanie zjawisko tsunami, ogromnej, niszczącej fali, która nadciągnie do nas po pandemii. Trafi do nas ogromna liczba chorych z chorobą nowotworową rozpoznaną bardzo późno, w trzecim i czwartym stadium zaawansowania. Tych chorych nie będziemy mogli uratować”. To ponura diagnoza, a z tego, co pan mówi – dziś pewna. – Niestety, ta diagnoza się sprawdza. Na epidemiologiczną analizę zjawiska będziemy musieli poczekać ze dwa, trzy lata, zanim zobaczymy, jak zmieniły się proporcje: ilu pacjentów zgłosiło się w dalekich stopniach zaawansowania choroby, a ilu we wczesnych, u których możliwe będzie leczenie radykalne. Na pewno to wstrząśnie dotychczasową polityką zdrowotną państwa. W jaki sposób? – Po pierwsze, nie wyleczymy dziesiątek tysięcy ludzi. Umrą wszyscy chorzy, którzy trafią do nas w trzecim, czwartym stadium zaawansowania raka. Szybsza lub późniejsza śmierć będzie oczywiście zależała od rodzaju nowotworu. Wielu chorych już nie przywrócimy społeczeństwu. Trzeba też pamiętać, że chory wyleczony z nowotworu to człowiek, który żyje z pewnym piętnem psychicznym, który ma świadomość, że zachorował, ale wraca do pracy, może prowadzić normalne życie społeczne, być szczęśliwym dziadkiem czy szczęśliwą babcią. Tych ludzi będzie zdecydowanie mniej. Natomiast wzrosną koszty leczenia, bo im bardziej skomplikowane, bardziej zaawansowane leczenie, tym droższe. A chorzy i tak umrą. To straszne, ale dobrze, że pan o tym mówi. – W wypadku wcześnie rozpoznanego nowotworu możliwy jest szybki zabieg operacyjny. Wycina się chory narząd lub jego część i pacjent jest wyleczony. Nie ma nakładów na skomplikowane leczenie, które z roku na rok staje się coraz droższe, bo wchodzą nowe formy terapii, łącznie z immunoterapią. Jako efekt uboczny pandemii przybywa nam więc chorych z rozsianymi nowotworami, nieoperacyjnymi, niemożliwymi do leczenia radykalnego. Koszty nowoczesnych leków, które powinniśmy stosować, rosną dramatycznie. Ale np. w leczeniu raka nerkowokomórkowego jesteśmy 15 lat za Europą. Od kilkunastu lat stosujemy tylko dwa leki w pierwszej linii leczenia i tylko dwa w drugiej. Nie ma leczenia trzeciej linii. Nie dysponujemy immunoterapią w linii leczenia. Tymczasem Europa i świat leczą tych chorych immunoterapią w pierwszej, drugiej i trzeciej linii. Leczy się to w skojarzeniu z tzw. inhibitorami kinaz, osiągając wyższą skuteczność niż w wypadku leczenia jednym lekiem. W Polsce onkolodzy wiedzą, jak należy leczyć, bo wciąż się dokształcają, jednak leczyć według swojej najlepszej wiedzy nie mogą. Pacjenci są świadomi, że tracą szansę na przedłużenie życia, bo wiele nowoczesnych leków, pozwalających często podwoić i potroić czas przeżycia, u nas jest niedostępnych. Między lekami, którymi leczymy w Polsce, a tymi, które weszły do leczenia na świecie, jest ogromna różnica w wynikach. Nie dość, że jesteśmy 15 lat za Europą, to jeszcze lekarzy chcących leczyć zgodnie z europejskimi standardami, którzy upominają się o prawa pacjentów, nazywa się lobbystami firm farmaceutycznych. – Zawsze

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2020, 52/2020

Kategorie: Kraj