A jednak kacza grypa

Mamy więc, czego chcieliśmy. Mamy, czego chcieliśmy? Figa z makiem, a nawet z pasternakiem. Mamy to, czego wcale nie chcieliśmy, czyli KACZĄ GRYPĘ. Utarło się w mediach mówienie o nas, o narodzie, jako całości, monolicie, co to wybrał tych, którzy zwyciężyli, i że mamy teraz, czego chcieliśmy, co jest „faktem oczywistym”, jak mawiają nowi władcy IV Rzeczypospolitej, Kaczyński Lech oraz Ziobro, przyszły „oczywisty” i „niepodważalny” minister sprawiedliwości. Trzeba zwycięzcom stale przypominać, że ich wizję Polski wybrała zaledwie połowa z połowy tych, którym chciało się ruszyć tyłek z kanapy. Druga połowa została w domu z różnych powodów, jednak olała tym samym polityków brzydko pachnącą cieczą. Zostali więc wybrani przez mniejszą część narodu. Takie są nagie fakty. Ćwierćinteligenci używają zwykle zbitki „fakt autentyczny”. Chodzi o to, żeby mówić dużo, a powiedzieć mało. Nie zwracają uwagi na treść, słowa obudowują wątpliwymi ozdobnikami, „chcę powiedzieć jedną rzecz”, źle użytymi przymiotnikami, otulają je watą biurokratycznego języka, pomieszaną z emocjami dotkniętymi kaczą grypą. Bo jak inaczej określić wypowiedź posła Wassermanna w sprawie jego jacuzzi? Otóż poseł ów jednym tchem i bez wstydu twierdził, że robi się na niego nagonkę, wymienił w kontekście swej wanny zamordowanego

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2005, 44/2005

Kategorie: Felietony