Upraszczając złożone zagadnienie, można powiedzieć, że państwo jest z istoty jednością, a społeczeństwo z natury wielością. Państwo musi się przystosowywać do zróżnicowanego społeczeństwa, a społeczeństwo pod pewnymi względami ulega unitarnemu państwu. Z pluralizmem państwowym można eksperymentować w czasach pokojowych. W sytuacjach niebezpieczeństwa zagrażającego wszystkim społeczeństwo jednoczy się w sposób spontaniczny i wówczas jedność staje się zarazem postulatem moralnym i dyrektywą pragmatyczną. Możemy wówczas mówić o społeczeństwie w stanie wyjątkowym. Taki stan nie sprzyja wolności ani wielu innym prawom człowieka. Jedność jest bezwzględnie pożądana w jednej postaci: jako powszechna zgoda na obowiązywanie reguł gry czy reguł współżycia. Jeździć można lewą lub prawą stroną, przechodzić na zielonym lub czerwonym świetle, ale po ustaleniu reguły wszyscy muszą postępować tak samo. Stałość sprawiedliwych reguł jest warunkiem wolności i bezpieczeństwa jednostek. Polacy nie są społeczeństwem, które by się charakteryzowało jednością pod względem poszanowania reguł, różnią się od swoich zachodnich i północnych sąsiadów. Tyle jeśli chodzi o jedność formalną. Co do treściowej strony życia, naturalne i owocne jest pozostawienie jednostkom swobody wyboru. Pod tym względem osobę trzeba traktować jako podmiot inicjatywy i odpowiedzialności. Oczywiście w ludziach istnieje silna skłonność do konformizmu, imitowania zachowań większościowych i zbijania się niejako w jedną masę ludzką. Popychanie ludzi w tym kierunku za pomocą propagandy lub edukacji powinno być traktowane podejrzliwie. Trzeba w takich razach stawiać pytanie, o co chodzi, co się za tymi usiłowaniami kryje, jakim i czyim celom ma to służyć. Może się za tym nie kryć żaden świadomy cel, a jedynie splot takich lub innych obiektywnych przyczyn. W Polsce obecnie ludzie znajdują się pod naciskiem wymagań, aby stanowili wspólnotę, które dodają się do dziedzicznego kolektywizmu duchowego. W języku publicystyki słowo społeczeństwo jest wypierane przez słowo wspólnota. Zaimek „my” jest stosowany również tam, gdzie chodzi o czyny czy skłonności łatwo identyfikowalnych osób lub grup, do których mówiący nie należy. Ten zwyczaj językowy odzwierciedla ucieczkę przed odpowiedzialnością indywidualną. Najlepiej są wspominane wydarzenia, które dały ludziom poczucie „bycia razem”. Przy okazji zdarzeń nieszczęśliwych, jak ostatnio katastrofa pod Smoleńskiem, a przedtem śmierć papieża, media wymuszają na widzach określony sposób przeżywania żałoby, do czego jedne osoby skwapliwie się przystosowują, a inne z tego powodu cierpią, bo odczuwają tę presję jako gwałt na autentyczności swoich uczuć. Do mentalnej kolektywizacji bardzo przyczyniły się praktyki religijne o rozmiarach masowych, a zwłaszcza pielgrzymki papieskie, które pozostawiły w psychice wiernych przekonanie, że modlitwa jest tym ważniejsza, im więcej tysięcy ludzi bierze naraz w niej udział. Trzeba też uwzględnić idee, które dominowały w dawnej opozycji demokratycznej i ruchu solidarnościowym i które pozostawiły trwałe ślady. Kluczowe pojęcie to „podmiotowość społeczna”, które wcale nie jest takie niewinne, na jakie wygląda, deprecjonuje bowiem odpowiedzialność indywidualną i podmiotowość w sensie ścisłym. Hasło „solidarność”, które było przystosowaniem inteligenckiej „podmiotowości społecznej” do potrzeb ruchu masowego, także popycha myślenie i odczuwanie w tym samym kolektywistycznym kierunku. Mieściło ono w sobie żądanie jedności w walce z ludźmi panującego wówczas systemu. Ta postulowana solidarność nie miała nic wspólnego z „solidaryzmem narodowym”, przeciwnie, przypominała ideę Abramowskiego, który chwalił solidarność jako „straszną broń klasy robotniczej”. Otóż obecne wezwania do „jedności” czy „wspólnoty” mają również, mimo odmienności warunków, intencję zwalczania czegoś czy kogoś. Dziwnych treści nabrał ostatnio usilnie zachwalany „patriotyzm”. Domaga się on z jednej strony jedności przeżywania – do rzeczywistego działania się nie odnosi – a z drugiej strony dokonuje dyskryminacji i tych innych, niepatriotów, z góry piętnuje. Ten typ idei patriotyzmu występował już nieraz w polskiej historii intelektualnej, tym gorzej dla teraźniejszości, że nie potrafi się od niego uwolnić. Wszystko razem wziąwszy, widzi się w Polsce jakiś strach przed zróżnicowaniem poglądów, obawę, że inni mogą inaczej myśleć i inaczej odczuwać niż my. Powyższe uwagi wiszą gdzieś w internecie, ale nie wiem, pod jakimi symbolikami można je znaleźć. * Premier Donald Tusk zachwalając kandydata swojej partii na prezydenta RP, jako jeden z jego
Tagi:
Bronisław Łagowski









