Stadiony bezpieczne, a ulice?

Stadiony bezpieczne, a ulice?

Strach przed kibolami miał wielkie oczy. Wystarczyło, że ogromna machina państwowa wróciła do swoich obowiązków, a kibole spokornieli. Nie pójdą przecież na otwartą wojnę. Oczywiście ciągle są i dalej będą problemem, ale na razie zaprzestali butnego demonstrowania swojej odrębności i siły. Co się takiego stało, że przestaliśmy być krajem, w którym rządzą kibole? Krajem, w którym kibol robi, co chce, a policja, działacze sportowi i sędziowie niczego nie mogą, bo to czy tamto? Z boku wygląda to tak. Premier Tusk tupnął nogą i zagroził konsekwencjami. I, o dziwo, to wystarczyło. Bo najbardziej przejęli się jego urzędnicy. Zwłaszcza ci, którzy do tej pory mieli ogromne kłopoty z wykonywaniem standardowych obowiązków służbowych. Okazuje się, że z dnia na dzień policja potrafi zidentyfikować zakapturzonego bandziora, trafić do jego domu i zawieźć do aresztu. Okazuje się, że sędziowie nie potrzebują kilku miesięcy na refleksję, co ze sprawą zrobić albo komu ją podrzucić, i że potrafią znaleźć w kodeksie odpowiednie paragrafy i sprawców burd szybko ukarać. Mało tego. Pojawia się realna szansa, że będą zmiany w przepisach i że zakazy stadionowe przestaną być fikcją, a kominiarki i wszelkie akcesoria zakrywające twarze będą zakazane. Z pęt strachu przed kibolami zaczynają się wyzwalać kolejne kluby, których działacze zrozumieli, że elektroniczny system weryfikacji kibiców to szansa na bezstykowy, a więc dla nich bezpieczniejszy system eliminacji bandziorów. Państwo wygra więc tę potyczkę. Ale czy wygra wojnę? Kibole nie staną się przecież wzorowymi obywatelami. Będą próbowali nowych sposobów, by pokazać, że są i że to oni rządzą. Czy jest na to sposób? Jest. Ale dla Polaków piekielnie trudny do zrealizowania. Bo my kochamy, choć się z tego podśmiewamy, różne akcje, kampanie i fajerwerki, a cywilizowany świat lubuje się w nudnej, żmudnej i codziennej krzątaninie. W przestrzeganiu procedur, reguł i przepisów. Boję się, że za kilka miesięcy znowu zaczniemy drogę na skróty. Zacznie się przymykanie oka na pojedyncze wybryki kiboli. Pojawią się kłopoty we współpracy między policją a klubami. Zabraknie konsekwencji, bo będą nowe problemy i zagrożenia. Mamy bowiem coraz większy problem z rosnącym poziomem agresji i chuligaństwa. Kibole są najbardziej widoczni i hałaśliwi na stadionach. A co robią w międzyczasie? Polacy nie czują się bezpiecznie. Na ulicach, w pociągach i środkach komunikacji miejskiej co rusz mamy do czynienia z wandalizmem, ordynarnymi zaczepkami i napaściami. Najczęstszą na to reakcją jest bierność i unikanie problemu. Dominuje poczucie bezradności. I fatalistyczne przekonanie, że skoro nic nie da się z tym zrobić, to trzeba dbać wyłącznie o bezpieczeństwo swoje i własnej rodziny. Rozszerza się tym samym jeszcze jeden podział polskiego społeczeństwa. Podział wedle stanu osobistego bezpieczeństwa. Zupełnie inaczej wygląda ono bowiem zza bramy strzeżonego osiedla i szyby samochodu niż z blokowiska i wagonu podmiejskiej kolejki. I to jest temat dla lewicy! Gdyby tylko chciała i potrafiła wyjść poza dyskusję o transferach i miejscach na listach wyborczych. Udostępnij: Kliknij, aby udostępnić na Facebooku (Otwiera się w nowym oknie) Facebook Kliknij, aby udostępnić na X (Otwiera się w nowym oknie) X Kliknij, aby udostępnić na X (Otwiera się w nowym oknie) X Kliknij, aby udostępnić na Telegramie (Otwiera się w nowym oknie) Telegram Kliknij, aby udostępnić na WhatsApp (Otwiera się w nowym oknie) WhatsApp Kliknij, aby wysłać odnośnik e-mailem do znajomego (Otwiera się w nowym oknie) E-mail Kliknij by wydrukować (Otwiera się w nowym oknie) Drukuj

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 20/2011, 2011

Kategorie: Felietony, Jerzy Domański