Jeśli grać, to indywidualnie

Jeśli grać, to indywidualnie

Festiwal teatrów jednego aktora we Wrocławiu wciąż czaruje Na początek niech przemówi publiczność: „Byłam raz świadkiem takiej sytuacji we Wrocławiu: jadę naszym niebieskim tramwajem (wtedy jeszcze takie były) i słyszę rozmowę matki z małym chłopcem. – Są w szkole rozmaite zespoły dziecięce, a ty do żadnego nie chcesz należeć. Rysunki nie. Balet nie. Deklamacja nie. Dlaczego? – Przepraszam bardzo – odpowiada rezolutny chłopiec – ja jestem widzem. Ja też jestem widzem, który chodzi namiętnie na spektakle, ogląda i podziwia waszą odwagę”. Takie zapewnienie złożyła wieloletnia bywalczyni Wrocławskich Spotkań Teatrów Jednego Aktora (WROSTJA) podczas sesji poświęconej pracy aktora nad monodramem, zbierając rzęsiste brawa w salce biblioteki wrocławskiej filii Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie. Szkoła bowiem – po przebudowie imponujący kombinat teatralny o wielu funkcjonalnych salach – już po raz kolejny jako współgospodarz festiwalu gościła w swoich progach jego uczestników. W sesji wzięli udział przede wszystkim wrocławscy aktorzy, którzy tej edycji festiwalu nadali ton. Nie było to dziełem przypadku. Wiesław Geras, inicjator i niestrudzony dyrektor artystyczny WROSTJA, dba, by każda edycja zyskała odrębny wyraz. Tym razem to soliści z Wrocławia, wzmocnieni przez takich mistrzów gatunku jak Olgierd Łukaszewicz i Andrzej Seweryn, wyznaczyli wysoki poziom artystyczny spotkań. Uczestnicy 42. Ogólnopolskiego Festiwalu Teatrów Jednego Aktora (OFTJA), który stanowi integralną część WROSTJA, a przede wszystkim widzowie, mieli okazję do porównań. Mogli też się przekonać na własne oczy i uszy, że Wrocław pozostaje nie tylko siedzibą najstarszego festiwalu teatru jednego aktora w Europie, lecz także silnym ośrodkiem teatralnym, w którym wciąż powstają ważne spektakle jednoosobowe. Czas mistrzowskich powrotów Spektakle mistrzowskie publiczność festiwalowa nagrodziła owacjami na stojąco. W niekłamany zachwyt wprawił widzów Andrzej Seweryn, prezentujący nową wersję swoich monodramów szekspirowskich „Wokół Szekspira (Szekspir Forever!)”, łączącą walory popisowego „Wyobraźcie sobie… William Szekspir” z edukacyjnym przedstawieniem „Szekspir Forever!”. Aktor przywoływał przed oczy publiczności dziesiątki postaci i wątków, od zdesperowanego Hamleta po rubasznego Falstaffa i pokracznego Ryszarda III, od Lady Makbet po Lady Annę, dając wyobrażenie o niewyczerpanych pokładach ich psychologicznego bogactwa. Prezentował monologi (i piosenki) szekspirowskie, dopisując do nich na scenie własne komentarze w improwizowanej rozmowie z widzami. Zachował przy tym cienką, ale wyraźną granicę dzielącą aktora przemawiającego w swoim imieniu od aktora oddanego słowu poety. Wyraźna odmienność tej prezentacji-rozmowy od zwyczajowego spektaklu i wybieganie poza ramy określane gatunkiem monodramu sprawiły, że sytuuje się on na pograniczu teatru. Olgierd Łukaszewicz, trawiony niepokojami o to, czy na pewno zdążamy w Polsce w wyśnionym kierunku, czy nie jest nam potrzebna poważniejsza refleksja nad tym, co robimy i dokąd idziemy, wrócił do swojego dawnego spektaklu „A kaz tyz ta Polska, a kaz ta?”, opartego na tekstach Wyspiańskiego. Sposób, w jaki czyta Wyspiańskiego, wwiercając się w podteksty i sensy, tchnie współczesnością. Bo nie jest to żadna szkolna czytanka, żadne ulizane gadanie ani tym bardziej uroczysta akademia ku czci. To gorzka lekcja pytań, szyderstw, czasem i wyzwisk lub wątpliwości. Zdumiewająco aktualnych, wciąż aktualnych. Zdzisław Kuźniar zjednał sobie publiczność powrotem do „Ja, Feuerbach” Tankreda Dorsta, w którym grał 20 lat temu. Teraz gra w pojedynkę, budując szczerą wypowiedź starego, samotnego człowieka, który jak powietrza potrzebuje zrozumienia innych ludzi. Teatr wystawia mu okrutny rachunek, wpędza w szaleństwo, ale on i tak lgnie do teatru. To jego świat. Powrotem jest również spektakl Krystyny Krotoskiej „No właśnie co”, na który składają się trzy krótkie sztuki Becketta, „Nie ja”, „Kroki” i „Kołysanka”. Tu bohaterem – i to wymagającym – jest samo słowo. W krótkim, ale zawiłym monologu „Nie ja” mówią tylko usta, niezależne od niewidocznej postaci, pozostającej w cieniu. Monolog napędzają refreny i potok słów, a ciągłe nawroty do refrenu stwarzają niebezpieczeństwo, że można nie wyjść z tego tekstu, jeśli w odpowiedniej chwili nie powie się jeszcze jednego słowa, które ruszy go do przodu. Podświetlone i krwiście wymalowane usta aktorki wydają się rosnąć do monstrualnego rozmiaru – to przyciąganie wzroku przez jeden oświetlony punkt powoduje taki niepokojący efekt. Teraz OFTJA

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2013, 46/2013

Kategorie: Kultura