Moją ambicją jest zasiać ferment w skostniałym traktowaniu muzyki, przekłuć ten balon powagi Waldemar Malicki, pianista – Którą ręką gra się panu wygodniej? Lewą czy prawą? – Lewą. A dlaczego pan pyta? – Redakcja szczególną estymą obdarza osoby, które mają serce po lewej stronie, w marszu robią akcent na lewą nogę itd. – Choć jestem typowo praworęcznym człowiekiem, to jednak uważam, cokolwiek by to miało oznaczać, że od lewej zaczyna się pełny horyzont widzenia. Mam w swoim repertuarze kilka utworów skomponowanych na lewą rękę. Nie tylko słynny koncert Maurycego Ravela zadedykowany austriackiemu pianiście, który w czasie wojny stracił prawą rękę, ale również inne popisowe, nawet wyczynowe kawałki dające możliwość grania tak bogatego i gęstego, jakby grało się dwiema, a nawet trzema rękami. Swego czasu była nawet moda na utwory dla wykonawców pragnących zadziwić publiczność swymi niesamowitymi możliwościami przy użyciu tylko jednej, lewej ręki. Takie kompozycje mają jeszcze ten dodatkowy walor, że grając lewą ręką, pianista może się swobodnie odwrócić do publiczności, aby jej „puścić oko”, coś powiedzieć albo grając w mniejszym gronie, prawym ramieniem objąć jakąś przystojną słuchaczkę. Z tego pomysłu korzystają też niektórzy kierowcy obejmujący w czasie jazdy pasażerkę. Sądzę więc, że granie tylko lewą jest przejawem naturalnych skłonności człowieka. – Oczywiście to tylko żart… – Żart, nieżart. W każdym razie zabawa. Chciałbym przywrócić muzyce zabawę, bo taka tradycja gdzieś zaginęła. Nurt zabawowy w sztuce istniał zawsze, i nie musiała to być prostacka zgrywa ani popkulturowa szmira, ale coś, co jest zrozumiałe prawie dla każdego. W poezji wspaniałe żarty znajdziemy w wierszach największych twórców, np. Barańczaka czy naszej noblistki Szymborskiej. W muzyce żart nie zawsze może być czytelny, ale ja się staram, aby stał się jednak zrozumiały. Nie schodząc z poziomu sztuki klasycznej, pragnę nawiązać kontakt z odbiorcą, dla którego muzyka poważna była dotąd czymś obcym, obojętnym, a nawet wrogim. Jest dla mnie najcenniejsze, jeśli normalni, przyzwoici ludzie, którzy w pierwszej chwili czują rezerwę, zaczynają dzięki tej zabawie rozumieć, w czym jest sens. Odkryją, o co tu chodzi, i zaczną się tym bawić. To trochę jak na telewizyjnym kanale Discovery, tylko o muzyce. – Chce pan nauczyć ludzi słuchania muzyki klasycznej? – Nie. Bronię się przed wtłoczeniem w pojęcie „edukacja muzyczna”. Chcę tylko podzielić się tym, co umiem – wnikliwym spojrzeniem na muzykę i swoimi poglądami. Znam doświadczenia wybitnych popularyzatorów klasyki, takich jak Leonard Bernstein czy u nas Henryk Czyż albo Roman Lasocki, którzy w okienku telewizyjnym próbowali przybliżyć publiczności tajniki wielkiej sztuki. Sądzę jednak, że dzisiejsi odbiorcy by ich pogonili. Jesteśmy już tak mocno przesiąknięci popkulturą, że proponowanie tradycyjnych pogadanek o muzyce to jak wychodzenie z kulturalną mową i we fraku do dresiarzy. Ten model zupełnie się już wyeksploatował. Chcę się zmierzyć z popkulturą na swój własny sposób, sprawić, by ludzie reagowali na klasykę spontanicznie, jak na koncercie rockowym, by wyzbyli się narzuconej przez obyczaj koncertowy sztywności i sztuczności, za którą nie kryje się nic. Podejrzewam, że większość słuchaczy zwabionych do filharmonii na koncert niewiele z prezentowanej tam muzyki rozumie, ale boi się to okazać. A szkoda. Chcę mieć aktywnego odbiorcę. – Wielkiej sztuce należy się jednak szacunek? – Po co? Podejrzewam, że w czasach Bacha czy Mozarta ludzie się zbierali, kilku wyciągało jakieś zatłuszczone nuty i grało, a inni jedli albo pili piwo. Nie było żadnej sztuczności ani fasady. Jeśli dalej będziemy kultywować tradycyjny styl koncertów muzyki z przeszłości, to za jakieś 200 lat na „festiwalu muzyki polskiej końca XX wieku” z pełną powagą zostanie wykonany np. kawałek Agnieszki Chylińskiej i grupy O.N.A. i pod koniec, zgodnie z zachowanym w przekazach stylem tej wykonawczyni, muzycy wypowiedzą tradycyjne „Fuck off, nauczyciele”, publiczność zaś powstanie z miejsc. Moją ambicją jest zasiać ferment w skostniałym traktowaniu muzyki, przekłuć ten balon powagi. – I co z tego wyjdzie? – Dzięki humorowi będziemy normalnymi ludźmi. My w Polsce lubimy się śmiać, jesteśmy w tym
Tagi:
Bronisław Tumiłowicz









