Nie komponował słabych utworów, jego geniusz prześwituje z każdego koncertu, z każdej symfonii, sonaty, z każdej arii Stefan Sutkowski, dyrektor Warszawskiej Opery Kameralnej, twórca festiwali mozartowskich Stefan Sutkowski (ur. w 1932 r.), muzykolog i działacz muzyczny. Od 45 lat nieprzerwanie jest dyrektorem stworzonej przez siebie Warszawskiej Opery Kameralnej. Jest członkiem Kapituły Ochrony Wizerunku F. Chopina NIFC. Jest także organizatorem Ośrodka Dokumentacji i Badań Dawnej Muzyki Polskiej. Prowadzi wydawnictwo Sutkowski Edition Warsaw, publikujące wielotomową historię muzyki polskiej w języku polskim i angielskim. Otrzymał m.in. doktorat honoris causa Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Warszawie. – 250 lat temu urodził się geniusz muzyczny, Wolfgang Amadeusz Mozart. Czy nie dziwi pana, że najokazalsze obchody tej rocznicy i ogłoszonego przez UNESCO Roku Mozarta odbywać się będą nie w Austrii, która wydała na świat tego muzyka, ale w Polsce, w Warszawie, do której Mozart nigdy nie przyjechał? – Nie dziwi mnie to. Mozart to geniusz całej ludzkości i takie święto bezsprzecznie mu się należy. Choć sam kompozytor do nas nie zawitał, to jego wspaniała muzyka była obecna w Polsce i w Warszawie niemal od samego jej powstania. Co więcej, unieśmiertelnili ją w polskiej kulturze nasi najwięksi twórcy. Adam Mickiewicz wprowadził menueta z opery „Don Giovanni” oraz scenę wejścia Komandora do „Dziadów” – to jest zapisane jego ręką w didaskaliach sceny „Bal u senatora”. Fryderyk Chopin skomponował prześliczne „Wariacje” na temat duetu „La ci darem la mano” z tej opery – w ostatniej wariacji doszło zresztą do syntezy stylu Mozartowskiego ze stylem polskim – temat grany jest w rytmie poloneza. Chopin w swoim testamencie wyraził też życzenie, by na jego pogrzebie wykonano „Requiem” Mozarta. Można powiedzieć, że związał się z tym twórcą na śmierć i życie. – W jaki sposób Mickiewicz i Chopin poznali dzieła Mozarta? Gdzie usłyszeli takie arcydzieło jak opera „Don Giovanni”, kiedy nie było nagrań, nie istniało radio? – Z tym akurat nie mieli kłopotu. Wspomniałem już, że muzyka ta była obecna w Polsce i cieszyła się sporą popularnością jeszcze w XVIII w. Z naszych badań wynika, że np. opera „Uprowadzenie z seraju” była wykonywana na deskach Teatru Narodowego w Warszawie w maju 1783 r. przez przybyły tutaj niemiecki zespół już dziewięć miesięcy po austriackiej premierze. Natomiast „Don Giovanniego” pokazał w 1789 r., dwa lata po praskiej prapremierze, ten sam włoski zespół, który pracował pod kierunkiem kompozytora nad pierwszym wykonaniem. Dotarliśmy do dokumentów świadczących, że istniały trzy wersje tej opery, praska, wiedeńska i warszawska, bo tekst libretta w finale specjalnie rozszerzono do polskiego wykonania i wprowadzono tutaj pewne elementy aktualności. Muzyka Mozarta docierała więc jeszcze do Polski niepodległej, zachwycał się nią król Stanisław August Poniatowski. Ale nie opuściła nas również w XIX w. Kroniki mówią o licznych wykonaniach np. pod kierunkiem Józefa Elsnera, który był przecież nauczycielem Chopina. – A Mickiewicz? On do Warszawy nie zaglądał. – Poeta dużo podróżował i mógł „Don Giovanniego” oglądać wielokrotnie, w Petersburgu, Moskwie, w Dreźnie, w Paryżu. W tych czasach nuty popularnych utworów przesyłano w Europie w tempie kto wie, czy nie większym niż w XX w. Mickiewicz spotykał się też z Chopinem i w sporej mierze podzielał jego gusty muzyczne. Z tego, co wiemy, Mozart był u niego na pierwszym miejscu. – Jak to się stało, że Mozart opanował pana do tego stopnia, że podjął się pan zadania bez precedensu nawet w skali światowej? Nie tylko wprowadził pan do repertuaru Warszawskiej Opery Kameralnej wszystkie jego dzieła sceniczne, ale przyrzekł sobie i innym, że coroczny Festiwal Mozartowski będzie w stolicy organizowany już NA ZAWSZE. Teraz słyszymy, że kolejnym celem jest wykonanie w Warszawie absolutnie wszystkiego, co wyszło spod ręki tego twórcy. – Moje życie koncentruje się od 45 lat wokół Warszawskiej Opery Kameralnej. Wcześniej, w latach 50., pracując jako muzyk w Filharmonii Narodowej, poszukiwałem jakiegoś repertuaru dla zespołu kameralnego i podczas tournée orkiestry w księgarni muzycznej w Wiedniu kupiłem kieszonkowe wydanie partytury opery Pergolesiego „La serva padrona”, „Służąca panią”. Od tego zaczął się mój romans z operą i tak narodził się ten teatr. Potrzebowałem nadal ciekawego repertuaru dla takiej małej,
Tagi:
Bronisław Tumiłowicz









